(Nie)zmienność doktryny i trzy modele Kościoła

Co w Kościele może się zmieniać, a co musi pozostać stałe – wszystkim zatroskanym tłumaczy felietonista Opoki, o. Jan P. Strumiłowski Ocist.

Obecnie coraz częściej słyszymy w różnych kręgach kościelnych o potrzebie reformy. Mówi się o uwspółcześnieniu Kościoła, dostosowaniu, zmianie, przekształceniu itp. Owe nawoływania i postulaty nie są pozbawione gruntownych podstaw. Wszak wiara nie może być skansenem. Kościół ze swoją wiarą nie może stać się eksponatem muzealnym. Wiara musi być zrozumiała i komunikowalna, jeśli ma być podstawą dynamicznego życia duchowego. Świat tymczasem dynamicznie się zmienia, zatem rodzi się rzeczywista i pilna potrzeba dostosowania przekazu wiary do współczesnej mentalności, percepcji i kultury.

Rozwój doktryny

Zrozumiałe wydaje się, że tak pojęte zmiany dotyczyć mają formy przekazu, a nie istoty. Z tego względu często możemy usłyszeć o zmianach duszpasterskich, lecz nie doktrynalnych. Niestety ponowoczesna, antymetafizyczna wrażliwość zatraciła zrozumienie powiązania istoty i formy. Uzasadnioną obawę budzi więc postulat zmiany form, bez ich odniesienia do samej istoty. Kiedy spojrzymy na historię Kościoła, to wydaje się, że Kościół takiego twardego rozdziału między dogmatem a duszpasterstwem nie znał. Dogmat zawsze posiadał swoje praktyczne ukierunkowanie i uzasadnienie.

Chcąc bronić integralności dogmatu, niektórzy mówią o zmianach w kwestiach drugorzędnych. Rdzeń wiary ma pozostać nienaruszony. Problemem jest jednak to, co należy do rdzenia wiary. Co jest nienaruszalne, a co może podlegać zmianie? W tej materii również nie ma jasności. Wydaje się, że obszar kwestii fundamentalnych stale się kurczy, ograniczając się do najbardziej podstawowych kwestii.

Argumentem, który ma uzasadniać coraz śmielsze postulaty zmian jest sama historia dogmatów. Kiedy spojrzymy na rozwój doktryny, to przecież widzimy, że ta doktryna rozwijała się, co może stanowić przyczynek dla uzasadniania jej zmiany. Istotną kwestią jest również zagadnienie zasady, wedle której doktryna się rozwija. Coraz częściej wskazuje się, że zmiana nie tylko jest zdeterminowana przez Objawienie, czyli przez treść, która w depozycie wiary znajduje się od początku, ale także przez okoliczności historyczne wraz z aktywnym udziałem człowieka.

Pojawianie się nowych dogmatów

Ponadto owe zmiany, które możemy prześledzić w historii Kościoła dotykają różnych kwestii. Po pierwsze dotyczą one zmian w przestrzeni konkretnych dogmatów czy artykułów wiary. Jaskrawym przypadkiem jest tutaj dogmat o prymacie biskupa Rzymu czy o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Sam dogmat o Niepokalanym Poczęciu został ogłoszony w 1854 roku. Nie oznacza to oczywiście, że w tym momencie Kościół zaczął wierzyć w tę prawdę. Niemniej historia pokazuje, że świadomość tej prawdy rodziła się w Kościele z bólem. W czasach patrystycznych jest ona bardzo nikła, niewyraźna i w żadnym wypadku nie powszechna. Jeszcze św. Bernard czy św. Tomasz z Akwinu nie uznawali, a nawet kwestionowali ją. W pewnym momencie, jak niektórzy wskazują, ze względu na antyprotestancką rewoltę w Kościele, prawda ta zyskiwała na popularności i była coraz bardziej eksponowana, aż w końcu została ogłoszona jako dogmat. Wydaje się zatem, że przynajmniej w tej materii wiara Kościoła ulegała zmianie. Jedne interpretacje skupiają się wokół twierdzenia, że prawda ta zawsze stanowiła depozyt Kościoła, jednakże w formie zalążkowej. Inne mówią o zmianie nauczania w tej materii na przestrzeni wieków. Oczywiście zakres owych zmian czy momentów definiowania doktryny wiązał się z pojawiającymi się herezjami i kontrowersjami, co również w niektórych kręgach jest wskazywane jako pewien istotny fakt. Jeśli Kościół nie definiował dogmatów w sposób pozytywny, lecz był to element walki i opozycji względem błędów, to mogło według niektórych dojść do popadnięcia w przesadę.

Zmiany kwestii dyscyplinarnych

Zmiany dotyczyły także kwestii dyscyplinarnych. Uczciwie należy zaznaczyć, że te kwestie nie zawsze były bezpośrednio związane z wiarą i moralnością, a często odnosiły się do kwestii kulturowych czy społecznych. Były jednak i takie zmiany dyscyplinarne, które dokonywały się na kanwie rozwoju dogmatu w kontekście zmieniającej się wrażliwości wiary. Takim kazusem jest na przykład zmiana w formie szafowania Najświętszym Sakramentem. Do VIII w., jak niektórzy wskazują, udzielano komunii na rękę. Prawdopodobnie ze względu na pogłębiający się po rozpadzie Imperium Rzymskiego kryzys Kościoła formę tę zmieniano, ze względu na troskę o Najświętszy sakrament w kontekście coraz bardziej zdeformowanej świadomości i wiary chrześcijan. Wraz z tym kryzysem pogłębiała się także świadomość dogmatu o Eucharystii, która zaowocowała dekretami Soboru Trydenckiego. A wraz z tym pogłębianiem się prawdy o Eucharystii ulegała zmianie forma jej udzielania, mianowicie ze względu na troskę o cześć dla Eucharystii w Kościele Rzymskim zaprzestano udzielania jej pod dwiema postaciami.

Zmiany zatem są możliwe, a więc, jak niektórzy wnioskują, nikogo nie powinna dziwić ani gorszyć zmiana polegająca na przywróceniu starożytnego sposobu udzielania komunii do ręki. Problem tylko w tym, że ta zmiana przeczy logice rozwoju dogmatu.

Zmiany dotyczące rozumienia dogmatu

Po trzecie w końcu zmiany dotyczyły samego rozumienia dogmatu. Obecnie wskazuje się, że nie mamy od początku takiego pojęcia i tak rozumianego jak współcześnie w pierwotnym Kościele. Wincenty z Lerynu posługuje się już terminem dogmat w rozumieniu niezmiennego depozytu wiary, wyznawanego przez Kościół zawsze i wszędzie, ale nie rozumiał go jako określenia poszczególnych artykułów wiary, lecz całego depozytu. W takiej konwencji, co warto zauważyć, na przykład dogmat o Niepokalanym Poczęciu nie mieściłby się w tej definicji. W czasach nowożytnych papież Pius IX zdaje się przyjmować już rozumienie dogmatu jako konkretnej prawdy objawionej przez Boga, podanej przez Kościół do wierzenia i zobowiązującej do wiary w nią wiarą nadprzyrodzoną. Współczesny katechizm wydaje się tę definicję poszerzać stwierdzając, że dogmatem może być nie tylko prawda objawiona, ale także prawda ściśle powiązana z Objawieniem w sposób historyczny lub logiczny. To oczywiście także rodzi kontrowersje i pytania: Co na przykład, jeśli obecne Magisterium uzna, że jakaś prawda jest logicznie powiązana z Objawieniem, a za jakiś czas następne Magisterium już takiego koniecznego powiązania nie będzie dostrzegało lub będzie potrafiło mu zaprzeczyć? Czy na przykład prawda o tym, że Kościół nie ma władzy wyświęcania kobiet rzeczywiście w sposób bezpośredni wynika i wiąże się z tym, co zostało nam objawione?

Może doktryna Kościoła nie jest wcale niezmienna

Z takiego wybiórczego zaledwie szkicu już wydaje się wyłaniać wniosek: doktryna w Kościele nie jest wcale tak niezmienna jak niektórym mogłoby się wydawać. Właściwie przeświadczenie o niezmienności doktryny jest syndromem nowożytności. Zatem możemy dokonywać zmian w ogromnym zakresie i nie powinno nas to gorszyć. Można dyskutować o uprawomocnieniu przez Kościół związków homoseksualnych, można mówić o święceniach kobiet, można zmieniać strukturę Kościoła z hierarchicznej na demokratyczną, można budować jedność ekumeniczną bez troski o jedność doktrynalną itp. Kościół jest żywą wspólnotą wierzących. Wiara jest czymś aktualnie przeżywanym i nie może być oderwana od potrzeb współczesności. Temat wydaje się być jasny.

Co ciekawe, takie twierdzenie wśród wielu zwolenników zmian nie budzi wątpliwości. Cóż, wskazują przecież na nie fakty, a z faktami się nie dyskutuje. Jednak, żeby ukazać, że wątpliwości nie są tutaj całkowicie nieuzasadnione warto wyostrzyć ową tezę. Sugeruje się w niej bowiem, że przeświadczenie o niezmienności doktryny, rzekomo prowadzące do skostnienia wiary jest raczej domeną współczesności. Innymi słowy: dążenie i pragnienie do postrzegania Kościoła jako niezmiennego w swoim nauczaniu jest domeną epoki „płynnej ponowoczesności”. O tak rozumianej niezmienności zaś nie mieli większego pojęcia starożytni, żyjący w świecie stabilnej metafizyki, przeświadczonych raczej o niezmienności świata. Jak widać, takie paradoksy mogą ujść niezauważone chyba tylko w postmodernizmie.

A może wnioski z owych faktów historycznych są związane właśnie z realnym lecz niezauważonym dostatecznie wpływem współczesnej, postmodernistycznej wrażliwości? Wydaje się, że owe wskazane powyżej fakty, z którymi nie mam zamiaru dyskutować, rodzą pozornie jednoznaczne wnioski ze względu na pewną przyjętą tezę w tle.

Wydaje się, że owe wnioski bardziej niż z faktami są związane z pewnym założeniem co do natury Kościoła. Bo rzeczywiście, można te fakty rozpatrywać w kontekście różnych modeli eklezjalnych, i naprawdę będą one wskazywały wtedy na odmienne wnioski, co postaram się pokazać poniżej. Spróbujmy zatem przyjrzeć się różnym modelom Kościoła, które mogą mieć wpływ na interpretację faktów historycznych.

Protestancki model Kościoła

Pierwszym modelem Kościoła jest model protestancki. Szkic tutaj przedstawiony będzie z oczywistych przyczyn szkicem uproszonym i uogólnionym. Protestancki model Kościoła zakłada, że Kościół jest wspólnotą wierzących w Chrystusa, przy czym wiara jest tutaj aktem indywidualnym i fundamentalnym. Wiara jest czyś bardziej pierwotnym w stosunku do Kościoła. Jest odpowiedzią rozumu i woli na Objawienie w Chrystusie. Bóg objawił się, a człowiek dający posłuch temu objawieniu zaczyna wierzyć.

Kościół zaś jest zebraniem, zgromadzeniem wierzących. Objawienie jest zdeponowane w Piśmie Świętym, zatem tylko to, o czym mówi bezpośrednio i wprost Pismo jest przedmiotem wiary zobowiązującym wierzącego. Wszystkie inne kwestie są jedynie indywidualnymi rozmyślaniami poszczególnych chrześcijan.

Tradycja w takiej optyce jest niezobowiązującą nadbudową, a nawet może prowadzić do wypaczenia prawdziwego objawienia biblijnego. Zresztą właśnie taka narracja przenika najczęstsze zarzuty kierowane przez protestantów wobec katolików. Mówią oni, że nasza wiara jest niebiblijna. W takim kontekście wielość wyznań protestanckich nie stanowi zagrożenia dla jedności Kościoła. Jedność jest wtedy, kiedy wprost przyjmujemy całość Pisma. Brak jedności pojawia się, kiedy bardziej faworyzujemy ludzkie tradycje. Dogmaty w takiej optyce w większości są zaledwie niezobowiązującymi interpretacjami przekazu biblijnego. Mogą być dobre o ile służą budowaniu więzi wierzącego z Chrystusem. Są szkodliwe, jeśli niszczą indywidualną relację zawierzenia i miłości, na przykład poprzez zbytnie nadbudowywanie zasad, które z religii czynią system norm, albo mówiąc językiem protestanckim, kiedy żywą wiarę przemieniają w system religijny.

Taki model zakłada, że rzeczywiście możemy zmieniać Kościół i jego depozyt wiary. Granicą nie są orzeczenia Magisterium z przeszłości, a jedynie Pismo Święte.

Postmodernistyczny model Kościoła

Drugi model zakłada, że Kościół jest wspólnotą wierzących, aktywnie wspieraną i prowadzaną przed Ducha. O ile w pierwszym modelu to indywidualny wierzący jest obdarowany Duchem, a Kościół rozumiany jako wspólnota jest czymś wtórnym, o tyle w tym modelu nie tylko wierzący otrzymuje Ducha, ale otrzymuje Go również wspólnota. Wspólnota Kościoła jest oczywiście, jak to każda wspólnota ludzka – ułomna. Jednakże cieszy się asystencją nadprzyrodzoną. Duch cały czas prowadzi tę wspólnotę i odsłania jej prawdę. W takim modelu rozwój jest oczywisty. Skoro Kościół jest wspólnotą prowadzoną przez wieki w sposób stały, to każdy następny powiew Ducha coraz bardziej przybliża nas do prawdy. Nasza współczesna wiara powinna być zatem zasadniczo lepsza od wiary na przykład średniowiecznej.

Ze względu na fakt, że owa asystencja Ducha dotyczy i dotyka wspólnoty ułomnej, ludzkiej i ograniczonej, to żadne sformułowanie doktrynalne (no może poza kilkoma całkowicie podstawowymi wyjątkami) na jakimkolwiek etapie historii nie może być ostateczne, definitywne i doskonałe. Zawsze nasze zrozumienie może się pogłębić i oczyścić. Rozumienie wiary i jej sposób wyrazu jest bardzo zależny od czynnika ludzkiego, od rozwoju humanistycznego, duchowego czy kulturowego. A skoro Duch prowadzi nieustannie tę społeczność, oczyszcza ją i przemienia, to każde następne orzeczenie będzie lepsze od poprzedniego.

Taka dynamika pozwala kwestionować dawniejsze prawdy, nawet jeśli zyskały one rangę dogmatów. Bo nawet jeśli wyrażały one prawdę, to jednak były uwikłane w sposób myślenia, wrażliwość i kulturę jeszcze skarłowaciałą. Zatem trzeba szukać nowych sposobów wyrazu, a te nowe z pewnością będą lepsze. Jednocześnie taki model, aczkolwiek pozwala kwestionować na przykład dogmaty średniowieczne, to jednocześnie nakazuje przylgnąć bezwzględnie do współczesnych orzeczeń, które same z siebie nawet nie roszczą sobie ostatecznego charakteru. Argument jest prosty: skoro Duch Święty działał w średniowieczu, to przecież nie można twierdzić, że przestał działać dzisiaj. Jeśli zatem dzisiaj mamy twierdzenie, które odbiega od orzeczenia średniowiecznego, to nawet jeśli nie cieszy się ono podobną rangą, to jest bardziej prawdziwe i zobowiązujące, gdyż stanowi ono kontynuację odsłaniania i pogłębiania prawdy przez Ducha. Jutro oczywiście Duch może nam objawić coś jeszcze bardziej zmienionego i wtedy to będzie jeszcze bardziej zobowiązujące.

Według tej zasady najnowsze orzeczenia rzutują na rozumienie starszych. To wedle tego, co nowsze powinniśmy interpretować to, co starsze. Taki „porządek” pozwala na to, by współczesny wierzący wierzył inaczej niż wierzący z wczoraj. Wiara współczesnego katolika niekoniecznie musi być spójna z wiarą średniowiecznych doktorów. Ewentualnie wspólne powinny pozostać tylko kwestie naprawdę zasadnicze i rozumiane na dużym poziomie abstrakcji, jak na przykład prawda o Trójcy świętej, bóstwie Chrystusa itp.

Problemem takiego modelu i takiej wiary jest fakt relatywizowania doktryny. Właściwie doktryna nie jest czymś stałym i niezmiennym, ale jest czymś przygodnym, co ma służyć rozwojowi duchowemu. Wszak istotna ostatecznie jest przecież miłość – aczkolwiek w perspektywie tak rozumianego rozwoju i zmiany także pojęcie miłości nie może ostać się jako niezmienne.

Problematyczne jest także to, że w takim modelu zasadą i rdzeniem istnienia Kościoła jest człowiek, a raczej wspólnota ludzka ze swoją kondycją. Owszem, ta wspólnota cieszy się asystencją Ducha, jednak nie jest ona niezmienna jak Duch, lecz jest właśnie zmienna jak człowieka. Wydaje się, że jest to wspólnota nie tyle bosko-ludzka, co ludzko-boska. I chociaż wydaje się, że taki model może zachować w swojej strukturze obok Pisma Świętego także Tradycję – która jest rozumiana na sposób iście dynamiczny, to jednak w konsekwencji stwarza ona niebezpieczeństwo wręcz nieograniczonych zmian. W pewnym sensie zatem taki model może być niebezpieczniejszy od „ortodoksyjnego protestantyzmu”. Ten bowiem napotka zawsze barierę w swobodzie kształtowania wiary w postaci depozytu Pisma. W tym zaś modelu, jeśli Duch tchnie wystarczająco mocno, to może doprowadzić nawet do zmiany rozumienia kwestii wprost wynikających z Pisma. Wszak Pismo też powstało na pewnym etapie i też jest obciążone pewną ułomnością ludzką. Zresztą już obecnie widzimy tego symptomy, chociażby w podejściu do homoseksualizmu, który Pismo jednoznacznie gani. Ale cóż, owa negatywna narracja Biblii w tej kwestii wynika z ułomności ludzkich autorów Pisma, którzy nie byli gotowi na pełne przyjęcie Ducha. Ale dzisiaj, kiedy Duch dmie już z tak wielką mocą, zaczynamy widzieć jaśniej, że to nie jest tak, jak chciałby tego św. Paweł.

Model ten zatem aczkolwiek wydaje się sankcjonować to, co nazywamy Tradycją, można nazwać modelem postmodernistycznym. Po pierwsze jest on zarażony ukąszeniem heglowskim, wedle którego rozwój jest czymś koniecznym i nieodzownym. Jest właściwie najważniejszym dogmatem rządzącym Kościołem. Po drugie, jest naznaczony postmodernistycznym „słabym myśleniem”, według którego umysł ludzki (o dziwno nawet przy asystencji Ducha Świętego) nie jest w stanie dotrzeć do ostatecznej i definitywnej prawdy. A więc nawet dogmaty można, a nawet czasami należy rewidować. Wydaje się zatem, że chociaż model taki ma szlachetne aspiracje i chce uporządkować pewne fakty, to jednak w dużej mierze jest po prostu transpozycją postmodernistycznych założeń w przestrzeń myślenia chrześcijańskiego.

Katolicki model Kościoła

Trzeci model zakłada jeszcze inną optykę. Kościół wedle niego nie jest ani czymś wtórnym do indywidualnej wiary chrześcijan, ani nie jest tylko wspólnotą cieszącą się asystencją Boskiego Ducha, ale jest Mistyczną Osobą. Jego tożsamość nie wynika z arytmetycznej sumy poglądów wiernych, ani nie jest syntezą tego, co ludzkie i tego, czym tchnie Duch, ale jego tożsamość jest nadana mu przez Chrystusa – jest niezmienna i wyłania się z wnętrza samego Boga. Kościół jest zrodzony z Chrystusa i całkowicie od Niego zależny. Jest Oblubienicą, która zjednoczyła się ze swoim Oblubieńcem Chrystusem tak ściśle, że nie ma już dwojga, ale rzeczywiście stanowią jedno Ciało. Z tego względu ten Kościół jest Ciałem Chrystusa dzielącym z Nim tożsamość. Zatem związek między Chrystusem a Kościołem jest tutaj ścisły, nienaruszalny i fundamentalny. Oblubienica ta nie tyle otrzymała prawdę z ust Chrystusa, ale w Jego prawdzie uczestniczy. Zna Go przez wspólnotę egzystencji. Żyje Jego życiem, myśli Jego myślami. Z tego faktu wynika jej nieomylność w sprawach wiary. Ona po prostu uczestniczyła i uczestniczy w misterium Chrystusa.

Z drugiej strony, choć ta Oblubienica tak ściśle jest zjednoczona z Chrystusem, to jednak nasze indywidualne zjednoczenie z Nią jest w doczesności względne. Przez chrzest jesteśmy wszczepieni w tę Oblubienicę. Mamy udział w jej życiu, a przez nią w życiu Chrystusa. Kiedy jesteśmy członkami tego Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa, to mamy przystęp do Jego życia. Możemy coraz bardziej w nim uczestniczyć i się go uczyć. Nasze wzrastanie w Kościele jest coraz ściślejszym jednoczeniem się z Chrystusem. I odwrotnie – coraz ściślejsze jednoczenie się z Chrystusem wynika z coraz większego umiłowania i zjednoczenia z Kościołem.

Względność zjednoczenia poszczególnych członków nie świadczy o względności urzeczywistniania się tej Oblubienicy w doczesnej wspólnocie wiernych. Tak rozumiany Kościół nie jest bytem duchowym, który w jakiejś mierze urzeczywistnia się w tkance społecznej ludzkiej wspólnoty. Tak rozumiany Kościół Chrystusowy posiada swoje rzeczywiste, pełne i historyczne urzeczywistnienie w Kościele Katolickim. Cały zawsze uobecnia się we wspólnocie wierzących. Cały zawsze jest pełny, doskonały, czysty i święty. Względność naszego z nim zjednoczenia sprawia, że ta pełnia nie uobecnia się jednakowo we wszystkich członkach. Albo że uobecnia się zawsze w ich większości. Zawsze ten doskonały Kościół obejmując wszystkich wierzących, w jakiejś ich części – czasami nawet mniejszej, uobecnia się w sposób pełny.

Taka optyka również pozwala zachować i właściwie zrozumieć wszystkie fakty o rzekomej zmienności przytoczone na początku.

Zatem ta Oblubienica zawsze w swoim wnętrzu posiadała prawdę o Niepokalanym Poczęciu – chociaż przez długi czas ta pełnia realizowała się w nielicznych, najdoskonalszych jej członkach. Określanie dogmatów przez tę Oblubienicę nie było owocem jej dojrzewania w wierze, ale naszego dojrzewania w Niej. A kiedy ta Oblubienica wyraźnie określiła coś jako ostateczną i doskonałą miarę prawdy objawionej, to ta miara nie podlega już zmianie i weryfikacji. Ze względu na fakt, że jest Ona zawsze doskonała i ciesząca się pełnią – a dynamizmem i rozwojem charakteryzujemy się my – jej członki, to jej orzeczenia ostateczne są zawsze zobowiązujące. Ze względu na fakt, że nie może ona się wyrażać inaczej niż przez nas – jej członki, to zobowiązani jesteśmy do posłuszeństwa jej i do przylgnięcia do tego, co już nam ona ukazała jako ostateczne.

Zatem współcześni katolicy, nawet ci, którzy cieszą się pewnym wywyższeniem i godnością, ze względu na fakt, że ich pieczy i trosce została powierzona wspólnota wierzących, nie mają prawda sprzeciwiać się temu, co ta Oblubienica określiła już ustami ich poprzedników jako ostateczne. Ani kolegium biskupów, ani papież nie mogą zmieniać jej orzeczeń z przeszłości. Ona sama bowiem nie zmienia swojego poznania Chrystusa, które jest pełne. Również jeśli chodzi o orzeczenia dyscyplinarne: one również winny pozostać w jedności i spójności z orzeczeniami wiary.

Ze względu na fakt, że ta Oblubienica nie istnieje i nie może istnieć poza wspólnotą ludzką jako odrębny byt, ale że jest ściśle związana z tą wspólnotą, to poprzez tę wspólnotę się wyraża. Pasterze Kościoła posiadają swoją władzę w Kościele właśnie ze względu na Nią samą. Ich władza z jednej strony jest usankcjonowana przez to, że owi pasterze są jej szczególnymi członkami, a ona sama pozostaje w jedności z Chrystusem, a z drugiej strony, lecz z tej samej przyczyny, władza pasterzy Kościoła jest podporządkowana i podrzędna względem samego Kościoła.

Magisterium wraz z papieżem ani konsensus ludu Bożego nie może więc na mocy własnej woli zmieniać dogmatów, gdyż żadne natchnienie Ducha nie może dać żadnemu człowiekowi ani grupie ludzi lepszego poznania niż to, którym cieszy się Oblubienica. I nawet nieomylność papieża i soboru nie jest ich własną nieomylnością, ale jest sposobem realizacji nieomylności Kościoła. Papież nauczający ex cathedra i sobór formułujący dogmaty działają na mocy tej Oblubienicy, a nie na mocy własnych sił, rozważań, intelektów itp. Członkowie Kościoła nie mogą zmieniać dogmatów powołując się na większe i rosnące natchnienie Ducha, gdyż to oznaczałoby, że albo tenże Duch przeczy sam sobie, albo tak naprawdę mamy do czynienia z innym duchem. Duch, którym Chrystus obdarował swoją Oblubienicę w pełni i który pozwalał jej w przeszłości wyrażać się ostatecznie, nie może dzisiaj w członkach Kościoła sprzeciwiać się temu, co sam powiedział wcześniej ustami Kościoła. Z tego względu ta Oblubienica przez usta współczesnych prawowitych jej pasterzy może istniejące w niej od zawsze prawdy pogłębiać i rozwijać, lecz nie zmieniać. I może niektóre z nich podnosić do rangi prawd nieomylnych. Jednakże z tego samego względu fakt formułowania orzeczeń czy to duszpasterskich, dyscyplinarnych czy doktrynalnych, które nie respektują wcześniejszego dogmatycznego nauczania winien budzić w nas czujność i obawę: czy jest to Kościół przemawiający przez pasterzy, czy też to pasterze przemawiają we własnym imieniu nie zważając na głos Oblubienicy?

Gwałt zadawany Oblubienicy

Oczywiście, taka wizja Kościoła domaga się ogromnej pokory. Domaga się uznania, że ja, lub może nawet grupa i to dość pokaźna chrześcijan, teologów, badaczy, naukowców winniśmy ukorzyć się przed nią, uznać naszą ograniczoność i jej wielkość i świętość. Jeśli więc nie rozumiemy tego, co ta Oblubienica powiedziała wieki temu, jeśli wydaje się nam, że to, co powiedziała jest niepełne, nie do obrony, przestarzałe, a nazwane dogmatem ze względu na pychę Kościoła, to po prostu jesteśmy w błędzie. Jeśli chcemy ją zmieniać, bo jest ona nieprzystająca do świata, to granicą zawsze pozostanie jej przylgnięcie do Chrystusa. Niestety, czasami nasze roszczenia do zmian są gwałtem zadawanym tej Oblubienicy Chrystusa, którą chcemy doprowadzić do nierządu ze światem.

Oblubienica ta oczywiście w swoich wiernych i w swoim Magisterium może, a nawet chce nieustannie w nowy sposób, dostosowany do współczesności głosić prawdę, którą poznaje w Chrystusie – ale nigdy z zachwianiem czy zmianą tego, co jest niezmienne i co jako takie zostało już wyartykułowane.

Co więcej, ta niezmienność tak naprawdę służy naszemu rozwojowi wbrew opinii wielu, którzy chcieliby widzieć w niej skostnienie. Niezmienność Oblubienicy zjednoczonej z Chrystusem jest warunkiem budowania trwałej i coraz głębszej relacji z Nim. Jeśli prawda głoszona przez Kościół ma się zmieniać, to relacja z Chrystusem, względem którego Kościół ma być pośrednikiem jest po prostu niemożliwa. Jeśli ta Oblubienica jest niezmienna w swoim nauczaniu o Panu i w swoim zjednoczeniu z Nim, to nie tylko jest filarem i podporą prawdy, dającą matczyne poczucie bezpieczeństwa, ale jest przestrzenią budowania coraz głębszej i autentycznej relacji z prawdziwym i żywym Chrystusem. Niezmienność wynikająca ze zjednoczenia Chrystusa i Oblubienicy jest zaś gwarancją i warunkiem realności relacji wierzących i Chrystusa – jesteśmy bowiem w relacji miłości oblubieńczej do Chrystusa bo jesteśmy cząstką Jego Oblubienicy – i od niej czerpiemy więź i relację miłości z Chrystusem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama