Tam wiele dzieci umiera z głodu...
Danuta wpadła do mieszkania dziwnie podekscytowana.
– Wiesz? – rzuciła od progu do siedzącego przed telewizorem męża. – Ja tej Janiny nie rozumiem! Spotkałam ją w sklepie i wyobraź sobie, że ona zanim coś włoży do koszyka, zastanawia się pół godziny.
– No cóż, Janina zawsze była bardzo rozważna – Mieczysław podniósł się z fotela i podążył za żoną do kuchni.
– Rozważna!? – Danuta spojrzała na męża z politowaniem. – To największa skąpidusza, jaką znam. Wszystko przelicza, kalkuluje, ogląda kilka razy, a i tak kupuje tyle, co kot napłakał. Ja nie wiem, jak można tak żyć! – Danuta zaczęła wyjmować z toreb zakupy.
– Jest po prostu oszczędna – Mieczysław pochwalił koleżankę żony, patrząc krytycznie na górę jedzenia leżącą na stole. Znów za kilka dni połowa z tego pójdzie na śmietnik.
– Nie wiem, dla kogo ona tak te pieniądze ściubi – Danuta dalej prowadziła swoje dywagacje na temat skąpstwa Janiny. – Od kiedy zmarł Darek, oboje z Wacławem zarabiają tylko na siebie, mogliby więc sobie pozwolić na trochę więcej luksusu. Ale oni ani dobrze nie jedzą, ani się modnie nie ubierają, ani nawet nie podróżują. Kiedyś ciułali na studia dla syna, ale teraz?
– Może oni wolą takie ciche, skromne życie. Może noszą wciąż jeszcze w sercu żałobę.
– Rozumiem ich smutek – Danuta zamyśliła się – ale przecież nie mogą opłakiwać Darka wiecznie. A pieniędzy ze sobą do grobu nie zabiorą.
– Za to ty wydałabyś natychmiast każdą sumę – Mieczysław spojrzał na żonę z wyrzutem.
– Ja po prostu chcę korzystać z życia, póki mogę – odpowiedziała zła, że tego nie rozumie. – Janina też by tak mogła. W końcu śmierć syna powinna ją nauczyć, jakie kruche jest życie…
* * *
Wracała do domu cała w skowronkach. Udało się jej kupić taką sukienkę, o jakiej od dawna marzyła. Co chwila dotykała torby, czując przez cienką folię miękkość i puszystość materiału. Sukienka kosztowała majątek i Danuta chciała ją najpierw pokazać Janinie.
Wbiegła na trzecie piętro jak nastolatka. Nacisnęła dzwonek.
– Jak dobrze, że jesteś – Janina powitała ją rękami obsypanymi mąką. – Właśnie robię kopytka, zostało mi trochę ziemniaków z wczorajszego obiadu, szkoda, żeby się zmarnowały.
– Chciałam ci tylko pokazać moją nową sukienkę – Danuta wyjęła z torby nowy zakup.
– Zaraz, tylko umyję ręce…
Danuta weszła do pokoju. Zawsze się wzruszała, widząc ustawione na komodzie zdjęcia Darka. Patrząc na jego uśmiech, miała wrażenie, że syn Janiny nadal żyje, że jest tu, w tym pokoju, wciąż obecny. Nagle zauważyła obok jednego ze zdjęć Darka zdjęcie zupełnie nowe, nieznane. Wzięła je do ręki, przybliżyła do oczu. Na tle błękitnego nieba stał afrykański chłopiec w niebieskiej koszulce i krótkich spodniach. Jego bose stopy zanurzone były w żółtym piasku.
– To jest nasz Eryk – Janina pojawiła się za plecami Danuty jak anioł.
– Jaki Eryk? – Danuta popatrzyła na koleżankę ze zdziwieniem. Nigdy o żadnym Eryku w tym domu nie słyszała.
– Nasz drugi syn – Janina uśmiechnęła się ciepło. – Adoptowaliśmy go po tym, jak nasz Daruś umarł. Eryk mieszka w Rwandzie. Jest bardzo biedny, tam wiele dzieci umiera z głodu. Nie wszystkie mają co jeść, nie wszystkie chodzą do szkoły. Pomagamy rodzinie Eryka, wysyłamy siostrom zakonnym pieniądze na ubrania dla niego, na jedzenie i książki. Nam niewiele potrzeba, a tam przyda się każdy grosz. Może w tym roku jego młodszy brat i siostra też dzięki nam pójdą do szkoły. To wręcz ratuje im życie.
Danuta otworzyła ze zdumieniem usta.
– A ja myślałam, że z ciebie jest zwykła skąpidusza – wyjąkała cicho, patrząc jeszcze raz na zdjęcie chłopca. Coś się w jej sercu poruszyło, otworzyło, zapulsowało jakimś innym żywym blaskiem. I nagle ta sukienka, którą tak bardzo chciała się przed Janiną pochwalić, która wisiała na poręczy krzesła, czekając na zachwyt koleżanki, stała się dla niej jakoś mniej ważna…
opr. aś/aś