Gdy rozpoznamy miłość Boga, to służenie Mu jest dla nas radością. Gdy pamiętamy, że Stwórca chce tylko naszego szczęścia, tym chętniej szukamy Jego Woli i tym gorliwiej ją spełniamy
„Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa.(…) Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życieˮ (Łk 21, 12-13. 18-19).
Istotę odpowiedzi na zadane w tytule pytanie oddaje prosta anegdotka:
Sześcioletni chłopiec na prośbę rodziców wyszedł z trzyletnią siostrą na plac zabaw, gdzie mogli się bawić w piaskownicy i na bezpiecznych huśtawkach. W pewnej chwili dziewczynka krzyknęła z bólu, bo podskakując, krzywo postawiła nogę. Starszy brat, czując się odpowiedzialny za siostrę, niewiele myśląc, wziął ja na ręce i skierował swoje kroki w stronę domu. Nie było daleko, ale wyraźnie było widać, że idzie z wielkim wysiłkiem. Na widok rodzeństwa sąsiadka siedząca na ławce przed domem zawołała do chłopca: „Jaki Ty jesteś mężny, dźwigasz dzielnie taki ciężar!”. On odpowiedział z wyrzutem w głosie: „Proszę pani, to nie ciężar, to moja siostra!”.
Każdy z nas dobrze wie, że kiedy nam na kimś zależy, to jesteśmy gotowi do wielu poświęceń, a do tego pewnie byśmy się obruszyli, a może nawet czuli urażeni, gdyby ktoś wyraził podziw dla naszego oddania, bo „przecież go (ją) kochamy!”. Nikt się nie dziwi, gdy któreś z rodziców czuwa kilka nocy z rzędu przy łóżku chorego dziecka, podobnie nikt się nie dziwi, gdy pielęgnujemy pradziadka czy starszą sąsiadkę.
Gdy rozpoznamy miłość Boga, to służenie Mu jest dla nas radością. Gdy pamiętamy, że Stwórca chce tylko naszego szczęścia, tym chętniej szukamy Jego Woli i tym gorliwiej ją spełniamy.
Ale czy każdego, kto próbuje bliżej zaprzyjaźnić się z Panem Bogiem, spotka męczeństwo? Czy „wzrost pobożności” wiąże się nieodłącznie z większymi ciężarami, jakie trzeba nieść w życiu?
Niestety, wielu ludzi nie chce być blisko Pana Boga tylko dlatego, by nie dostać trudniejszego życia. Czy da się komukolwiek wytłumaczyć, że kochając Boga, wszystko zniesiemy, a przy tym wcale nie umniejszy się nasza wolność i radość? To zrozumieli „męczennicy każdego rodzaju”, czyli nie tylko ci, którzy nie wyparli się wiary, ale również męczennicy wierności małżeńskiej, męczennicy troski o najbliższych, męczennicy konfesjonału itd.
Z miłości może rodzić się cierpienie – gdy ktoś, na kim nam zależało, zszedł na złą drogę, gdy bliska nam osoba ciężko zachorowała albo odeszła z tego świata, gdy ktoś dla nas ważny nas poniżył. To czas, który wielcy ludzie traktują jako oczyszczenie miłości. Na osobie, która się zagubiła, nadal mi zależy i jestem dla niej „miejscem”, do którego zawsze można wrócić, jak na rozstaje dróg, na których jeszcze wszystko było dobrze. Gdy ktoś jest już u Boga, to mogę przez Komunię Świętą codziennie się z nim jednoczyć, a gdy cierpi, mogę być dla niego umocnieniem i oparciem. Gdy jestem poniżony, to muszę podjąć decyzję, czy tej osobie nadal chcę ufać, czy staram się ją zrozumieć, czy w tym nie trzeba dostrzec dobra dla mnie, konieczności nawrócenia.
A jeśli jestem kimś, do kogo można wrócić, by zaczynać wszystko od początku, jeśli żyję tym samym ideałem, poprzez który mam łączność z Bogiem, jeśli szukam odpowiedzi na najważniejsze pytania, to nadal jest we mnie radość, może trudna, ale prawdziwa.
opr. aś/aś