Zmartwychwstanie nie unieważnia Krzyża. O chrześcijańskim celebrowaniu Tajemnicy Życia
Zmartwychwstanie nie unieważnia krzyża. Czasem sprawiamy wrażenie, jak byśmy - spiesząc razem z uczniami, biblijnymi kobietami, aby przekonać się że On żyje - chcieli jak najszybciej zapomnieć o Wielkim Piątku. Ale przecież nie byłoby radości poranka wielkanocnego, gdyby nie samotność Jezusa na Golgocie, okrutna męka i Jego tak bardzo ludzkie „Eli, Eli, lama sabachthani”.
Dni poprzedzające Zmartwychwstanie Chrystusa przyjęło się w tradycji Kościoła nazywać wielkimi: Wielki Tydzień, Wielki Czwartek, Piątek, Sobota. I wreszcie - Wielka Noc! Intencja jest oczywista: historia Jezusa, która dopełniła się na Golgocie i rozświetliła świat nadzieją w Niedzielny Poranek, to fundament wiary - sens wszystkiego. Przezeń Bóg przypieczętował przymierze z ludźmi, ostatecznie i definitywnie określił odwieczny plan, jaki powziął wobec każdego nas: uwolnienie z jarzma grzechu i śmierci, zbawienie. „[…] Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” - pisał św. Paweł (por. 1 Kor 15,14). Apostoł doskonale rozumiał wagę wydarzeń paschalnych - my mamy z nimi spory kłopot.
Z krzyżem nie radzili też sobie pierwsi chrześcijanie. Wszak w tak okrutny sposób zabijano tylko niewolników. Stąd np. w katakumbach św. Kaliksta w Rzymie, gdzie gromadzili się wyznawcy Chrystusa, częściej można spotkać inne znaki: symbol Dobrego Pasterza, monogram Chrystusa powstały z nakładających się greckich liter X (chi) oraz P (ro), ryby (gr. IXTHYC - akrostych słów: Iesùs Christòs Theòu Uiòs Sotèr - Jezus Chrystus Boży Syn Zbawiciel). W II w. pojawiała się nawet herezja - doketyzm, wedle której Jezus Chrystus był tylko pozornie człowiekiem. Nie miał rzeczywistego, fizycznego ciała ludzkiego, ale jedynie eteryczne ciało niebiańskie. Tym samym pozorne były również jego cierpienia i śmierć na krzyżu. Jak byśmy to dziś „przetłumaczyli”? Wszystko, co dokonało się na Golgocie, stanowiły swoisty hologram, obraz 3D...
Trudno było uwierzyć, że tak właśnie Pan Bóg zaplanował historię. Że musiało się TO wszystko wydarzyć, aby dokonało się zbawienie świata.
Jak sobie dziś „radzimy” z krzyżem? Dbając nade wszystko o „jakoś życia”, pozamykani w kręgu własnych spraw, uciekamy od niego. Z drugiej strony: żyjąc w epoce, w której nie zatarła się pamięć Auschwitz i gułagów, czystek etnicznych, masowego okrucieństwa, ale też powszedniego handlu okrucieństwem i śmiercią (która stała się dziś medialna!), męka Chrystusa wydaje się blednąć, powszednieć. A logika wpisana w znak krzyża - znak, którym Bóg pobłogosławi świat! - jedną z wielu alternatywnych ścieżek.
Tymczasem krzyża nie da się wymazać z historii, sprowadzić do elementu tradycji, świadectwa kultury - nawet jeśli chcą tego sami chrześcijanie, którzy coraz chętniej opowiadają się za religią, gdzie będzie on pełnił rolę co najwyżej metafory. Jeśli go zabraknie, nie będzie Zmartwychwstania, nieba, darowania grzechów. Pozostanie otchłań, czyli wieczne czekanie, niespełnienie, bezsilność...
Ks. Janusz Pasierb napisał: „Każde chrześcijaństwo, zgodne z rozumem, zgodne z naturą, bezbłędne pod względem taktycznym, niewymagające zbyt wiele, będzie musiało się potykać o zesztywniałe zwłoki Skazańca z Golgoty po wszystkie czasy”.
W swojej książce „Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia” ks. Tomas Halik opisuje szok, jakiego doznał w miejscu, któremu (przynajmniej teoretycznie) powinno być mentalnie daleko do odpustowych straganów. „Niedawno na placu św. Piotra w Rzymie widziałem, jak sprzedawano obrazek z wizerunkiem Ukrzyżowanego, […] który, gdy się nim porusza, na przemian otwiera i zamyka oczy - wspomina. Pan Jezus mruga więc do was kokieteryjnie z krzyża, przez chwilę żywy, a przez chwilę martwy. Jak żyję, nie widziałem czegoś bardziej obscenicznego! - dodaje teolog”. Cóż, popyt określa podaż.
O gustach się nie dyskutuje. Ich mizeria sięga nie tylko sfery sacrum. Ale… Problem leży gdzie indziej: gdy obraz „puszczającego oko” Ukrzyżowanego na stałe zapisze się w ludzkim sercu. Gdy zmartwychwstanie, cała Ewangelia (albo jej niepoprawne wyrywki), zostanie zakwalifikowana do disnejowskiego zbioru, w którym wcześniej znalazły się już bajkowe światy zasiedlane przez krasnoludki, wodniki i rusałki. Zacznie być postrzegana „na niby”. Wbrew pozorom to wcale nie jest nierealistyczny scenariusz.
- Ty tak na serią z tą wiarą? - kpiąco pyta młody mężczyzna, gdy kolega na urlopie w niedzielę wybiera się z rodziną do kościoła. - Stary, odpuść! Mamy XXI wiek! Inny dialog: - I co, chodzisz z Maćkiem z III c już miesiąc i nie poszłaś z nim do łóżka?! Dziewczyno, ogarnij się! Nie bądź taką cnotką! Rozmowa zasłyszana pod jednym z siedleckich kościołów: - Idę do wróżki!- deklaruje młoda kobieta. - Jak to, przecież dopiero co byłyśmy na Mszy. Tobie to nie przeszkadza? - pyta koleżanka. - No wiesz, ja w sprawach biznesowych zawsze radzę się wróżki...
Jezusa „puszczającego oko” łatwo jest zaakceptować. Nawet przez tych, którym na co dzień daleko do Kościoła. Myślę, że również szatan jest w stanie - w imię (zabsolutyzowanego dziś) kompromisu! - zgodzić się na kogoś takiego! Tylko te rany na rękach... Nie dają spokoju.
W zbiorach hagiograficznych można znaleźć legendę opowiadającą o spotkaniu św. Marcina (bardzo mocno kuszonego przez złego ducha) z postacią, która przedstawiła się jako Chrystus. Rozpoczął się dialog. Miraż wydawał się być tak wiarygodny, że święty prawie uwierzył w jego realność. W pewnym momencie, chcąc ostatecznie upewnić się co do prawdziwości osoby, zapytał: „A gdzie są twoje rany?” Postać zniknęła.
Chrystus bez ran jest falsyfikatem. Kościół czczący takiego Chrystusa stałby się marną podróbką oryginału.
Ks. Jan Twardowski pisał, że „krzyż to takie szczęście, że wszystko inaczej”. Może nam w życiu bywa ciężko, ponieważ nieustannie zabiegamy o to, aby było nam lekko?...
Można zatrzymać kształt życia, ale nie samo życie. Można go utrwalić, zachwycić się nim w muzeum, ulotne cienie przeszłości spotkać w starym, pożółkłym albumie rodzinnym - ale to zawsze tylko namiastka. Życie jest czymś nieskończenie bardziej skomplikowanym, ulotnym.
Na marmurowej posadzce jednego z siedleckich kościołów, pomiędzy ołtarzem a tabernakulum, wyraźnie da się zauważyć spiralny zarys wielkiej muszli. Może liczy miliony lat? Wapień poddany wysokim temperaturom i ciśnieniu uległ rekrystalizacji - na wieki zachował się kształt życia. Przypadek? A może ktoś specjalnie zamontował taką właśnie płytę? Jako dopełnienie scenerii, przestrogę? Pozostał ślad - i tylko ślad, choć skamieniały. A tuż obok życie dopełnia się nieskończonością: kilka kroków obok jest Wieczny i Nieśmiertelny. Dalej, w przestrzeni kościoła, znajdują się ci, którzy do wieczności, nieśmiertelności zostali wezwani. Oto kwintesencja życia!
Jezus żyje! Zmartwychwstał! Nie zrozumiemy tego, dopóki owa prawda nie zostanie ulokowana w głębi jestestwa - twojego i mojego. Jeśli nie zakwitnie feerią barw, nie stanie się punktem odniesienia dla wielkich i małych wyborów.
Od zmartwychwstania Jezusa jest „wszystko inaczej”! Nie pędź przed siebie na oślep, nie szukaj nadziei tam, gdzie jej nie ma. I „zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens…” - jak pisał w „Tryptyku rzymskim” św. Jan Paweł II. Zobaczysz więcej.
KS.
PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo
Katolickie 16/2019
opr. ab/ab