Różne formy kultu maryjnego w pobożności polskiej
Modlitwa różańcowa, nabożeństwa majowe i październikowe, medaliki, szkaplerze, Godzinki, pielgrzymki do sanktuariów maryjnych, peregrynacje obrazu czy figury Matki Bożej, koronacje i inne formy kultu maryjnego są praktykami ogólnokościelnymi, choć w pobożności polskiej zajmują szczególne miejsce.
Antoni Gołubiew z właściwym sobie poczuciem humoru opisywał swego czasu rozmowę z przekupką białostocką - rodowitą wilnianką, znajomą sprzed lat, która podobnie jak on, musiała po wojnie opuścić ukochane miasto. Temat dyskusji był szczególny: która Matka Boska jest ważniejsza: Częstochowska czy Ostrobramska? Padały różne argumenty. Wreszcie, gdy temperatura rozmowy mocno wzrosła, kobieta z żalem wyznała:
- Jak to tak z Jasnogórską (Mateczką) rozmawiać? Chciałoby się przecie wszystko Jej opowiedzieć, najszczerzej i najserdeczniej, jak kobieta kobiecie i matka matce. Ale jak to zrobić, kaj Dzieciuch słucha?... (na wizerunku jasnogórskim Maryja trzyma na ręku Jezusa, Matka Boża Ostrobramska jest sama).
Historia ta, choć opisana może nieco z przymrużeniem oka, pokazuje, jak głęboko i osobiście przeżywamy obecność Matki Jezusa w życiu. Jest Ona kimś tak bardzo bliskim i tak mocno wpisanym w polską rzeczywistość, że można uznać, iż jest naszą „najczcigodniejszą Obywatelką”, choć żaden król czy prezydent nigdy takiego dokumentu nie podpisywał... Fakt: dużo jest w naszej pobożności maryjnej sentymentalizmu, może nawet też rytualizmu, przywiązania do jedynie zewnętrznych gestów, graniczących z magicznym przekonaniem, że „Ona może wszystko”. Refleksja o Maryi jest zbyt często oderwania od chrystologii i eklezjologii, z których przecież wyrasta. W miejsce tego pojawia się od razu moralizowanie, a w naszym szczególnym polskim kontekście, gdzie Jasna Góra (i nie tylko) odegrała ogromną rolę w dziejach ojczyzny, także wątki patriotyczne i bogoojczyźniane. Samo w sobie nie jest to złe, ale sprawia, że przepowiadanie w takiej postaci, mocno spłycone, za to z dużą dozą patosu, często odwołujące się li tylko do emocji słuchaczy, traktowane jest jako pewna konwencja. Niewiele z niego wynika.
Mają nam za złe niektórzy, że nasza pobożność maryjna deformuje Ewangelię, czyni z Maryi - człowieka przecież - boginię. Najwięcej tego typu głosów płynie ze strony protestantów, którzy dziś całkowicie ją odrzucili. Tymczasem w roku 1962 ukazała się książka ewangelickiego autora W. Tappoleta „Das Marienlob der Reformatoren” (Sławienie Maryi przez Reformatorów), która pokazuje coś zgoła innego. Lektura książki pokazuje, że wszelkie antymaryjne pozycje współczesnego protestantyzmu stanowią odchylenie od stanowiska reformatorów i są rezultatem racjonalizmu Oświecenia. Dlaczego? Okazuje się, że życie Lutra obfitowało w elementy żarliwej czci maryjnej. Fundamentalne prawdy sformułowane przez pierwsze sobory pozostawały dla niego i dla Kościołów wyrosłych z Reformacji niewzruszonym i niekwestionowanym dziedzictwem wspólnej wiary. Luter był dzieckiem swej epoki, gubiącej się w legendach maryjnych, czczącej wizerunki Maryi i pielgrzymującej od sanktuarium do sanktuarium maryjnego. W listopadzie 1520 r. opublikował swój słynny komentarz do „Magnificat”, nazywany „Ewangelią Maryi” (całe passusy tego dzieła na II Soborze Watykańskim czytał - ku zdumieniu ojców soborowych - polski arcybiskup Józef Gawlina). Wywyższa w nim Maryję i powierza się Jej wstawiennictwu. Ostro przeciwstawia się pobożności i teologii zaniedbującej maryjność. Wytycza jednak granice tejże pobożności: Maryja została Matką Boga przez łaskę, a nie na skutek własnej zasługi. Od 1522 r. Luter zaczął walczyć z „fałszywym kultem maryjnym”, szczególnie z przenoszeniem prerogatyw Chrystusa na Maryję (głównie chodziło o średniowieczny obraz Sądu, gdzie Maryja tuli grzeszników pod swoim płaszczem, broniąc ich przez surowym Sędzią). Związane z tym nadużycia w pobożności ludowej prowadzą go do stwierdzenia: „Ograniczmy się do sławienia Maryi. Adoracja i modlitwa zarezerwowane są Bogu, jedynemu źródłu pomocy (...). Papież chce, byśmy się modlili w imię Maryi. Jest to błąd, który popełniając już więcej nie czcimy Maryi, lecz gardzimy Nią i przekształcamy Ją w bożyszcze”. W innym miejscu dodaje: „Maryja jest naszą matką. Strzeżmy się jednak odejścia od Chrystusa, a oddawania Jego chwały i Jego posługi Jego matce, to bowiem równałoby się zaprzeczeniu cierpień Chrystusa”.
Ostatecznie protestantyzm po śmierci Lutra zagubił się w meandrach teologii maryjnej. Milczenie protestanckie wyzwoliło przeciwny odruch w Kościele katolickim. W drugiej połowie wieku XVII nastąpiło raptowne przebudzenie: Maryja zaczęła być systematycznie wynoszona w katolicyzmie z nieznaną dotąd siłą. Etap ten, choć wewnętrznie zróżnicowany, trwa do dziś.
Świadomie przytaczam przykład Lutra, by pokazać, jak bardzo kult Matki Jezusa jest ważny w chrześcijaństwie i jak wielkiej delikatności oraz mądrości potrzeba, by jaśniał on swoim nieskażonym pięknem. Jest on ciągle realnie zagrożony - także i dziś, w sytuacji, gdy nasza wiara (niestety) nie może się otrząsnąć z owej płycizny, która prowadzi często bardziej ku cudowności i emocjom, bardziej ku nadrzędnemu, oderwanemu od całości postrzeganiu Maryi jako „doraźnej pomocy”, niż ku Prawdzie zbawiającego Chrystusa. Nic zatem dziwnego, że refleksji maryjnej tak wiele miejsca poświęcił ostatni sobór.
Najkrócej mówiąc: stwierdza on, że cześć oddawana Matce Syna Bożego nie stoi w sprzeczności z kultem oddawanym Bogu w tajemnicy Jej Syna, albowiem: „gdy czci doznaje Matka, to i Syn, przez którego wszystko zostało stworzone i w którym według woli wiekuistego Ojca zamieszkała cała Pełnia, zostaje poznany, ukochany i wielbiony w sposób należyty i że są zachowywane Jego przykazania” (KK 66). W posoborowy nurt odnowy kultu Maryjnego wpisuje się także nauczanie papieża Jana Pawła II. „Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła” - przypomina Papież. - „Poprzez Jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem swojego Mistrza i Pana, że żyje Tajemnicą Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę jakby doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest Jego Kościołem: Kościołem Ludu Bożego”. Do tej myśli Ojciec Święty nawiązuje w encyklice „Redemptoris Mater”, gdzie wskazuje na ścisły związek zachodzący pomiędzy macierzyństwem Maryi a życiem Kościoła: „Dla Kościoła Maryja pozostaje nieustającym wzorem jako dziewica i matka zarazem. Można więc powiedzieć, że na tej przede wszystkim zasadzie - jako wzór, a raczej pierwowzór - Maryja, obecna w tajemnicy Chrystusa, pozostaje stale obecna również w tajemnicy Kościoła.”
Obraz niespotykany nigdzie indziej: pośród umajonych wiosek i pól kapliczki, a przy nich w majowe wieczory modlący się ludzie. To nasze Podlasie. Pewnie większość z nich nigdy nie czytała „Redemptoris Mater”, obce są im dywagacje teologiczne Lutra, niezrozumiałe uczone dysputy soborowe. Co ich zatem tu przyprowadziło? Wewnętrzna intuicja; przekonanie, że do Matki można się zwracać ze swoimi utrapieniami z większą śmiałością, wyżalić się, że krzyż taki ciężki, odwołać się do solidarności radości, tęsknoty i bólu, wreszcie miłość do Jej Syna. Można postawić nieco prowokujące pytanie. Kto ma więcej wiary - przekupka wileńska, skarżąca się, że nie może wszystkiego Matce powiedzieć, bo „Dzieciuch słucha”, czy teolog, „na zimno” rozkładający dogmaty na czynniki pierwsze? Nie nam sądzić. Bóg zna prawdę. Ważne jest jedno: to, by ciągle jej wspólnie szukać, by ją szanować, razem budować i troszczyć się o to, aby nigdy nie zgasła, czy została przysypana popiołem obojętności. I prosić Matkę Kościoła, by zawsze była obecna przy tym budowaniu...
opr. aw/aw