Recenzja filmu: "Przedwiośnie", reż. Filip Bajon 2001
Po raz pierwszy „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego przeniósł na ekran Henryk Szaro w 1928 roku. W roli młodego Baryki wystąpił Zbigniew Sawan, a oczekiwany z wielkim zainteresowaniem film spotkał się z druzgocącą oceną krytyki. Do nakręcenia adaptacji powieści z udziałem Daniela Olbrychskiego i Beaty Tyszkiewicz przymierzał się też Andrzej Wajda, który po ukończeniu „Popiołów” miał już nawet gotowy scenariusz filmu. Zamysłu nie udało się Wajdzie zrealizować, jednak Daniel Olbrychski w końcu w filmowym „Przedwiośniu” wystąpił. Na ekrany polskich kin weszła właśnie ekranizacja „Przedwiośnia” w reżyserii Filipa Bajona, w której Olbrychski zagrał Szymona Gajowca.
Jedna z najważniejszych polskich powieści międzywojennego dwudziestolecia, nierówna pod względem artystycznym, przeładowana publicystycznymi wtrętami, będąca w znacznej części dyskursem wewnętrznym bohatera, nie stanowiła łatwego tworzywa dla filmowego scenarzysty. Mimo formalnych niedociągnięć powieść Żeromskiego w chwili wydania w roku 1924 była przecież nie tylko wydarzeniem literackim, ale i politycznym, budząc ostre spory i polemiki. W intencjach autora „Przedwiośnie” miało być wyrazem jego stosunku do problemów społecznych i państwowych, nurtujących cudem wskrzeszoną Polskę, a obraz ojczyzny, jaki wyłania się z peregrynacji Cezarego Baryki, który konfrontuje swoje marzenia z rzeczywistością, jest gorzki, wręcz bolesny w swej bezkompromisowości. Pisarz zadawał palące, nie tylko zresztą wtedy, pytania: co zrobiliśmy ze swoją niepodległością? jaką drogą pójść, by uczynić Polskę bardziej sprawiedliwą? jakie na tej drodze czyhają zagrożenia i czym grozi trwanie w stagnacji? Jednocześnie Żeromski szeroko, nieproporcjonalnie w stosunku do pozostałych części, rozbudował wątek Nawłoci, gdzie Baryka wylądował po wojnie polsko-rosyjskiej i gdzie doszło do tragicznych wydarzeń.
Czy film, skierowany zgodnie z deklaracjami reżysera do młodego pokolenia, ma szansę wywołać podobny ferment i dyskusję, lub przynajmniej przybliżyć mu problemy, z jakimi zmagają się bohaterowie powieści? Niestety, zrealizowana kosztem pięciu milionów dolarów kolejna polska superprodukcja budzi rozczarowanie. Właściwie żaden z poruszanych przez Żeromskiego w powieści problemów i żadne z zadanych w niej pytań nie znalazło w adaptacji Bajona jeżeli nie pełnego, to przynajmniej zbliżonego do oryginału filmowego wyartykułowania. Te pytania i problemy niby w filmie istnieją, ale wyłącznie w sferze czysto deklaratywnej, a kluczowe dla wymowy powieści określające postawę Baryki dialogi z innymi postaciami, jak na przykład z Gajowcem i Lulkiem, zaistniały tu jak gdyby z konieczności, ponieważ nie można z nich było całkowicie zrezygnować. „Przedwiośnie” nie jest w końcu tylko romansem, zdawał się zauważać reżyser, kóremu najlepiej powiodło się właśnie z wątkami miłosnych doświadczeń Cezarego w czasie pobytu w Nawłoci. Żeromski barwnie i obszernie kreśli obraz życia rodziny Hipolita Wielosławskiego w Nawłoci, przedstawiając szereg oryginalnych szlacheckich charakterów i miłosny dramat młodego Baryki. Ale i tutaj reżyser, wbrew Żeromskiemu, przestawił akcenty w charakterystyce postaci, chociaż niczemu to nie służy. O ile jednak nawłocka część filmu dzięki wyrazistej intrydze rozegrana została w miarę płynnie, to część pierwsza, obejmująca wydarzenia w Baku i w czasie podróży do Polski, oraz część końcowa, relacjonująca perypetie Baryki po wyjeździe z Nawłoci, rażą realizatorską nieudolnoścą. Widzimy ciąg znakomicie fotografowanych obrazków, które najczęściej nie wiążą się ze sobą, a aktorzy występujący w tych scenach wypowiadają kwestie zrozumiałe prawdopodobnie tylko w szerszym kontekście. Krótki, lecz pełen grozy, dynamicznie nakreślony przez Żeromskiego epizod rewolucyjny w Baku, który na zawsze zaciążył nad życiem młodego Baryki, w filmie został zainscenizowany wyjątkowo statycznie i bez inwencji, podobnie zresztą jak i wiele innych. Wydaje się, że reżyser nie znalazł klucza do filmowego „Przedwiośnia”.
opr. mg/mg