Orwellowska wizja zaczyna się sprawdzać, realizowana – o ironio – przez piewców wolności, dobra człowieka i jego praw. Chodzi mianowicie o „poprawianie” rzeczywistości przez „oczyszczanie” dzieł literackich
Mało która książka wciągnęła mnie tak bardzo jak „Rok
Po latach wraca do mnie tamta refleksja, ta identyfikacja z Orwellowskim bohaterem, siedzącym we wnęce i zdającym sobie sprawę z tego, co znaczy, jeśli jakieś partyjne medium podaje, że ten a ten, żyjący wtedy a wtedy, o którym pisano tam i tam, w rzeczywistości jednak nie istniał, więc trzeba pogrzebać w archiwach i powyrzucać niektóre wpisy. Nie, żebym od razu twierdził, że dożyłem czasów reaktywacji Ministerstwa Prawdy, przypomnieć jednak chcę, że na jego fasadzie umieszczono napis: „Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”. Przypomnieć chcę dlatego, że wszystko wskazuje na to, iż Orwellowska wizja zaczyna się sprawdzać, realizowana – o ironio – przez piewców wolności, dobra człowieka i jego praw. Chodzi mianowicie o „poprawianie” rzeczywistości przez „oczyszczanie” dzieł literackich. Fanatycy tegoż oczyszczania, o którym pisze w bieżącym numerze „Gościa” Edward Kabiesz, powieść Orwella potraktowali nie jako przestrogę, ale jako... przewodnik. Nie oni jedni, dodałbym, ale faktycznie w ostatnich tygodniach o poprawiaczach klasyków zrobiło się głośniej.
„The Telegraph” poinformował, że książki Roalda Dahla (zmarły w 1990 r. w Oxfordzie autor popularnych książek dla dzieci) zostaną przepisane przez zatrudnionych specjalnie na tę okoliczność przez wydawcę „wrażliwych czytelników”. Podobne praktyki zapowiedzieli ostatnio wydawcy dzieł Agathy Christie czy Iana Fleminga, a dyskusja nad „Księgą dżungli” Rudyarda Kiplinga i jej usunięciem z kanonu trwa od ponad dwudziestu lat. Czyli nihil novi, aczkolwiek nie sądzę, by przed dwoma wiekami, gdy Thomasowi Bowdlerowi zachciało się poprawiać Szekspira (spotkała go za to ostra krytyka), ktokolwiek przypuszczał, że tego typu pomysły zupełnie poważnie potraktują w przyszłości elity. Na naszym rodzimym podwórku analogicznie niepoważne elity usiłują dyskutować nad walorami książek Henryka Sienkiewicz, czy („klasistowskim” wszak do bólu!) „Panem Tadeuszem”. Tak się temu wszystkiemu przyglądam i myślę zupełnie poważnie, że dożywam czasów, w których ktoś próbuje na siłę napisać nową historię świata (i literatury), wykreślając z niej, rzecz jasna, niektóre nazwiska. Czyżby jakiś kandydat na ministra prawdy?