O poezji ks. Jana Twardowskiego
"Zachwyca mnie otaczający nas świat - pisał ks. Jan Twardowski we wstępie do wyboru swoich wierszy - jego kolor, zapach, różnorodność. Wracam do starego Linneusza, który nazywał po imieniu zwierzęta, ptaki, rośliny. Długo i cierpliwie uczyłem się przyrody, czytam książki przyrodnicze. Zbieram zielniki. Kiedy się mówi tyle o człowieku, o różnie pojmowanym humanizmie - widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego wyżła. Juliusz Słowacki w znanej strofie z Beniowskiego pisze, że Bóg jest Bogiem rozhukanych koni, a nie pełzających stworzeń; sądzę, że jest także Bogiem chrząszczy, mrówek, biedronek i szczypawek..
Czy takie widzenie przyrody nie uczy nas pokory? Przecież to samo światło pada na ludzi, i na koniki polne, i na świerszcze."
To jakże bezpośrednie wyznanie kapłana-poety nie było wszakże zaskakujące dla nikogo z czytelników jego wierszy. W jednym z najwcześniejszych mogliśmy już przeczytać:
Nie umiem o kościele pisać o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy (...) o oku Opatrzności które widzi orzechy trudne do zgryzienia o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą lecz (...) o tobie niesforny wróblu co łaską zdumiony - wpadłeś na zbitą głowę do święconej wody.
Ks. Jan Twardowski potrafi odróżnić "liść klonu od liścia jaworu", chociaż są "tak podobne do siebie lecz różne od spodu"; wie, "że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa"; że "dziurawiec to żółte ziele świętojańskie"; że przepiórka najgłośniej się odzywa "zawsze o wschodzie i zachodzie słońca", a "mirt rozkwita tylko w zimnym oknie". Można byłoby długo mnożyć podobne przykłady niezwykłej doprawdy wiedzy o świecie stworzonym, co nie powinno jednak dziwić u autora, który chciałby się nazywać "Janem od Biedronki".
Zamiłowanie ks. Twardowskiego do zielników znalazło w ostatnim czasie szczególny wyraz w pięknym, osobnym wydawnictwie albumowym. W związku z przypadającym w tym roku jubileuszem 85 rocznicy urodzin poczytnego autora wydawcy zadbali, aby data ta została utrwalona w specjalnych publikacjach książkowych. Białostockie Wydawnictwo "Łuk", które od 1992 roku obdarza nas bodaj najpiękniejszymi edycjami wierszy autora "Znaków ufności" (w tym pięć wydań głośnego tomu "Wierszy"), przygotowało bardzo obszerny tom "Wiersze o nadziei, miłości i wierze", który od razu spotkał się z wielkim zainteresowaniem. Mało zaś dotąd znana oficyna "Bronowski Studio" wydała "Zielnik x. Jana Twardowskiego". Albumowy charakter wydawnictwa pozwolił na bogatą oprawę graficzną i całostronicowe fotografie. Aż pięciu autorów zaprezentowało swoje zdjęcia: Robert Baś, Piotr Bronowski, Władysław F. Jurkow, Maciej Słomczyński i Jerzy Włodarczyk. Ważnym walorem podobnych książek jest kolor, oddający wielobarwność otaczającego nas świata. Mamy więc prawdziwe bogactwo różnorodnych roślin fotografowanych niczym Leśmianowska łąka jako osobny świat, w którym człowiek byłby intruzem; liście z kroplami deszczu czy rosy, przypominające nieprzebraną gęstwinę tropikalnych puszcz; wreszcie liście paproci, tak realne i baśniowe zarazem.
Ale bodaj największe wrażenie wywołuje zdjęcie ks. Jana Twardowskiego w jego własnym ogródku przed domem, przyklejonym do klasztornego muru (s. 18-19). Poeta stoi na tle wysokich kwiatów, które wydają się wyraźnie dominować, wyznaczając człowiekowi wcale nie najważniejsze miejsce. To właśnie można uznać za swoistą kwintesencję jego liryki poświęconej ukochanej przyrodzie. Gdyby nie prześwitująca ściana domu, można byłoby domniemywać, że autor "Drzew niewierzących" wybrał się na spacer do ogrodu botanicznego. Przykuwa też wzrok okno obrośnięte gęstymi pędami pnących się w górę liści, zupełnie jakby to był stary dworek z wiersza "Było" czy "Nie mogę trafić":
Wszystko się pozmieniało nie ma małych dworów pachnących owocami i pastą do podłóg z zazdrostkami w oknach z lawendą w szufladzie (...)
Zamieszczony obok wiersz "Na wsi" wzmacnia jeszcze przekonanie, że jest to naprawdę wiejski dom. Inne zaś zdjęcie, ukazujące poetę na spacerze w alejce z ławeczkami, także wydaje się sugerować jakiś park pałacowy, gdy tymczasem jest to skwer tuż za murem klasztornym, gdzie od lat stoi pomnik Bolesława Prusa.
Wszystkie zdjęcia, z wyjątkiem jednego, są w tonacji intensywnej zieleni, jaka w Polsce występuje jedynie na wiosnę, co można uznać za swoisty komentarz do atmosfery twórczości dostojnego Jubilata, którego "wiersze o miłości, nadziei i wierze / są jak lilie cięte / a tak długo świeże".
Nie same zdjęcia, oczywiście, wypełniają tom "Zielnik x. Jana Twardowskiego". Wydawca wybrał z całego dorobku autora garść wierszy najgłębiej związanych z prezentowaną tematyką, wśród nich znalazł się szczególnie wymowny - "Uświęcenie":
Modrzew cienie przewleka igłami jasnymi, jodła szyszki podnosi, radują się graby, zimorodka przebudził śpiącego z ważkami trzmiel, co niby niedźwiadek spadł między owady. O rosy aksamitne, topolami drżące - wietrzyku, co mi mówisz przez puch osinowy, obok ciepłej żywicy, dwa jeże kłujące ze szczęścia się zwierzają pod liściem bukowym. Noc przyjdzie ze słowikiem i świt z cietrzewiami nad zajączkiem zabawnym z oczkami dobrymi... Przestałem mówić brewiarz. I myślę ze łzami o tych, co się uświęcą dotykając ziemi.
To jeden z powracających motywów w twórczości autora, który już na początku swojego kapłaństwa pisał, że "nie znosi wszystkich świętych kazań", dodając: "Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdania / i brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby". Warto pamiętać, że sto lat wcześniej inny kapłan-poeta, ks. Karol Antoniewicz, w najszerzej znanej pieśni majowej pisał: "I co czuje - i co żyje", ogarniając tą klamrą cały świat ożywiony.
Ale w omawianej tu księdze-zielniku bodaj równie ważna, co wiersze okazała się wypowiedź autora prozą, zatytułowana po prostu "O zielniku", zasługująca, by uznać ja za osobny utwór:
"Pamiętam stary zielnik rodzinny. Strzegło go kilka pokoleń - prababka, babcia i moja matka. Suszyły i wklejały do niego rośliny. Był przechowywany troskliwie w szufladzie starej komody z wiśniowego drzewa. Mój pierwszy nauczyciel przyrody i łaciny. Chwaliłem się, że moja prababcia pisała po łacinie. Tymczasem po prostu przepisywała z albumu przyrodniczego łacińskie nazwy, których usiłowałem się z trudem uczyć. Zielnik nazywano herbarium, gromadził zasuszone rośliny. Po łacinie herba znaczy trawa, zioło. Nie można mylić z herbem znakiem rodowym, klejnotem, szlachectwem, które pochodzi od niemieckiego słowa 'Erbe'- dziedzictwo.
W moim zielniku gromadzono nie tylko suszone rośliny. Były również rozmaite wiadomości o nich. Kiedy przeglądałem go, poznałem, że miłość do roślin wyraża się również w nazwach, np. miłek, gęsia cebulka, pierwiosnek, jaskółcze ziele, wabik, zajęcza łapka, wilgotka, niezapominajka, mioduńka. Z jaką serdecznością nazywamy rośliny. Zapamiętałem sobie czeremchę (Padus) - krzewinkę z rodziny różowatych o białych, silnie pachnących kwiatach, zebranych w grona, z ciemnoczerwonymi lub czarnymi owocami."
Tę pełną czułości zarówno dla różnorodnych roślin, jak i minionego czasu wypowiedź, spowija nuta szczególnej nostalgii za tym, co minęło bezpowrotnie. Rodzinne zielniki spłonęły "w czas powstania" w warszawskim domu poety. Młody kapłan odtworzył zapamiętany zielnik podczas pobytu w wiejskiej parafii w Żbikowie, jednakże i ten, "nieostrożnie pożyczony, zaginął". Dzisiaj, na 85 urodziny, powróciło wspomnienie tamtych ziołowych herbarzy w pięknej, albumowej książce. Warto po nią sięgnąć.
opr. ab/ab