Artykuł z tygodnika Echo katolickie 36 (740)
Niewielka wioska na Podlasiu. Szkoła, dwa sklepy przy głównej ulicy. Droga jest bardzo ruchliwa - dobrze trzeba się rozejrzeć, zanim przejdzie się na drugą stronę. Samochód pojawia się nie wiadomo skąd...
Z piskiem opon hamuje, a kierowca potrafi jeszcze pogrozić palcem wystraszonej kobiecie i rzucić na pożegnanie soczystą „wiązankę”.
Na dachu „bacik”. Mówili na CB, że nigdzie na trasie nie ma suszary, więc wjeżdżając w teren zabudowany, nie zdjął nawet nogi z gazu. Stówka nie schodziła z zegara. Samochód co prawda już niemłody, wyklepany w warsztacie szwagra, ale motor duży. Naciśnięty gwałtownie pedał gazu wciska prowadzącego w fotel! Nie wypada dać się komukolwiek wyprzedzić. Nie honor to! Wiadomo, ścieżka wolna - można śmigać do woli. Zero wyrzutów sumienia. Zero myślenia i elementarnego poczucia odpowiedzialności.
Pewnie kiedyś ów kierowca zamelduje się u kratek konfesjonału. Ustawi się w kolejce ze sfatygowanym modlitewnikiem w ręku (tym od I Komunii). Ponieważ w rachunku sumienia nie ma ani słowa o jeździe samochodem, misiach i suszarkach, nie będzie sobie zawracał głowy pytaniami o prędkość, znaki drogowe i strach staruszki, której o mały włos nie zabił. Wszystko jest przecież OK. Myśli już biegną gdzie indziej... Ciekawe, ile wyciąga audica kumpla. Sprowadził ją niedawno. Muszą się spróbować. Łatwo nie odpuści!
Czy to przerysowany obraz? Chyba nie. Problem narasta z roku na rok. Głowią się nad nim policjanci, urzędnicy określający warunki wydawania praw jazdy, księża. Coraz ostrzejsze kary nie skutkują. Fantazja bierze górę. Dylemat polega też na tym, że potencjalni kierowcy-zabójcy to w zdecydowanej większości chrześcijanie. Ich też obowiązuje Dekalog. - Przecież nikogo nie zabiłem - tłumaczą. Do czasu. Potem przychodzi żal, ale jest już zwykle za późno.
Opisana sytuacja, stanowiąca jedną z odsłon zmieniającej się rzeczywistości, prowokuje do refleksji o dużo szerszym zasięgu. Wiara, aby mogła mieć rzeczywisty wpływ na życie, musi dotykać każdej, nawet najdrobniejszej, jego sfery. Człowiek wierzący ma obowiązek przeglądać się w Ewangelii jak w lustrze - tam szukać inspiracji, motywacji swoich wyborów, wedle jej wskazań kształtować relacje. To najbardziej szwankuje. Życie i wiara przypominają dwie ścieżki, które biegną obok, ale tylko sporadycznie się spotykają...
Czasem pojawia się zarzut, że Kościół nie nadąża za zmianami cywilizacyjnymi. Nie jest to prawda. W Ewangelii zapisane są uniwersalne zasady regulujące podstawowe odniesienia międzyludzkie - czytelne i nie podlegające dyskusji. Problemem jest stopień ich akceptacji i swoista schizofrenia duchowa chrześcijan. Nie dotyczy to tylko jazdy samochodem. Pole, gdzie trzeba na nowo zdefiniować zasady odpowiedzialności moralnej człowieka wierzącego, jest znacznie szersze.
W jednym ze znanych i lubianych seriali telewizyjnych w dialogu bohaterów, pochylonych smutno nad stertą śmieci wywiezionych do lasu, pojawia się stwierdzenie, iż w postępowaniu wielu ludzi dominuje myślenie chłopa pańszczyźnianego: -To, co sięga płotu, to jest moje, dbam o ten kawałek ziemi, dalej - to już nie moje, a więc niczyje, i mogę z tym zrobić, co zechcę!
Dziwnym trafem wymyka się naszej samoocenie moralnej tzw. mentalność Kalego - tak, jakby najważniejsze przykazanie, tj. przykazanie miłości, było nic nie znaczącym stwierdzeniem. Przypadek to? Egoizm? Wygodnictwo?
Bardzo rzadko mam do czynienia w swojej posłudze kapłańskiej z sytuacją, kiedy ktoś podczas spowiedzi wyznaje, że łamie nagminnie przepisy drogowe, ma podłączone szambo do rowu melioracyjnego, wyrzucił śmieci do lasu itp. Pytania o tego typu sytuacje budzą zdziwienie, ewentualnie niezrozumienie i złość: - Czego on się czepia? Przecież przeczytałem w modlitewniku rachunek sumienia i nic na ten temat nie było!
Kwestią wtórną jest jakość tzw. książeczkowych rachunków sumienia, zwykle dedykowanych dziewięciolatkom przygotowującym się do I Komunii. Mało kogo stać na to, by zaopatrzyć się w „dorosły” tekst i nim się posługiwać, przygotowując się do sakramentu pokuty. Zresztą - nie da się wszystkiego spisać na kartce. Papier nie zastąpi myślenia i indywidualnej wrażliwości. Chodzi jeszcze o coś innego.
W marcu ubiegłego roku regens Penitencjarii Apostolskiej bp Gianfranco Girotti w wywiadzie dla dziennika „L'Osservatore Romano” zwrócił uwagę na fragmenty rzeczywistości, które bardzo często wymykają się samoocenie moralnej chrześcijan. Zauważył, że o ile w przeszłości grzechy były zjawiskiem raczej indywidualnym, o tyle obecnie z powodu globalizacji mają on wydźwięk społeczny. Wśród sfer życia, w których obserwuje się „zachowania grzeszne w stosunku do praw indywidualnych i społecznych”, wymienił on ekologię, a także nierówności społeczne i ekonomiczne, które powodują, że „biedni stają się jeszcze bardziej ubodzy, a bogaci coraz zamożniejsi”. Wskazał też na bioetykę, na której obszarze „nie sposób nie krytykować naruszania podstawowych praw natury ludzkiej za sprawą eksperymentów i manipulacji genetycznych”. Dziennikarze na podstawie wypowiedzi hierarchy pokusili się o sformułowanie nowych „siedmiu grzechów głównych”. Oto one: 1. Zanieczyszczenia środowiska, 2. Manipulacje genetyczne, 3. Akumulacja przesadnego bogactwa, 4. Doprowadzanie innych do biedy, 5. Handel narkotykami i ich konsumpcja, 6. Eksperymenty wątpliwe moralne, 7. Pogwałcenia podstawowych praw natury ludzkiej.
Opinia bp. Girottiego, mocno nagłośniona i komentowana także w polskich mediach, nie była żadną kościelną rewolucją moralną: wystarczy porównać wywiad z Katechizmem Kościoła Katolickiego i Kompendium Katolickiej Nauki Społecznej. Nie brakuje wypowiedzi Stolicy Apostolskiej, która wielokrotnie zabierała głos na wyżej wymienione tematy. Poza tym np. w 2007 r. Papieska Rada ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących ogłosiła „Wskazania na temat duszpasterstwa drogowego”. Stwierdzono w nich, że grzeszne są takie zachowania kierowców, jak „nieuprzejmość, obraźliwe gesty, obelgi, przekleństwa, utrata poczucia odpowiedzialności, rozmyślne łamanie przepisów kodeksu drogowego”, w tym szczególnie przekraczanie dozwolonej prędkości. Zatem - zasady są, tylko kto o tym pamięta?
Na czym polega problem? Rzecz nie w tym, że Kościół nie nadąża za światem. Problem tkwi w nas. W naszym skostnieniu i niechęci do głębszego spoglądania na życie, poza czubek własnego nosa. W niepoważnym traktowaniu Pana Boga, tego wszystkiego, co On mówi - i w takim samym traktowaniu siebie nawzajem. Zabójcza jest anonimowość, jaka wkroczyła w codzienne życie. Utarło się przekonanie, że na forum internetowym pod zasłoną tzw. nicka można napisać najgorsze rzeczy i żadna odpowiedzialność nikogo za to nie spotka. Wysoki mur wokół willi ma zabezpieczyć przed wyrzutami sumienia i zasłonić biedę, przed którą w imię miłości chrześcijańskiej należałoby się pochylić. „Prawo” do posiadania dziecka usprawiedliwia wszelkie wątpliwe moralnie eksperymenty genetyczne, a wolność jest postrzegana jak ocean, który nie ma żadnych granic - można z nią zrobić wszystko. Przyciemnione szyby w samochodzie - z anteną CB na dachu - może i ukryją twarz pędzącego szaleńczo kierowcę, ale czy są w stanie zasłonić ból, który przyjdzie, gdy ktoś na skutek jego błędu straci życie?
Nie dziwią coraz częstsze postulaty, by gruntownie zredefiniować pojęcie odpowiedzialności moralnej, ukazać współczesne odsłony grzechu i przypomnieć o odpowiedzialności za bezmyślność i głupotę. Obowiązek poszerzenia zakresu własnego rachunku sumienia to nie żaden luksus - to potrzeba chwili. Nikt nie lubi moralizowania. Każde jednak prawo, zabezpieczając wartości, posługuje się określonymi sankcjami - wcześniej czy później konsekwencje nieporządku dopadną jego sprawcę. Dobry, uwspółcześniony rachunek sumienia, przemiana sposobu myślenia, wewnętrzna wrażliwość są w stanie przywrócić naszej kulturze właściwy blask; cywilizację śmierci zastąpić cywilizacją życia.
opr. aw/aw