Habemus Papam!

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (41/2002)

Kiedy w 1978 r. z dalekiego Rzymu nadeszła piorunująca wieść o wyborze krakowskiego kardynała Wojtyły na Stolicę Piotrową, fundamenty całego obozu socjalistycznego zatrzęsły się jak mury biblijnego Jerycha; a szczególnie drgania dało się odczuć w naszym "najweselszym baraku". Historycy dziejów najnowszych odnotowali reakcje rozmaitych komunistycznych genseków znad Wisły, którym w jednej chwili rozpadł się światopogląd. My tymczasem radowaliśmy się słowami prymasa Wyszyńskiego, który powiedział, że Polsce się to należało, ponieważ pokazała światu jak bronić wiary i zachować twarz pomimo prześladowań. Szesnasty października jest więc dniem wyjątkowym, zwłaszcza, że to miesiąc Maryi, a to przecież "maryjność" była głównym zarzutem rozmaitych zachodnich kontestatorów pod adresem naszego Kościoła i polskiego Papieża.

Ech, chciałoby się wyrazić radość, że od tamtej chwili upłynęło już blisko ćwierć wieku i pontyfikat Jana Pawła II jest jednym z najdłuższych w dziejach Kościoła. Ale jak to uczynić, skoro niektórym dzieje papiestwa mylą się z Księgą Rekordów Guinnessa i mogą ową radość odebrać opacznie, jako wypominanie Ojcu Świętemu jego wieku. Ludziska bywają ostatnio nadwrażliwe, ale trudno się dziwić, skoro wokół panoszy się tyle obłudy i hipokryzji. Takie nastały nam czasy, że Pierścień Rybaka obcałowują rozmaite indywidua, a człek, rad nierad, drży z obawy, aby ów klejnot przy tej okazji nie zaśniedział. O, choćby podczas ostatniej pielgrzymki do Polski, kiedy przyszło nam oglądać rozmaitych Millerów, Kwaśniewskich i innych towarzyszy, rodem z bezbożnych szeregów PZPR. Ha, niewiele brakowało, a wyrwałoby się z ust, za mistrzem Sienkiewiczem, że niebawem, ten i ów, kamedułą pewnie zostanie! Ale tak to już od lat bywa z politykami lewicy: na widok czerwonoskórych niejeden popaćkałby twarz, zapewne, barwami wojennymi, nałożyłby pióropusz i - z tomahawkiem w ręku - domagałby się praw dla Indian, polując ochoczo na bizony i popalając dumnie fajkę pokoju. Ale nie dworujmy sobie z nich nadto, aby nas przy najbliższej okazji nie próbowali oskalpować...

Chronologia kolejnych pontyfikatów wzbudza liczne kontrowersje, bo trudno o archiwalia z czasów starożytnych, kiedy to trwały jeszcze krwawe prześladowania chrześcijan. Reszty dopełniły najazdy barbarzyńców, a i pontyfikaty rozmaitych antypapieży nieźle namieszały. Zwłaszcza, że w ich gronie znaleźli się całkiem przyzwoici ludzie, by przywołać choćby imiona św. Hipolita czy mnicha Filipa. Wyczytałem gdzieś, że średnia statystyczna przeciętnego pontyfikatu wynosi osiem lat. Najdłużej władał Kościołem św. Piotr, bo blisko 35 lat, toteż kolejnym jego następcom powtarzano czasem: Non videbis annos Petri, co miało być przestrogą, że i tak nie będzie im dane dożyć lat św. Piotra. Choć niewiele brakowało Piusowi IX, który zarządzał Kościołem przez blisko 32 lata! Kilka lat krócej, bo 25 i pół roku trwał pontyfikat Leona XIII, a Pius VI władał Kościołem pod koniec XVIII w. przez 24 lata, sześć miesięcy i dwa tygodnie.

Niebawem Jan Paweł II prześcignie w tym rankingu Piusa VI. Co prawda długość trwania pontyfikatu nie zawsze wiązała się z jego rangą, by przypomnieć kilkuletnie, zaledwie, rządy Gelazego, Sylwestra II, czy Piusa V, które wywarły znaczący wpływ na dzieje Kościoła. Ale pontyfikat polskiego Papieża niechaj trwa - daj, Boże - jak najdłużej! Kto wie, co się później może zdarzyć...?


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama