Nieoczekiwana potęga pieśni religijnej

Pamiętam z dzieciństwa, że w czasach Bieruta, ale także później, tydzień w tydzień na koniec niedzielnej mszy świętej lud Boży śpiewał „My chcemy Boga”… Dzisiaj, kiedy to sobie przypominam, wydaje mi się, śpiew ten nawet dla cielesnych uszu brzmiał tak potężnie, że istotnie przyczyniał się do tego, że poczuliśmy się narodem naprawdę katolickim – pisze o. Jacek Salij OP.

Józef Czapski – wybitny malarz i pisarz, a w przyszłości współzałożyciel paryskiej „Kultury” – przejmująco opisał ten pierwszy nocleg na ziemi sowieckiej, jaki we wrześniu 1939 roku zgotowano wziętym do niewoli polskim żołnierzom:

„W ostatnim wyczerpaniu fizycznym i psychicznym i w przenikliwy chłód jesienny zbito nas około 2000 oficerów do obór, już zapchanych więcej niż 2000 szeregowych. Pierwsza noc poza granicami Polski. Wojsko polskie, to był w tej oborze tłum stłoczony, ogłuszony przez nieszczęście, zmiażdżony psychicznie. Było zupełnie ciemno, gdy się zamykało wszystkie drzwi robił się niemożliwy zaduch, nieznośny dla tych, którzy siedzieli w głębi obory. Jak tylko próbowano drzwi otworzyć, chłód stawał się zbyt dotkliwy dla skupionych bliżej wyjścia. Stąd brutalne, gwałtowne użeranie się w ciemności: „zamykać drzwi”, „od smrodu jeszcze nikt nie umarł”, „otwierać drzwi”, „nie ma czym oddychać”, „chamy, widocznie się w chlewie narodzili”.

Słuchaliśmy w ciemności tych wyzwisk i użerania się, upokorzeni do dna i nagle ktoś zanucił:

Pod Twą obronę, Ojcze na niebie
Grono Twych dzieci swój powierza los
Ty nam błogosław, ratuj w potrzebie
I broń od zguby, gdy zagraża cios.

I nagle cała obora zaczęła śpiewać tę pieśń jak jeden człowiek. W śpiewie był taki zryw dziecinny, pełen wiary i łez, taki błagalny krzyk w ostatnim zdaniu: Boś Ty nam tarczą, Boże Ojcze nasz – i taka odruchowa jedność wszystkich, że wyczuwało się prawie fizycznie nagłe przeobrażenie wewnętrzne, które się w każdym w tej cuchnącej oborze dokonywało, poprzez starą polską pieśń religijną. Ileż razy słyszałem ją potem śpiewaną w Rosji, w obozach, w wojsku, w Iranie czy w Iraku. Budziła we mnie zawsze jakby wczorajsze wspomnienie innego wymiaru, wspomnienie pieśni w tamtej oborze”.

Rzecz jasna, wydarzenie to nie mogłoby w ogóle zaistnieć, gdyby jego uczestnicy (niekoniecznie nawet wszyscy) nie znali już tej pieśni, gdyby się nią już wcześniej nie modlili. Znali nie tylko jej słowa i melodię. Wielu z nich doświadczało już, że przez jej śpiewanie łączymy się głęboko w jedną wspólnotę i ogarnia nas wtedy tajemnicze pragnienie powierzenia się samemu Bogu.

Kogoś, kto już wie o tym wszystkim z własnego doświadczenia, nie trzeba przekonywać, jak mądra jest obserwacja świętego Augustyna, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli. Niestety, prawdę tego spostrzeżenia przestajemy rozmieć z chwilą, kiedy przestajemy pilnować coniedzielnej mszy świętej, czy – w przypadku niekatolików – kiedy zaniedbujemy regularną modlitwę w swojej wyznaniowej wspólnocie.

A przy okazji zauważmy, że kapłan, choćby głosił mądre kazania, wyrządza niemałą krzywdę Kościołowi, jeśli mało dba o to, żeby wystrój świątyni oraz śpiewy zapraszały do skupienia i zachęcały do modlitwy. Ludzie przychodzą do kościoła, żeby się modlić, ale przecież trzeba zarazem czuwać nad tym, żeby chciało nam się modlić.

Różne sytuacje, kiedy zanoszona do Boga pieśń okazuje się potężnym czynem duchowym, warto zauważać i zapamiętywać, i o nich opowiadać. 

Pamiętam z dzieciństwa, że w czasach Bieruta, ale także później – w latach dziewięcioletniej nowenny przygotowań do tysiąclecia chrztu Polski – tydzień w tydzień na koniec niedzielnej mszy świętej lud Boży śpiewał „My chcemy Boga”… Dzisiaj, kiedy to sobie przypominam, wydaje mi się, śpiew ten nawet dla cielesnych uszu brzmiał tak potężnie, że istotnie przyczyniał się do tego, że poczuliśmy się narodem naprawdę katolickim.

Na koniec przypomnę o wydarzeniu, kiedy pieśń religijna okazała się jeszcze potężniejszą. Było to 5 sierpnia 1864 roku. Władze carskie postanowiły dokonać uroczystego zakończenia trwającej już półtora roku walki Polaków o narodową niepodległość. Centralnym aktem tak perwersyjnie pomyślanej uroczystości miało być publiczne powieszenie wszystkich pięciu członków powstańczego Rządu Narodowego, z Romualdem Trauguttem na czele. W ponurym wydarzeniu miało wziąć udział możliwie jak najwięcej ludzi. Policji udało się przypędzić pod szubienice 30 tysięcy warszawiaków. Grozę wydarzenia miało podkreślać potężne brzmienie bębnów wojskowej orkiestry.

Wtedy stał się cud. Tłum spontanicznie rzucił się na kolana i potężnym głosem zaczął śpiewać popularną suplikację „Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny”. Bębny nie potrafiły pieśni zagłuszyć, ich głos stał się raczej akompaniamentem podkreślającym potęgę tego wznoszącego się w niebo błagania. Koszmarna uroczystość, która miała towarzyszyć zabijaniu naszych narodowych bohaterów, przemieniła się w wielkie przypomnienie praw zniewolonego narodu do wolności.
 

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama