Czego Bóg nie złączył...

Echo katolickie 38(690) 18 - 25 września 2008


Kinga Ochnio

Czego Bóg nie złączył...

Z niedowierzaniem patrzył na wynik kolejnego badania. Grupa krwi jego syna nie zgadzała się ani z jego, ani żony. - Przecież to niemożliwe! Natychmiast powtórzcie badania! - krzyczał na szpitalnym korytarzu. - Nie ma takiej potrzeby - wyznała wtedy Agata.

Sobotni zimowy wieczór, lokal w centrum miasta. W tłumie Sebastian zauważa sympatyczną blondynkę. - Siedziała przy stoliku z moją znajomą. Podszedłem do nich - wspomina. Tak poznał Agatę, absolwentkę marketingu i zarządzania z Garwolina. Chociaż tego dnia wymienili się telefonami, Sebastian po raz pierwszy zadzwonił do niej dopiero po tygodniu. Potem byli już nierozłączni. - Wspólne weekendy, spotkania, wypady za miasto - wylicza. On mieszkał i pracował w jednym z marketów budowlanych w Warszawie, ona odwiedzała go w soboty i niedziele.

Po roku znajomości okazało się, że Agata jest w ciąży. Dla Sebastiana oczywistym było, że powinni się teraz pobrać. Innego zdania byli jego rodzice. - Najbardziej niezadowolony był ojciec. Po prostu nie akceptował Agaty. Przekonywał, że powinniśmy najpierw zamieszkać razem, a co najwyżej wziąć ślub cywilny - stwierdza. Sebastian jednak postawił na swoim. Ślub odbył się w kościele, a Agata wystąpiła w białej sukni z lekko już zaokrąglonym brzuszkiem. Na ceremonii zabrakło jednak ojca Sebastiana. Po ślubie ich kontakty ograniczały się do kilku telefonów w miesiącu.

Klimat ocieplił się, kiedy na świecie pojawił się Kajetan. Sebastian zamieszkał z żoną i dzieckiem w Garwolinie, i codziennie dojeżdżał do stolicy. - To był pierwszy wnuk moich rodziców. Oszaleli na jego punkcie. A tata był najbardziej dumny, kiedy słyszał od znajomych, że mały jest do niego podobny - mówi Sebastian. Z pomocą rodziców nie było również problemu, kiedy Agata, po urlopie macierzyńskim, wróciła do pracy. - Wszystko było zorganizowane jak w zegarku. Ja rano odwoziłem Kajetana do rodziców, po popołudniu odbierała go Agata - przypomina Sebastian.

Kiedy chłopczyk skończył 2 lata, zaczął chorować. Na początku wyglądało to na zwykłe przeziębienie. Z czasem zaczęły się coraz częstsze wizyty u lekarza, a w końcu pobyt w szpitalu. - Ze łzami w oczach patrzyłem, jak mały cierpi, a my nic nie możemy zrobić. Ciągle go kłuli, robiąc coraz to nowe badania - wspomina Sebastian. Z godziny na godzinę zmieniała się diagnoza: od zapalenia płuc po zapalenie opon mózgowych.

Sebastian z niedowierzaniem patrzył na wynik kolejnego badania, który pokazał mu znajomy lekarz. Grupa krwi jego syna nie zgadzała się ani z jego, ani żony. - Przecież to niemożliwe! Natychmiast powtórzcie badania! - krzyczał na szpitalnym korytarzu. - Nie ma takiej potrzeby - wyznała mu wtedy Agata. Sebastian wspomina, że po tym zdaniu bezwładnie osunął się na krzesło. Dalszą część wyznań usłyszał w domu rodziców, gdzie zabrał Agatę. Przyznała się do tego, że Kajetan nie jest jego synem i że, wiedziała o tym od początku.

Po miesiącu pobytu w szpitalu Agata z Kajetanem wrócili do domu, ale już bez Sebastiana. Kolejne spotkanie małżonków odbyło się na rozprawie rozwodowej. Sebastian postarał się również o to, aby otrzymać unieważnienie jego związku przez Kościół. Po tych wydarzeniach wyjechał na rok do Australii. Dziś jest z powrotem w Polsce wraz ze swoją „nową” żoną i córeczką.

Nie chciała słyszeć o dziecku

Adam i Aneta poznali się jeszcze w liceum. Ślub wzięli po 4 latach znajomości. Zamieszkali u rodziców Adama. Szybko znaleźli pracę. Aneta w dziale administracji jednej z międzyrzeckich firm, Adam - jako kierowca autokaru wożącego wycieczki za granicę. O dzieciach nie myśleli. - Najpierw chcieliśmy uzbierać na własny kąt, meble i wyprowadzić się od rodziców - wspomina Adam. Z tego powodu coraz częściej nie było go w domu. Dopingowała go w tym Aneta. - Zdarzało się, że nie widzieliśmy się przez 2 tygodnie — zdradza Adam. Opłaciło się. Po dwóch latach od ślubu zamieszkali we własnym M. Surowe cztery kąty zaczęli wypełniać meblami. Adam coraz częściej wyruszał w długie trasy. - Aneta wypatrzyła bardzo drogie meble do pokojów. A płytki na podłogę musiały być koniecznie włoskie - wylicza Adam. I przyznaje, że ich rozmowy ograniczały się jedynie do wystroju mieszkania, a sprawy małżeństwa i dziecka zeszły na dalszy plan. - Za każdym razem jak wracałem do domu, czułem, że jesteśmy coraz od siebie coraz dalej. W naszym małżeństwie zaczynało brakować uczucia. Aneta nie pozwalała się nawet dotknąć. Nie rozumiałem, co się dzieje, przecież robiłem to wszystko dla nas - stwierdza ze smutkiem. W międzyczasie Aneta rzuciła pracę, ale Adamowi nie pozwoliła zrezygnować długich wyjazdów. - Chciałem pracować tylko w kraju, żeby częściej być z żoną. Mieszkanie było urządzone. Nie potrzebowaliśmy już tylu pieniędzy. Aneta jednak szybko wybiła mi to z głowy, a o dziecku nie chciała nawet słyszeć - przypomina sobie. Adam usłyszał, że ma teraz zarobić na samochód dla niej. Przez najbliższy rok więcej czasu spędzał za kółkiem niż z własną żoną. Podczas kolejnych świąt spędzonych razem usłyszał, że powinni się rozstać. - Dla mnie to był szok. Dopiero po 3 tygodniach dopytywania przyznała, że spodziewa się dziecka z innym - wraca pamięcią. Sprawa rozwodowa odbyła się szybko, a Adam zostawił Anecie mieszkanie. Później były już tylko łzy, kiedy widywał byłą żonę ze swoim nowym mężem i dzieckiem.

Po dwóch latach Adam spotkał Wiktorię. - Miła, subtelna, z katolickiej rodziny — opisuje. Nie przyznał się, że jest po rozwodzie. — Bałem się jej reakcji, tego, że się wystraszy — wspomina. Ale obawy nie sprawdziły się. Na drodze do szczęścia stanęli jednak rodzice, którzy nie akceptowali związku córki z rozwodnikiem. - Wiktoria też z czasem zaczęła wspominać, że nie wyobraża sobie, aby w jej małżeństwie zabrakło Boga - mówi Adam. Wtedy zaczął starać się o to, aby otrzymać kościelne stwierdzenie nieważności małżeństwa. Kolejny rok spędził w sądzie i na przesłuchaniach. - Sprawa się przeciągała, bo była żona nie stawiała się na wezwania - dodaje. Choć wszystko zakończyło się po myśli Adama, sam przyznaje, że nie odczuwa ulgi i nadal jest pełen obaw. - Przecież już jednej kobiecie ślubowałem, że jej nie opuszczę aż do śmierci...

Teraz przed Adamem i Wiktorią okres narzeczeństwa, podczas którego chcą jak najlepiej przygotować się do małżeństwa.

 

Bilet do wolności?

Im więcej rozwodów cywilnych, tym coraz więcej ludzi myśli również o tym, aby otrzymać stwierdzenie nieważności małżeństwa wydane przez sąd kościelny. Może on orzec, że w przypadku konkretnego związku kobiety i mężczyzny, małżeństwo z ważnych przyczyn w ogóle nie zaistniało, czyli od samego początku było nieważne.

Z punktu widzenia prawa kanonicznego można mówić o trzech grupach przyczyn nieważności małżeństwa. Pierwszą stanowią przeszkody małżeńskie, drugą - wady zgody małżeńskiej, trzecia natomiast to wady formy zawarcia małżeństwa. Wśród przeszkód, które czynią małżeństwo nieważnym można wymienić np. impotencję czyli niezdolność dokonania stosunku małżeńskiego, przeszkodę węzła małżeńskiego czy węzła święceń, publiczny wieczysty ślub czystości, małżonkobójstwo, pokrewieństwo w linii prostej w każdym stopniu oraz w linii bocznej do czwartego stopnia włącznie, powinowactwo czy też pokrewieństwo prawne, a więc adopcja.

Najczęstsze przyczyny nieważności małżeństwa to te z grupy wad zgody małżeńskiej. Małżeństwo może czynić nieważnym np. podstępne wprowadzenie w błąd, kiedy ktoś dla uzyskania zgody drugiej strony ukryje jakieś fakty, które miałyby istotny wpływ na funkcjonowanie rodziny. W tej grupie przyczyn nieważności należy zwrócić uwagę na fikcyjną zgodę małżeńską czyli symulację. - Polega ona na tym, że ktoś zewnętrznie manifestuje, że chce zawrzeć małżeństwo, ale w głębi duszy myśli zupełnie co innego. Odrzuca samo małżeństwo, albo wyklucza jakiś jego element, np. wierność małżeńską, czyli rezerwuje sobie prawo do utrzymywania relacji pozamałżeńskich, czy też nie chce mieć dzieci - wyjaśnia ks. Tomasz Czarnocki, oficjał Sądu Biskupiego w Siedlcach Ten tytuł nieważności jest jednak bardzo trudno udowodnić w procesie. W praktyce, ten kto symulował zawieranie małżeństwa, musi się do tego przyznać. - Musi być to poparte relacjami świadków, rodziców czy kolegów, którym dana osoba się zwierzała — wyjaśnia ks. Czarnocki.

Kolejną z najczęstszych przyczyn stwierdzenia nieważności małżeństwa jest niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej. -Nie można zobowiązać się do czegoś, czego nie jest się w stanie wykonać — stwierdza oficjał Sądu Biskupiego. Przy tym tytule nieważności konieczna jest również ekspertyza biegłych. Prowadząc proces w sądzie kościelnym z tego tytułu, zmierza się do odtworzenia historii danego małżeństwa od okresu narzeczeństwa aż do jego rozpadu. Takie działania mają na celu stwierdzenie faktów niewypełnienia obowiązków małżeńskich, przez któreś ze stron, albo przez obydwoje i że podłożem ich niewypełnienia jest zaburzona struktura osobowości, albo jakaś anomalia psychiczna.

Coraz częściej rozpadają się małżeństwa o krótkim stażu. - Młodzi po ślubie nie myślą kategoriami „my” ale nadal „ja”. I ta indywidualistyczna mentalność powoduje, że jak komuś nie wyjdzie w małżeństwie, chce spróbować drugi raz - zauważa ks. Czarnocki. Dlatego jego zdaniem, dużo jest jeszcze do zrobienia na polu przygotowania do małżeństwa. - By nie było ono powierzchowne i formalne, ale by wiązało się z jakąś konkretną pracą nad kształtowaniem charakteru, postaw, dojrzewaniem w duchu odpowiedzialności i służby dla drugiego - dodaje ks. Czarnocki.

Osoba, u której stwierdza się niezdolność do pełnienia obowiązków małżeńskich związana jest zakazem zawarcia ponownego małżeństwa bez konsultacji z sądem kościelnym i bez zgody ordynariusza. Zakaz taki można uchylić, ale zanim to nastąpi taka osoba musi odbyć konsultację z psychologiem. - Trudno jednak oczekiwać by ktoś zaraz po otrzymaniu wyroku się zmienił, dojrzał i zaczął inaczej patrzeć na życie. Musi upłynąć trochę czasu, choćby by podjąć jakąś terapię u psychologa - komentuje Oficjał Sądu Biskupiego.

Sentencja wyroku sądu kościelnego przesądzająca o nieważności od początku związku małżeńskiego, jak przyznaje ks. Czarnocki, wywołuje u wielu zdziwienie. - Przecież byli w kościele, była kamera, zdjęcia, wesele, itd. A my mamy stwierdzić na koniec procesu, że tego małżeństwa tak naprawdę nie było. Dla przeciętnego wierzącego jest to trochę trudne do zrozumienia. Niełatwo zmierzyć się z tym, że wprawdzie małżeństwa nie można rozwiązać, ale można uznać, że właściwie go nie było z powodu braku jakichś elementów koniecznych do tego, aby było ono ważnie zawarte. W tym tkwi właśnie istotna różnica między rozwodem, a stwierdzeniem nieważności małżeństwa - podsumowuje.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama