Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (19/2000)
Wciąż żyję wielkanocną radością i wyjątkową, jubileuszową atmosferą w kościele. Nawet media, trzeba to przyznać, zamieszczały materiały „a propos”, i to nie tylko zwykłe historyjki o świątecznych obyczajach, koniecznie podkreślające pogańskie pochodzenie wielu z nich. Jako katolik mógłbym więc być zadowolony, kto wie, może opanowałaby mnie pokusa triumfalizmu. Na szczęście zdarzyło się — jak w tej anegdocie o balu wydanym przez carskiego namiestnika dla prominentnych przedstawicieli polskiego społeczeństwa — było podniośle i sympatycznie, ale po wyjściu z Zamku wszystkich obili Kozacy — żeby im się we łbach nie przewróciło. Mnie się zdarzyło wracać z ceremonii wielkopiątkowych przez park, w którym spora grupa młodzieży siedziała przy piwie i smażyła kiełbaski. Nie żyjemy w kraju islamskim, gdzie publiczne zapalenie papierosa w czasie Ramadanu może być kosztowne, ale mimo wszystko zrobiło mi się przykro. Może ta przykrość była po to, żeby mi się w głowie nie przewróciło.
Powodów do rozterki dostarczają kolejne obchody świąt narodowych, które są, mówiąc eufemistycznie, traktowane przez znaczącą część narodu z rezerwą. Skończyły się bezpowrotnie zorganizowane manifestacje patriotyczne, uczniowie nie są już zaganiani do wzięcia udziału w imprezach — raczej jest przeciwnie: dzięki wytężonej pracy w niektóre soboty mają więcej wolnego i jeśli to możliwe wyjeżdżają daleko od wszelkich miejsc zebrań. Skutek jest taki, że obchody zawłaszczają politycy, a ponieważ opinie mają nie najlepsze, to i święta państwowe nie przeradzają się w eksplozje dumy z przynależności do wolnego polskiego narodu. Do tego telewizjom wciąż lepiej wychodzi wzbudzanie sentymentu do dawnych lat, wyciąganie różnych Klossów i Szarików, niż uświadamianie obywatelom, że najlepsze, co mogli otrzymać w ramach cudu, już dostali — teraz czas łaski się skończył, trzeba pokochać to, co się ma i zakasać rękawy. Tymczasem spółce pod nazwą „Telekomunizacja Polski S.A.” wiedzie się lepiej, niż na to zasługuje. W świecie, w którym inteligencja zmienia się w intelegencję, takie powodzenie nie napawa optymizmem co do losów naszego kraju.
Wiele zjawisk, które zasmucają wrażliwe dusze, nie bierze się, jak sądzę, ze szczególnej złośliwości osób słabo związanych z Kościołem albo z narodową tradycją. Przypuszczam raczej, że jest to skutek ignorancji, która osłabia wrażliwość i jest matką nietolerancji — może nie każdej, ale tej przeciętnej, która nie podpiera się teoretycznymi uzasadnieniami wrogości do obcego. Dlatego z taką nadzieją co roku kibicujemy w maju maturzystom, sięgającym po tak zwane świadectwo dojrzałości, choć dojrzałość jest bardziej skomplikowana od umiejętności przyswojenia paru kilogramów książek. Jest to jednak kwestia terminologii. Ważne, żeby kolejny rocznik, w którym znów lokujemy nadzieję wbrew doświadczeniu, dojrzał na tyle, by wyzdrowieć z dziecięcej choroby bezkrytycyzmu, ale nie zapaść na sklerotyczną obojętność. Kto może, niech im pomoże, kto nie może, niech się modli.
opr. mg/mg