Jakie są główne grzechy polskich kierowców? Czy z łamania przepisów drogowych trzeba się spowiadać?
Cenne przestrogi Dzień św. Krzysztofa to dobra okazja do poczynienia kilku refleksji nad
tym, jakimi jesteśmy kierowcami.
Prawie w każdym aucie można zauważyć znaczek lub plakietkę z patronem kierowców, ale jak mówi instruktor nauki jazdy Zdzisław Kozłowski, sam obrazek nie wystarczy. - Pełny bak i olej w silniku to również za mało. Trzeba mieć przede wszystkim olej w głowie - zaznacza na wstępie rozmowy. Lista grzechów polskich kierowców jest bardzo długa. Jednym z głównych jest nadmierna prędkość. Większego wrażenia nie robią już na nas ani zdjęcia rozbitych samochodów, ani przydrożne krzyże przypominające o czyjejś śmierci, ani apele policji. Na jednym z kursów prawa jazdy mój brat usłyszał: „Pamiętajcie, tego, kto szybko jeździ, zawsze powoli niosą”. Do dziś powtarza to zdanie bardzo często. Jeden z humorystycznych tekstów krążących w internecie przestrzega, że św. Krzysztof jeździ z nami do momentu, gdy nie przekraczamy 120 km/h. Potem swoje miejsce oddaje św. Piotrowi. Coś w tym chyba jest. Coraz częściej apele o bezpieczną jazdę słyszy się także w kościołach. Kapłani nie ograniczają się tylko do poświęcenia pojazdów i pobłogosławienia ich użytkowników. Przypominają, że wykroczenia drogowe są wyrazem braku poszanowania prawa Bożego. Dekalog zabrania zabijać i wzywa do miłości bliźniego. - Także za kierownicą trzeba być człowiekiem i chrześcijaninem. Poruszając się po drogach, musimy postępować w zgodzie z sumieniem - tłumaczy ks. dr Marian Midura, krajowy duszpasterz kierowców. AWAW |
Umiejętności i sprawny samochód nie wystarczą do tego, by być dobrym kierowcą. Potrzebna jest jeszcze wyobraźnia i wysoka kultura. Bez tych elementów nie ma po co siadać za kółko.
Dlaczego ktoś prowadzi po pijanemu? Skąd w kierowcach tyle agresji? Z jakiego powodu ignorujemy innych użytkowników drogi? Jak przekonać zmotoryzowanych do przestrzegania przepisów? Często czujemy bezradność, gdy patrzymy na to, co dzieje się wokół nas. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego ktoś, kto zapala silnik pojazdu, nie włącza myślenia. Polacy są uparci i przekorni. Łatwo usprawiedliwiają swoje winy. Pan X siada za kierownicę i nie myśli o tym, że może kogoś zabić. W jego głowie przemyka tylko złudna nadzieja, że „może i tym razem mnie nie złapią”. Pani Y z zaskoczeniem pyta, po co zapinać pasy, skoro jedzie tylko do pobliskiego sklepu. Przecież będzie gorąco i niewygodnie. Grupa (a raczej banda) młodych chłopaków pędzi samochodem środkiem ulicy. Inni kierowcy nie wiedzą, gdzie przed nimi uciekać i w myślach rzucają epitetami. A młodzi „tylko się bawią”. „Może napiszę esemesa albo zadzwonię do przyjaciółki” - zastanawia się pani Z, która akurat prowadzi swoje auto. „Przecież dawno się nie widziałyśmy. Droga spokojna, więc mogę sobie pozwolić” - rozważa w myślach.
Ostatki obrazek - szpital, wózek, trumna, łzy, areszt...Koniec.
- Jestem realistą. Nie da się zmienić naszej mentalności, będzie tylko gorzej. Brakuje nam podstaw i wychowania. Kurs nauki jazdy to nie wszystko. Trzeba też mieć kulturę, a tę nabywa się w domu. Ktoś, kto nie zapina pasów, nie stanowi dla nas zagrożenia. Taka osoba robi problem sobie i medykom, którzy będą go składać. O wiele gorzej, gdy napotykamy na drodze pijanego. On może zabić. Siadając za kółko, nie myśli o tym, że może skrzywdzić siebie, albo drugiego człowieka. Niestety najczęściej jest tak, że ginie niewinny, a sprawca wychodzi z opresji cało - mówi Z. Kozłowski.
Bądź trzeźwy i bezpieczny Zwyczaj święcenia pojazdów narodził się w Polsce w 1933 r. i trwa do dziś. Obecnie łączy się go z akcją pomocową dla misjonarzy. - Wszystko zaczęło się od wybudowania kościoła pod wezwaniem św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. W pomoc włączył się Automobilklub Polski. Po ulicach Warszawy jeździło wtedy bardzo mało samochodów. Zaczęto organizować spotkania zwane Autosacrum, podczas których święcono pojazdy. Ten zwyczaj rozpowszechnił się na inne tereny Polski. Kiedy w 2000 r. zakładałem Miva Polska, rozesłałem do parafii informację z prośbą, by poświęcenie pojazdów stało się okazją do podziękowania za bezpiecznie przejechane kilometry. Apelowałem, by za każdy pokonany przekazać na rzecz misji po 1 gr. Akcja trwa do dziś - opowiada ks. M. Midura. Św. Krzysztof jest czczony przez wiernych od setek lat. Krajowy duszpasterz kierowców tłumaczy, że wizerunki dzisiejszego patrona kierowców dosyć powszechnie były umieszczane na murach domów. Wierzono, że kto rano spojrzy na św. Krzysztofa, będzie przez niego chroniony przez cały dzień. W rozmowie pytam o echa apeli płynących z ambon. - Uważam, że są bardzo skuteczne. W ciągu dziesięciu lat podwoiła się liczba samochodów. Proporcjonalnie powinna też wzrosnąć liczba wypadków i ofiar, a tak nie jest. Apele są potrzebne, bo człowiek często zapomina o tym, co ważne. Potrzebuje ciągłego stawiania do pionu i podbudowania. My stosujemy apele pozytywne. Nie mówimy: „nie jedź po pijanemu”, czy „nie jedź za szybko”. Wzywamy do tego, by nie pozwalać na wsiadanie osobom nietrzeźwym za kierownicę. Apelujemy: „rób wszystko, by za kółkiem zawsze być trzeźwym i bezpiecznym” - tłumaczy ks. M. Midura. W ubiegłym roku na terenie Polski doszło do 3,5 tys. wypadków drogowych. Zginęło w nich 3,3 tys. osób. Z kolei w 2004 r. statystyki odnotowały aż 5,1 tys. wypadków. Śmierć poniosło wtedy 5,7 tys. ludzi. Według danych komendy głównej policji najwięcej zdarzeń drogowych ma miejsce w miesiącach wakacyjnych. AWAW |
Przyznaje, że popiera stosowanie ostrych kar wobec tych, którzy za nic mają sobie przepisy ruchu drogowego. - Za najbardziej skuteczne uważam umieszczenie takich osób w ośrodkach przysposobienia społecznego, gdzie praca byłaby czymś przymusowym. Trzeba, by winni odpracowali swój grzech. Przy okazji jego rodzina nie byłaby obciążona grzywnami. Dziś jest tak, jak w polskim przysłowiu, „kto nie ma miedzi, ten siedzi”. Sprawcy wypadków drogowych otrzymują kary w zawieszeniu albo wychodzą z aresztu po zapłaceniu kaucji. W więzieniu zostają tylko pijani rowerzyści, którzy nie mają pieniędzy. Kara powinna być dla wszystkich czynnikiem odstraszającym - twierdzi instruktor.
Pytam też o braki naszych kierowców. Przyznaje, że młodzi nie mają doświadczenia i zdolności przewidywania negatywnych zdarzeń. Wprawę łapie się dopiero po czterech latach intensywnej jazdy. - Wszystkim kierowcom kłaniają się artykuły trzeci, czwarty i 19 Kodeksu ruchu drogowego. W myśl trzeciego każdy kierowca jest zobowiązany do unikania negatywnych zdarzeń i do przeciwdziałania im. Szczególną ostrożność powinniśmy zachować przy każdym skrzyżowaniu. Nie wolno też ruszać bezmyślnie wtedy, gdy na sygnalizatorze pojawi się zielone światło. Czwarty artykuł każe nam mieć ograniczone zaufanie do innych użytkowników dróg. 19 dotyczy przede wszystkim młodych kierowców. Mówi o dostosowaniu prędkości do typu pojazdu, swojej osoby, warunków ruchu, pogody, rodzaju drogi i nawierzchni, zakrętu czy słońca - wylicza instruktor.
Twierdzi, że większość ludzi nie myśli, kiedy prowadzi pojazd. Najczęściej skupiamy się tylko na celu, a nie na samej drodze.
Kierowcy z kilkunastoletnim stażem też grzeszą. Co jest dla nich typowe? Nonszalancka jazda przy osi jezdni i włączanie kierunkowskazu w momencie, gdy już wykonują manewr skrętu. Pytam też o różnice między kierowcami z miasta i wsi. - Ci pierwsi są zbyt pewni siebie, uważają, że pozjadali wszystkie rozumy. Kierowcy z terenów wiejskich mają za to mniej doświadczenia, popełniają błędy, czasami utrudniają lub blokują ruch na drodze - tłumaczy Z. Kozłowski.
Co zmienić, aby było lepiej? Od czego zacząć? Chyba od siebie. Samochód czy motor to nie zabawka, a drugi człowiek to nie pachołek, który można przewrócić lub potraktować jako przeszkodę w slalomie. Życie jest zbyt cenne, by z nim igrać. Własna głupota i chore ambicje sieją ogromne spustoszenie. Nie pozwólmy, by wzięły w nas górę.
Agnieszka
Wawryniuk
Echo
Katolickie 29/2014
opr. ab/ab