"Słowo w naczyniach glinianych" - medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne (medytacja na Czwartek po Środzie Popielcowej)
MEDYTACJE NA WIELKI POST I TRIDUUM PASCHALNE
Dariusz Piórkowski SJ
ISBN: 978-83-7505-311-1
wyd.: WAM 2010
„Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo
i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze
potomstwo, miłując Boga swego, Pana, słuchając Jego głosu,
lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego
pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać ojcom twoim:
Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi”.
(Pwt 30, 15-16)
Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pragniemy wiedzieć, dokąd zmierzamy. W głębi serca chcemy mieć pewność, że nasze wysiłki nie idą na marne, że w sumie w życiu nie chodzi jedynie o jedzenie, picie i pracę. Dzisiejsze czytanie zwięźle ukazuje, że poczucie sensu (błogosławieństwo) nie przychodzi do nas automatycznie. Musimy się zdeklarować i obrać właściwy kierunek, gdyż, wbrew pozorom, nasze przeznaczenie nie jest z góry określone. Chodzi o wybór, który naznaczy całe nasze życie. Parafrazując słowa Mojżesza, można by to ująć tak: „Chcesz odnaleźć sens? Musisz wziąć odpowiedzialność za siebie, opowiedzieć się po stronie Boga, ukochać życie, wszak nie ma innej drogi do szczęścia”.
Tak myślał człowiek biblijny i, powiedzmy, jeszcze człowiek średniowiecza. Wówczas, przynajmniej teoretycznie, ludzie nie wyobrażali sobie egzystencji bez Boga, który przenikał wszyst19 kie dziedziny życia. Założenie było proste: albo wierzysz, albo odwracasz się plecami, ale musisz liczyć się z konsekwencjami. Mojżesz twierdzi, że tylko miłość do Boga i słuchanie Jego głosu gwarantuje życie. Ale o jakie życie tutaj chodzi? W tym przypadku, i to może nas zdziwić, nie chodzi o życie po śmierci. Mojżesz mówi do całego narodu, iż bycie wiernym Bogu zapewni mu „długie trwanie na ziemi”. Bóg istnieje i jest z nami, ale Jego łaskawości możemy doświadczyć tylko w czasie. Pierwotna wiara Izraelitów w Boga opierała się na przekonaniu, że nie istnieje życie po tym, jak na zawsze zamkniemy oczy. Człowiek był pyłem wziętym z ziemi i do niego miał powrócić. Starożytni Izraelici sądzili, że w człowieku nie istnieje nic, co mogłoby przetrwać poza stworzoną rzeczywistością. Widać to w modlitwie Psalmisty, zagrożonego przez wrogów, który prosi o wybawienie od niebezpieczeństwa śmierci: „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?” (Ps 30, 10). Tylko żyjący człowiek może służyć Jahwe i być Jego świadkiem.
Izraelici wierzyli w Boga, by zabezpieczyć sobie nieśmiertelność na ziemi. Wczesny Izrael był więc bardziej zainteresowany przetrwaniem wspólnoty niż pośmiertnym losem poszczególnych jednostek. Nieśmiertelność oznaczała zrodzenie potomstwa, które przez zachowywanie pamięci o przodkach chroniło przed wiecznym zapomnieniem. Oczywiście, ta świadomość zmieniała się przez wieki. Wiara w przyszłe życie wyłaniała się stopniowo. Zrazu jako tajemnicza egzystencja cienia w Szeolu, a następnie pojawiły się niewyraźne przebłyski zmartwychwstania. Jednak u początków historii Izraela liczyło się doczesne powodzenie, obfite plony, bezpieczeństwo, posiadanie ziemi, bogactwo, gromadka dzieci. Te dobra dawały poczucie sensu, którego wierzący doświadczali w „nagrodę” za bycie posłusznym Bogu. Wiara wiązała się ściśle z troską o los przyszłych pokoleń, a nie z osiągnięciem osobistego zbawienia. Życie ziemskie, a nie niebieskie, bez Boga po prostu nie mogło się udać.
Wydaje się, że dzisiaj sytuacja jest odwrotna. Wielu współczesnych powiedziałoby, że skoro po śmierci nic nie ma, to po co angażować się w życie religijne. Dlaczego? Ponieważ powodzenie w nowoczesnym świecie w gruncie rzeczy zależy od nas. Jesteś w kiepskim nastroju? Pewnie brakuje ci magnezu, łyknij parę kapsułek. I po sprawie. Czujesz się psychicznie zmęczony? Poproś lekarza o prozac. Pragniesz wyleczyć się z ciężkiej choroby? Przecież to tylko kwestia odpowiedniej sumy wręczonej ordynatorowi. Obawiasz się, że wichura zerwie ci dach z domu? Ubezpiecz się i śpij spokojnie. Chcesz zwiększyć urodzaj? Użyj sztucznych nawozów. Kurczaki rosną za wolno? Dosyp hormonów do paszy. Nie możesz osiągnąć sukcesu? Zmień otoczenie, które negatywnie wpływa na ciebie. I tak wydaje się nam, że niemal na wszystko można znaleźć jakąś receptę, dopóki nie natrafimy na granice, których nauka i medycyna nie potrafią przekroczyć.
Szczególnie w ostatnich dwóch wiekach stworzyliśmy i odkryliśmy bardzo wiele. Przynajmniej częściowo poskromiliśmy naturę i wyjaśniliśmy jej prawa. Wysyłamy sondy na Marsa i zgłębiamy tajniki czarnych dziur. Równocześnie stale kreujemy sztuczne potrzeby i wmawiamy sobie, że bez ich zaspokojenia nie przetrwamy, co wrzuca nas w błędne koło produkcji i konsumpcji. Nietrudno więc dojść do przekonania, że wiara w Boga jest zupełnie niepraktyczna, skoro w sumie nieźle nam idzie. W jaki sposób Bóg mógłby nam jeszcze dogodzić? Jeśli już wierzyć w Boga, to tylko w takiego, który zabezpieczy nam płynne i w miarę spokojne spędzenie życia na ziemi. Jeśli, przeciwnie, Bóg kładzie nam kłody pod nogi i nie spełnia naszych życzeń, nie warto sobie zaprzątać Nim głowy. Ale taki „Bóg” to biblijny bożek, który de facto nie istnieje lub co najwyżej przychodzi do nas jak wilk w owczej skórze, by pozbawić nas resztek duchowej energii.
Nieco inaczej wygląda sprawa z naszym pozagrobowym losem. Tam ludzka władza i przenikliwość nie sięga. Nie mamy kontroli nad przyszłością. Na tym świecie jakoś sobie radzimy, ale co będzie potem? Oto wielka niewiadoma, która budzi nasze drżenie. Dlatego na wszelki wypadek lepiej mieć się na baczności i liczyć się z Bogiem. Zdarza się wówczas, że strach przed potępieniem, karą i sądem lub, z drugiej strony, oczekiwanie na wieczną nagrodę może być jedyną motywacją wiary. Ciekawe, co stałoby się z nami, gdyby Bóg nagle orzekł, że życia po śmierci nie będzie. Jak byśmy wówczas zareagowali? Czy natychmiast przestalibyśmy chodzić do kościoła? Jak ta rewelacja wpłynęłaby na nasze wybory? Czy zreformowalibyśmy naszą codzienność? Czy zrezygnowalibyśmy z dotychczasowych standardów moralnych? Czasem warto zrobić sobie takie hipotetyczne, lecz odświeżające ćwiczenie duchowe. Ba, są i tacy chrześcijanie, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie, a jednak pojawiają się co niedzielę na Mszy św. To dopiero jest kuriozum. Załóżmy, że słowa Mojżesza nie straciły nic ze swej aktualności i bez Boga nie sposób dobrze żyć. Co w takim razie mogłyby one oznaczać dla nas dzisiaj? Jak rozumieć Bożą opiekę nad nami, skoro rzeczywiście wiele spoczywa w naszych rękach? Przede wszystkim, i to jest nasza pociecha, istnieją różne stopnie wiary. Nie tylko wiara doskonała.
Bóg przez wieki objawiał prawdę o sobie, o życiu po śmierci, a to oznacza, że wychowuje nas powoli. Nie chce niczego narzucać, zwłaszcza że często nie jesteśmy gotowi do przyjęcia Jego orędzia i niezdolni do wcielenia go w życie. Przez całe lata Bóg toleruje nasze wypaczone wyobrażenia, nie niszcząc ich w drastyczny sposób. A równocześnie odsłania przed nami szerszy horyzont, zapraszając do porzucenia ciasnych i egoistycznych oczekiwań.
Nie można również kochać Boga, dla niego samego, ani bliźniego na zawołanie, błyskawicznie. Do takiej miłości dojrzewamy powoli. Nie od razu nasze związki i przyjaźnie tchną bezinteresownością najwyższych lotów. Bóg akceptuje, że na początku lgniemy do Niego, aby „coś” otrzymać: błogosławieństwo, powodzenie, urodzaj, zdrowie, życie wieczne w obliczu lęku przed unicestwieniem. Najwyraźniej taka jest dynamika rozwoju wiary. Podobny proces można zauważyć w naszych relacjach z bliźnimi.
Jako chrześcijanie, paradoksalnie, nie powinniśmy wierzyć w Boga tylko ze względu na obiecaną nagrodę albo niepewność co do jej otrzymania. Takim rozumieniem kierował się Blaise Pascal w swoim słynnym zakładzie: Jeśli ktoś wierzy w istnienie Boga, to traci życie doczesne, pojmowane jako korzystanie z przyjemności, ale w zamian otrzymuje życie wieczne. Jeśli nie wierzy, to cieszy się powabami życia doczesnego, ale traci wieczną nagrodę. Pascal wykalkulował, że wiara bardziej się opłaca, ponieważ ryzykujemy tylko krótki czas naszego ziemskiego życia. Lepiej więc wierzyć nawet na chybił trafił.
Można i tak. Jednakże nie nagroda jest ważna, ale sam Bóg, który w istocie jest naszą zapłatą, bynajmniej nie po śmierci, ale już teraz. W Ewangelii św. Jana Jezus wyraźnie mówi, że życiem wiecznym cieszą się ci, którzy wierzą w Niego i spożywają Jego Ciało i Krew. Odtąd granica między doczesnością a wiecznością nie jest już taka wyraźna. Bóg nie mieszka „tam”, a my, biedni, „tutaj”.
Ponadto Stary Testament zna osoby, na przykład Hioba lub Jeremiasza, które wierzą w Boga pomimo nieszczęścia, choroby, braku czy zauważanego powodzenia u tych, którzy żyją tak, jak im się podoba. W tym punkcie Bóg chrześcijan i Izraela wymyka się wszelkim pogańskim wyobrażeniom. Nie jest kapryśny ani zobowiązany do tego, aby spełniać każde nasze życzenie. Poniekąd to normalne, że od Boga jako kogoś, kto wszystko przekracza, oczekujemy wsparcia i cudownych interwencji. I bardzo często je otrzymujemy, nawet o tym nie wiedząc. Niemniej, w zależności od tego, czy coś służy naszemu dobru, Bóg jednym razem nam pomaga, a innym wydaje się być głuchy na nasze wołanie. Jemu chodzi o nasze dojrzewanie, a my nie zawsze mamy to na względzie.
W wierze chodzi również o ziemską pomyślność. Bóg działa w tym świecie, a nie dopiero po śmierci. Dlatego świat jest czymś więcej niż tymczasową sceną, na której odgrywamy nasze role, by później zostać zaklasyfikowanymi do odpowiedniego departamentu w niebie. Pierwotna wiara Izraela podkreślała bardzo stanowczo, iż nie powinien nam być obojętny los tych, którzy po nas odziedziczą ziemię. Ta pamięć o przyszłych pokoleniach wyraża się chociażby w roztropnym używaniu zasobów naturalnych. Beztroska i obojętność współczesnego człowieka, zwłaszcza w krajach bogatych, objawia się często w naiwnym przekonaniu, że źródła energii są praktycznie niewyczerpane i można z nich korzystać bez ograniczeń. Tylko w Stanach Zjednoczonych zużywa się dziennie kilkadziesiąt milionów papierowych kubków na kawę. By je wyprodukować, trzeba rocznie ściąć spore połacie lasów. Nie wspomnę już o pospolitym, zwłaszcza w naszym kraju, zaśmiecaniu środowiska, czyli w sumie o braku poszanowania dla przyrody jako daru, o który trzeba dbać. Takie zachowanie to przejaw egoizmu: ważne, żeby nam wystarczyło, po co trapić się tym, z czym będą się musiały zmierzyć nasze dzieci.
W jakim miejscu znajduję się w mojej wędrówce wiary? dla mnie matką chrzestną z Kopciuszka, firmą ubezpieczeniową, pogotowiem ratunkowym, Batmanem ratującym z każdej opresji? A może kimś, kto pomimo mojego miotania się i traktowania Go po macoszemu, ciągle zaprasza do zachwycenia się Jego pięknem? Bóg nie odwraca się od nas, nawet jeśli skrycie myślimy, że Go już na tym świecie nie potrzebujemy.
opr. aw/aw