Niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie

Czy jednoznaczność przez wieki pielęgnowana przez Kościół okazuje się obecnie czymś niestosownym, być może niedojrzałym? Czy postmodernistyczny relatywizm naprawdę jest krokiem do przodu? – zastanawia się o. Jan Strumiłowski OCist

Kościół od początku swojego istnienia, a zwłaszcza od pojawienia się pierwszych kontrowersji i błędnej interpretacji Objawienia, troszczył się o coraz dokładniejsze i coraz ściślejsze definiowanie i wyrażanie depozytu wiary. To ścieranie się i dążenie do coraz lepszego wyjaśnienia kwestii trudnych widać już na kartach Pisma świętego – szczególnie chyba w Liście św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł coraz dokładniej stara się wyjaśnić i zniuansować, na czym polega usprawiedliwienie w Chrystusie.

Jeszcze bardziej owo dążenie do ścisłości widzimy w orzeczeniach pierwszych soborów, które mierzyły się z powstającymi herezjami trynitarnymi i chrystologicznymi. Widzimy jak kolejne sobory starają się coraz precyzyjniej wyrazić prawdy objawione, jak czasami nawet poszukują właściwych słów i adekwatnego języka, jak wykuwają nowe sformułowania dla dokładniejszego wyrażenia prawdy nadprzyrodzonej. W tych dążeniach Kościół nie tylko poszukuje aparatu semantycznego, pozwalającego jednoznacznie wyrażać prawdy wiary, ale też odnajduje właściwe sposoby narracji. Zwyczajem stało się orzekanie pozytywne (określające jaka jest wiara katolicka) z jednoczesnym dookreśleniem nauki w postaci negatywnej (anatem, które stawiały jasne granice ortodoksji).

Zaznaczyć tutaj trzeba, że coraz ściślejsze definiowanie prawd w postaci dogmatów nie wiązało się z okaleczeniem, zacieśnieniem czy krępowaniem prawdy objawionej. Dogmaty w swojej strukturze jasno określają granice prawdy, jednak nie sprawiają, że ta prawda karłowacieje i zostaje sprowadzona do ciasnych granic ludzkiego intelektu. Sformułowanie dogmatyczne stawia jasną granicę, poza którą wkraczamy na bezdroża herezji. Jednak owe granice jasno określające treść dogmatu nie czynią z prawdy objawionej jakiegoś skończonego i ograniczonego ludzką logiką stwierdzenia. Dogmaty w swojej treści aczkolwiek określają granicę ortodoksji to jednak pozwalają prawdzie przez nie niesionej pozostać niezgłębioną i w swojej głębokości przekraczającą ludzki sposób pojmowania.

Tą drogą, mającą chronić lud wierny przed błędami, Kościół podążał zarówno w orzeczeniach Magisterium, jak i w pracy teologów. W czasach nowożytnych i współczesnych zaczynały się jednak pojawiać wątpliwości co do bezwzględnej słuszności takiej strategii. W XX w. pojawiają się głosy wskazujące na to, że dążenie do zbytniej ścisłości w teologii może prowadzić do jej skostnienia. Zarzuca się wcześniejszym nurtom teologicznym tendencje do dzielenia włosa na czworo. Wskazuje się, że dążenie do coraz większej ścisłości w coraz bardziej szczegółowych kwestiach może prowadzić do takiej kodyfikacji wiary, która zabije jej dynamizm. Wiara przecież jest życiem, tchnieniem Ducha, natomiast dogmatyzm usiłuje z niej uczynić martwy kodeks, katalog prawd czy schemat, który swoją statycznością coraz bardziej odbiega od dynamiki prawdziwego życia. Litera przecież zabija, a Duch ożywia.

Zarzuty te oczywiście nie były pozbawione podstaw. W historii teologii rzeczywiście możemy dostrzec w niektórych miejscach zbyt zuchwałe dążenie do uchwycenia światłem naturalnego rozumu niezgłębionych prawd Bożych, które faktycznie prowadziły na bezdroża. Pytanie jakie należało w tym kontekście postawić winno dotyczyć granicy i zakresu wyrażalności tego, co niewyrażalne. Droga na skróty prowadziła zaś do wylania dziecka razem z kąpielą – skoro teologia nam kostnieje poprzez nadmierną ścisłość, to ścisłość sama w sobie niesie pewne zagrożenie. Nie postawiono natomiast rzetelnie pytania czy to na pewno ścisłość jest owym czynnikiem rzekomo uśmiercającym teologię.

W wypowiedziach Magisterium pierwsze silne próby budowania nowego języka, który nie zamykałby doktryny w zbyt ciasnych ramach widzimy w wypowiedziach II Soboru Watykańskiego. Zrezygnowano na Soborze na przykład z negatywnego sposobu określania prawdy. Bardziej problematyczne jednak jest pojawienie się wielu wypowiedzi dwuznacznych w dokumentach soborowych.

Dwuznaczność, chociaż budziła obawy i sprzeciw niektórych ojców soborowych, ostatecznie nie została uznana za błąd. Mniemano, co wydaje się być tendencją dominującą do dnia dzisiejszego, że dwuznaczność przecież pozwala na ortodoksyjne rozumienie sformułowań, a zatem same sformułowania mieszczą się w ortodoksji. Trudno oczywiście takiej logice się sprzeciwiać. Niemniej po Soborze mogliśmy obserwować wręcz wybuch liberalnych interpretacji dokumentów soborowych. Hermeneutyka zerwania zaczęła dominować zwłaszcza w świecie Zachodnim. Niesprawiedliwym byłoby twierdzenie, że jedyną winą za taki stan rzeczy należy obarczać dwuznaczne sformułowania. Kardynał Ratzinger mocno piętnując hermeneutykę zerwania, wskazywał wśród jej genezy manipulacje medialne odnośnie Soboru, czy też liberalny i zsekularyzowany sposób myślenia współczesnego świata. Wniosek jednak jest prosty: mamy do czynienia z dwiema hermeneutykami. Hermeneutyka zerwania jest błędna, więc należy dołożyć wszelkich starań by przywrócić hermeneutykę ciągłości.

W dokumentach św. Jana Pawła II oraz papieża Benedykta rzeczywiście możemy dostrzec zarówno stosowanie hermeneutyki ciągłości jak i dążenie do uściślenia kwestii niejednoznacznych (szczególnym przykładem poszukiwania większej ścisłości jest chociażby deklaracja Dominus Iesus).

Po tych pontyfikatach dostrzec jednak możemy silny zwrot w kierunku jeszcze większej płynności wypowiedzi Magisterium. Aby wymienić wszystkie niejednoznaczne wypowiedzi papieża Franciszka, trzeba byłoby na to poświęcić tutaj naprawdę sporo miejsca. W pewnym sensie przywykliśmy już do kontrowersyjnych wypowiedzi Papieża – czy to oficjalnych czy medialnych, które następnie należy pieczołowicie wyjaśniać i interpretować. Warto jednak przyjrzeć się przynajmniej jednemu, szczególnemu przypadkowi wypowiedzi niejednoznacznej. Chodzi mianowicie o kwestię zawartą w adhortacji Amoris Laetitia, która w swojej dwuznaczności mogła prowadzić do konkluzji, że dotychczasowe nauczanie na temat możliwości przystępowania do komunii osób żyjących w związkach niesakramentalnych zostało zmienione. Kolejne kilka lat po ogłoszeniu tego dokumentu to czas sporu o właściwą interpretację. Znowu wydawało się dominować przeświadczenie, że dokument nie może budzić zastrzeżeń, a te może budzić ewentualnie niewłaściwa interpretacja. Powstawało zatem wiele różnych analiz wskazujących, że adhortacja nie zrywa z Tradycją i mieści się w ortodoksji, gdyż ortodoksyjna interpretacja jest możliwa do zastosowani względem tekstu dokumentu.

Tymczasem w wypowiedziach papieża Franciszka zaczęły pojawiać się coraz częstsze sugestie, że ścisłe określanie doktryny i zasad moralnych jest w Kościele czymś niewłaściwym, gdyż prowadziłoby do legalizmu zabijającego prawdziwe tchnienie miłości. W takim założeniu Papież wydaje się nie tylko podtrzymywać stanowisko, że wypowiedzi wieloznaczne mieszczą się w ortodoksji, gdyż umożliwiają ortodoksyjną interpretację, ale wydaje się nadto stwierdzać, że niejednoznaczność sama w sobie jest słuszna i właściwa, natomiast zbyt daleko posunięta jednoznaczność powinna budzić w nas wątpliwości. Czy więc jednoznaczność przez wieki pielęgnowana przez Kościół okazuje się czymś niestosownym, być może niedojrzałym? Czy postmodernistyczny relatywizm naprawdę jest krokiem do przodu? Duch świata okazał się dojrzalszy od Ducha prowadzącego Kościół przez ostatnie dwadzieścia wieków? Wszak niejednoznaczność wydaje się być coraz bardziej sankcjonowana i pochwalana.

Wydaje się jednak, że nie jest pozbawione podstaw postawienie tezy przeciwnej: Jeśli dokument jest wieloznaczny i dopuszcza interpretację heterodoksyjną, to tym samym sam dokument jest wadliwy (a być może nawet błędny). Gorzko pozwolił nam się o tym przekonać kard. Fernandez odpowiadając na dubia dotyczące właściwego rozumienia adhortacji Amoris Laetitia. Wydaje się zatem, że ta kwestia jest naprawdę ważna. I naprawdę potrzeba nam odważnie zadać pytanie i rzetelnie na nie odpowiedzieć: czy dwuznaczność jest cechą pozwalającą ocalić ortodoksję czy jest cechą wprowadzającą heterodoksję?

Chrystus Pan w tej kwestii, wydaje się, że nie miał wątpliwości, napominając nas: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5, 37).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama