Historie pisane wiarą i miłością

Na czym polega miłosierdzie? W jaki sposób dzielić i mnożyć dobro wokół siebie? Jaka tajemnica tkwi w niezawinionym cierpieniu?

Na czym polega miłosierdzie? W jaki sposób dzielić i mnożyć dobro wokół siebie? Jaka tajemnica tkwi w niezawinionym cierpieniu? Te historie wydarzyły się naprawdę. Przyprawiają o dreszcz i wzruszenie. Każą też spojrzeć głębiej we własne serce.

Historie pisane wiarą i miłością

Swoimi przeżyciami dzieli się z nami s. Wanda ze zgromadzenia serafitek zajmującego się w szczególności osobami starszymi, chorymi, niepełnosprawnymi i porzuconymi oraz katechizacją dzieci. Siostry otaczają opieką tych, o których świat nie chce pamiętać...

- Po nowicjacie posłano mnie do pracy w domu pomocy społecznej, gdzie przebywało prawie 300 niepełnosprawnych chłopców i dziewczynek. Pracowałam jako pielęgniarka wśród dzieci niepełnosprawnych fizycznie, psychicznie, emocjonalnie... Każde z nich miało zlepek różnych chorób - opowiada. - Bardzo lubiłam - i nadal lubię - pracę z moimi podopiecznymi, choć jest ona trudna i ciężka fizycznie. W głębi serca marzyłam jednak o wyjeździe na misje. Targały mną wątpliwości, czy wstąpiłam do odpowiedniego zgromadzenia - nie ukrywa, dodając, iż skończyły się one, gdy odwiedził ją kuzyn będący misjonarzem w Brazylii. - Zajrzał do kilku sal, zobaczył, czym się zajmuję i stwierdził: „W życiu nie widziałem tyle cierpienia pod jednym dachem”. Nieświadomie rozwiał wszystkie moje wątpliwości - sygnalizuje.

Modlitwa niewinnego

S. Wanda pracowała w różnych ośrodkach. W sposób szczególny w pamięć zapadł jej w pamięć czas posługi w DPS w górach, gdzie pomagała niepełnosprawnym chłopcom. - Przyjechałam do ośrodka w Wielki Piątek. Drugiego dnia miałam pierwszy dyżur. Po wejściu na salę spostrzegałam, że jeden z chłopców wnikliwie mi się przygląda. Zastanawiałam się, skąd znam tę twarz. Kiedy się uśmiechnął, przypomniałam sobie zdjęcie - obrazek z Jezusem Frasobliwym, jaki dostałam od babci. Krzyś miał dokładnie taką samą twarz. Brakowało tylko długich włosów i korony cierniowej. To był mój góralski świątek - wyjaśnia.

Krzyś, mimo że nie mówił, wszystko doskonale rozumiał, wyczuwał nastrój i emocje personelu oraz swoich kolegów. Był bardzo empatyczny.

- Zachorował mąż jednej z opiekunek, ale nie chciał iść do lekarza. Bardzo się tym przejmowała. Krzyś to czuł, dlatego mu o wszystkim opowiedziała. Od razu wniósł oczy na wiszący nad jego łóżkiem obraz z Matką Bożą przytulającą Dzieciątko i zaczął się bezgłośnie modlić. Chwilę później zadzwonił mąż pielęgniarki, prosząc, by pojechała z nim do szpitala. Przeprowadzone badania wykazały chorobę nowotworową - opowiada serafitka.

Niekanonizowani święci

S. Wanda kilkukrotnie powtarza, że wierzy w świętych obcowanie. - Umówiłam się z moimi podopiecznymi, że jeśli któreś z nas pierwsze odejdzie do Pana, będzie pomagało tym, którzy pozostali. Jeśli mam trudne sprawy, zawsze proszę chłopaków o pomoc. Wspiera mnie nie tylko Krzyś - podkreśla z uwagą, iż został on oddany do ośrodka przez rodziców. Starszemu bratu i siostrze powiedziano, że Krzyś nie żyje, zaś młodsza w ogóle nie wiedziała o jego istnieniu. Kiedy poznała prawdę, odwiedzała go i przesyłała kartki.

- Odrębne miejsce w moim sercu ma także Boguś - zaczyna kolejną opowieść. - Był dzieckiem cygańskim, tata zmarł przed jego narodzinami. Chłopiec miał ośmioro rodzeństwa. Mama robiła, co mogła, by utrzymać rodzinę: pracowała w sadzie, pomagała siostrom klauzurowym w ich ogrodzie, żebrała... Boguś zawsze jej towarzyszył. Pięknie rozwijał się do czwartego roku życia, umiał nawet grać na skrzypcach. Kiedyś podczas zabawy upadł z wersalki i stracił przytomność, dostał drgawek. Wtedy też zdiagnozowano u niego ciężką chorobę genetyczną. Mama nie miała możliwości, by zajmować się nim w domu. Z bólem serca zawiozła go do ośrodka, ale nigdy o nim nie zapomniała...

Dziecięca tęsknota

- Mama Bogusia była moją imienniczką. Na odchodne powiedziała synkowi, że teraz to ja będę jego mamą. Boguś posłuchał i tak mnie nazywał. Często wołał mnie także po imieniu, a kiedy już nie mógł mówić, powtarzał: „Aaaaaa...”. Lubił się modlić. Często odmawialiśmy Różaniec. Instynktownie wyczuwał też, kiedy zegar wybijał 21.00. Zawsze pamiętał, że to pora Apelu Jasnogórskiego. Zarówno ja, jak i jego mama bardzo chciałyśmy, aby tak jak rówieśnicy mógł przystąpić do Pierwszej Komunii św. Niestety, nie mógł przyjąć Pana Jezusa do ust, bo był żywiony dojelitowo przez gastrostomię. Z pomocą przyszedł ojciec duchowny z seminarium diecezji zamojsko-lubaczowskiej, który posługiwał w lubelskim hospicjum. Była późna noc. Przyszłam do Bogusia, by podać mu leki. Starałam się go nie obudzić, ale on otworzył oczy. Powiedziałam mu, że rano będzie mógł przyjąć Pana Jezusa. Głęboko wciągnął powietrze, otworzył buzię z zachwytem, w oczach pojawiły się łzy radości. Płakał i śmiał się na zmianę - do samego rana. Następnego dnia kapłan udzielił mu Komunii św., podając Krew Pańską przez gastrostomię. Zrobił to w towarzystwie personelu i kolegów chłopca. Kilka miesięcy później Boguś zmarł, jednak to nie koniec jego historii - sygnalizuje.

Boguś zapłakał

Siostra nie mogła uczestniczyć w pogrzebie Bogusia, bo wcześniej została przeniesiona do innej placówki. Ciało chłopca zabrali jego krewni. - Kiedy trwało czuwanie przy trumnie, zadzwonił do mnie jego brat. Prosił, bym przez telefon pożegnała się z chłopcem. Przyłożył mu słuchawkę do ucha. Mówiłam Bogusiowi, że go bardzo kocham i prosiłam, by o mnie pamiętał. Nagle w słuchawce usłyszałam krzyk domowników: „Boguś płacze!”. Okazało się, że kiedy żegnałam go telefonicznie, z oczu chłopca zaczęły płynąć łzy. Potem nieraz prosiłam go o wstawiennictwo. Kiedyś śpieszyłam się na tramwaj. W myślach wzywałam pomocy Bogusia. Nie zdążyłam jednak na moją „czwórkę”. W sercu usłyszałam: „Pojedziesz następnym”. Chwilę później dowiedziałam się, że tramwaj o numerze cztery miał wypadek - wyjaśnia.

Opowiada też o gimnazjaliście Marku. Jego babcia prosiła siostrę o modlitwę za wnuka uwikłanego w narkotyki i alkohol. Wcześniej był wzorowym uczniem i ministrantem. S. Wanda odmówiła w intencji chłopca nowennę, prosząc też o wstawiennictwo Bogusia.

Cygan ze skrzypcami

Pewnego dnia - jak później dowiedziała się od babci chłopca - Marek pędził rowerem, kiedy to przy kościele Matki Bożej Różańcowej na jego drodze niespodziewanie stanął... cygański chłopiec ze skrzypcami. Marek zahamował i spadł z roweru. Ksiądz, który do niego podbiegł, chciał wzywać karetkę, jednak chłopiec stwierdził, że nic mu nie jest i dopytywał o małego Cygana. Kapłan, mając świadomość, że w okolicy nie ma Cyganów, zapytał retorycznie: „A może to był jakiś aniołek”? Następnie Marek poddał się terapii, odrzucił narkotyki i alkohol. Po jakimś czasie Boguś znowu się pojawił. - Świtało. Babcia Marka już nie spała. Nagle zobaczyła, że ktoś trąca ją smyczkiem w bok. Ujrzała przed sobą małego Cygana. Przestraszyła się, że to włamanie. Boguś powiedział: „Załatwiłem ci, że Marek wyszedł na dobrą drogę”, po czym zaczął się śmiać. Na pytanie, co tu robi, rzucił: „Już sobie idę. Wracam, skąd przyszedłem” i uciekł z pokoju. Babcia chciała go złapać, ale już go nie było. Sprawdziła drzwi do mieszkania - były zamknięte. Kiedy pokazałam jej zdjęcie Bogusia, ze zdumieniem spytała, skąd go znam. Powiedziałam, że modliłam się za Marka przez jego wstawiennictwo. A ona na to: „To małe cygańskie dzieci też mogą być święte?” - wspomina z uśmiechem serafitka.

To cierpienie ma sens

Współczesny świat odrzuca chorych i niepełnosprawnych. Sami często zastanawiamy się, dlaczego Bóg pozwala, by małe dzieci tak bardzo cierpiały... - Dziewczynki i chłopcy, których dane mi było spotkać, to święte osoby. Trzeba jednak umieć to zauważyć. Wszystko jest po coś, wszystko ma sens. Czasem dostrzegamy to po jakimś czasie. Osoby niepełnosprawne mają ogromny potencjał duchowy. Ich istnienie i niezawinione cierpienie jest nam bardzo potrzebne. Może dzięki temu nasz świat ocaleje? Oni mają ogromne nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia, lubią odmawiać koronkę, i są ogromnie przywiązani do Matki Bożej, którą obierają jako swoją mamę. Maryja jest bardzo blisko dzieci, a już szczególnie tych chorych i cierpiących - przekonuje s. Wanda.

Bułki za niebieskie dolary

I jeszcze jedna historia sprzed lat... Siostra dojeżdżała pociągiem do szpitala w Krasnymstawie. Na miejscu była już przed 6.00 rano. Zaskoczyło ją, kiedy przechodząc zimą przez dworzec, spotkała grupkę kilkuletnich dzieci. - Spytałam, co tu robią. Przecież dzieci o tej porze powinny spać w ciepłych łóżkach. Usłyszałam pretensjonalne: „A co cię to obchodzi?”. Zobaczyłam, jak jeden z chłopców zamyka klapę od śmietnika, mówiąc: „Nic dziś tu nie ma, idziemy do domu”. Spytałam, czego szukał. Usłyszałam: „Jedzenia, co się głupio pytasz?!”. Oddałam im swoje kanapki. Potem za każdym razem przywoziłam im coś do jedzenia, stwierdziłam jednak, że to nie rozwiązuje sytuacji.

Siostra poszła do pobliskiej piekarni i poprosiła właściciela, by piekł nieco więcej drożdżówek (jak zaznaczyła - „za niebieskie dolary”) i dawał je głodnym dzieciom. Miejscową mleczarnię poprosiła o mleko i jogurty. Szybko nawiązała też współpracę z tamtejszym proboszczem. Potem wspólnymi siłami udało się przerobić starą stodołę i utworzyć w niej jadłodajnię dla dzieciaków (funkcjonuje do dziś). Wszystkie maluchy pochodziły z niewydolnych wychowawczo rodzin. Ze śniadań korzystało po kilkadziesiąt osób. Mimo wielu losowych przeszkód wyrosły na dobrych, wykształconych ludzi. A wszystko zaczęło się od drobnego gestu...

Sama słodycz

- Te dzieci kradły z głodu. Nie każdy chciał je zauważyć. Zresztą, aby pomagać, trzeba mieć w sobie trochę pokory, empatii i umiejętności wczucia się w cierpienie bliźniego. Dobro należy mnożyć i dzielić; zostawić coś po sobie na tej ziemi... Pan Bóg jest obecny w naszym życiu, prowadzi nas nieraz bardzo ciekawie. Miłosierdzie czynione bliźnim zawsze owocuje. Pan Jezus udziela nam tyle łask, ile tylko możemy przyjąć, a nawet więcej! My naprawdę jesteśmy otoczeni miłosierdziem Bożym, ono jest w nas i wokół nas - podkreśla s. Wanda. - Kiedyś jeden z moich podopiecznych określił miłosierdzie jako nadziewany cukierek czekoladowy (bardzo lubił takie przysmaki). Mówił, że to taka słodycz, która się rozpływa i trwa, że jest dobra od początku do końca, że to sama dobroć - podsumowuje.

Echo Katolickie 29/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama