John Jackson zajmuje się Całunem Turyńskim od ponad 37 lat i zdaje sobie sprawę, że to płótno kryje w sobie więcej tajemnic, niż obecnie rozumiemy
Spotkanie z całunem jest dotykaniem samych korzeni naszej wiary, powrotem do źródła — do grobu Chrystusa — mówi dr John Jackson, fizyk, badacz Całunu Turyńskiego.
Ks. Tomasz Jaklewicz: Jak się zaczęła Pańska przygoda z Całunem Turyńskim?
John Jackson: — Całunem na poważnie zajmuję się od ponad 37 lat. Stał się częścią mojego życia. Kiedy miałem 14 lat, mama pokazała mi zdjęcie całunu. To bardzo podziałało na moją wyobraźnię. Ten obraz wciąż siedział mi w głowie podczas nauki w szkole średniej i na studiach. Pierwsze naukowe badania podjąłem w 1974 r. dotyczyły trójwymiarowości obrazu na całunie. W 1978 r. uczestniczyłem w ekspedycji amerykańskich naukowców, która przez tydzień badała całun. Potem był etap analizy zebranych przez nas danych. Dzięki temu świętemu płótnu poznałem moją żonę Rebekę.
Żona także zafascynowała się całunem?
Rebeka urodziła się w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej. Już przed naszym spotkaniem przeszła na chrześcijaństwo w wersji protestanckiej, ale ciągle jej tam czegoś brakowało. W telewizji zobaczyła film o całunie pt. „Milczący świadek”, w którym się wypowiadałem. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Czy wiesz, że człowiek z całunu wygląd jak Żyd, przypomina mi mojego dziadka?”. Odpowiedziałem: „Naprawdę?” (śmiech). Ona zwróciła uwagę na coś, czym nikt wcześniej się nie interesował. Jeśli całun jest autentyczny, to człowiek na nim odbity musi mieć rysy żydowskie. To nie jest oczywiście żaden dowód autentyczności, ale to jest konieczny warunek. Przy badaniach całunu trzeba uwzględnić żydowski kontekst — religię, historię, tradycję itd. Ona to znała z własnego doświadczenia, więc wniosła wiele do naszych badań. Spojrzała na całun żydowskimi oczami. Zaczęliśmy razem pracować. Potem przeszła na katolicyzm, a w końcu wzięliśmy ślub.
Czyli całun was połączył...
Tak. Wzięliśmy ślub w Colorado Springs. Poprosiliśmy księdza, który błogosławił nasz związek, żeby replikę całunu położył jako obrus na ołtarzu. I tak się stało.
Podczas badań w 1978 r. po raz pierwszy zobaczył Pan całun z bliska. Pamięta Pan swoje odczucia?
Szczerze mówiąc, nie czułem specjalnej egzaltacji. Wraz z całym zespołem chcieliśmy być oczami, które popatrzą z bliska na całun w imieniu świata. Jest on nie tylko bezcenną relikwią, ale też „terenem archeologicznym”, tyle że na kawałku płótna. Byłem skoncentrowany na tym, żeby patrzeć na całun jak na przedmiot naukowego badania. Mieliśmy jeden cel: zrobić co w naszej mocy, by zebrać jak najwięcej naukowych danych. W ciągu tego tygodnia miałem 15 minut, aby spokojnie usiąść i pokontemplować, ale byłem strasznie zmęczony. Nie było łatwo. Mieliśmy problemy ze sprzętem, z tym, żeby go dopasować do specyficznych warunków. Niektórzy ludzie wysoko postawieni w Kościele nie byli zadowoleni z tego, że Amerykanie mają dostęp do całunu.
Pan był szefem tej ekspedycji?
Tak, razem z moim zastępcą pracowaliśmy po 12 godzin na zmianę. Każda decyzja była zatwierdzona przez jednego z nas, a ja odpowiadałem za całość badań.
Ta ekspedycja naukowa miała dramatyczny finał 13 maja 1981 r.
Mieliśmy tego właśnie dnia przekazać wyniki Janowi Pawłowi II. Byłem na audiencji ogólnej, siedziałem w pierwszym rzędzie na Placu św. Piotra. Usłyszałem strzały. Wszystkie ptaki poderwały się w górę. W ciągu kilku sekund zrozumiałem, że ktoś strzelał do papieża. Kiedy odwieziono Ojca Świętego do szpitala, ludzie składali na papieskim tronie podarunki, które przynieśli na audiencję. Ja też złożyłem nasze badania. Miałem wtedy zamiar poprosić papieża o możliwość kontynuowania ich. Jakiś ksiądz rozpoczął Różaniec. To był mój pierwszy Różaniec od dłuższego czasu, ale od tego dnia modlę się nim codziennie. Potem już nigdy nie mieliśmy okazji zaprezentowania naszych badań Ojcu Świętemu. Ale mam nadzieję, że trafiły w jego ręce.
Czy całun wpłynął jakoś na Pańską wiarę?
Zostałem wychowany w wierze katolickiej. Mama była katoliczką, ojciec — protestantem. Wiara zawsze była częścią mojego życia. Chciałbym podkreślić, że jestem przekonany o autentyczności całunu. On pogłębił moją wiarę, bo spotkanie z nim jest dotykaniem samych korzeni naszej wiary, powrotem do źródła — do grobu Chrystusa.
Założył Pan wraz z żoną centrum zajmujące się całunem. Jaki jest wasz cel?
Zaprosiłem kiedyś do mojego domu naszego biskupa. Przyszedł razem z biskupem z sąsiedniego Denver. Pokazałem im replikę całunu i zrobiłem prezentację opierającą się na badaniach z 1978 r. Po tej prezentacji jeden z biskupów powiedział, że to była dla niego jakby medytacja, a drugi powiedział: „Powinieneś to pokazywać innym”. To był początek naszego centrum. Jeszcze przed tym spotkaniem zaprzyjaźniony ksiądz odprawił domową Mszę św. Wtedy po raz pierwszy przygotowując stół, który służył jako ołtarz, położyłem na nim replikę całunu. Kiedy potem patrzyłem na ten ołtarz, powiedziałem do Rebeki: „Msza św. jest pamięcią o Ostatniej Wieczerzy. Sprawowaliśmy Eucharystię na całunie. Czy myślisz, że jest taka możliwość, by całun był obrusem użytym podczas Ostatniej Wieczerzy?”. Rebece wydało się to logiczne, zgodne z żydowską mentalnością.
Czy dobrze zrozumiałem: uważa Pan, że całun był obrusem podczas Ostatniej Wieczerzy?
To jest zgodne z liturgicznym punktem widzenia. Korporał, na którym kapłan stawia podczas Mszy św. kielich i patenę, symbolizuje płótno, w które owinięte było ciało Jezusa w grobie. Ojciec Hilary Conti, benedyktyn, zainteresował się tym i badał różne liturgiczne ryty Kościoła. Stwierdził, że we wszystkich rytach jest odpowiednik naszego korporału. W wszystkich rytach ten kawałek płótna jest rozumiany jako symbol grobowego płótna Jezusa. Wydało się nam to bardzo znaczące. Ta tradycja musi być bardzo stara, skoro jest tak powszechna. Musi sięgać Kościoła jerozolimskiego. Sądzę, że apostołowie przechowali grobowe płótno Jezusa, co więcej, że używali go potem podczas Eucharystii. Uważam, że to jest wytłumaczenie tej tradycji.
Przyznam, że nigdy nie myślałem o powiązaniu korporału z całunem. To dla mnie coś zupełnie nowego.
Jeśli mamy rację, to byłoby to coś bardzo cennego. Jezus powiedział „To czyńcie na moją pamiątkę”. Jeśli apostołowie mieli obrus z Ostatniej Wieczerzy, to dlaczego nie mieli go używać podczas sprawowania Eucharystii. Sądzę, że to brzmi sensownie.
Ale apostołowie byli tak przerażeni tragedią krzyża, że chyba nie mieli głowy do tego, by troszczyć się o obrus i to właśnie w niego owinąć ciało Jezusa.
Oczywiście nie ma o tym wzmianki w Piśmie św. Ale w tradycji liturgicznej Kościoła jest obecna ta sugestia. W Ewangelii mowa jest o nieznanym z imienia właścicielu sali na górze, gdzie była Ostatnia Wieczerza. Musiał być kimś bogatym. A co, jeśli był to Józef z Arymatei? To nie jest żaden dowód. To intuicja. Archeolodzy żydowscy stwierdzili, że całun nie przypomina kształtem płótna używanego przy grzebaniu zmarłych w tamtych czasach. On przypomina raczej obrus. Z archeologicznego punktu widzenia. Marek pisze, że Józef kupił płótno, w którym było ciało Jezusa. Ale jeśli Józef był gospodarzem Ostatniej Wieczerzy, dlaczego nie miał użyć płótna, które już miał.
Całun jest kojarzony przede wszystkim jako świadectwo męki Jezusa. W jakim sensie może on być także świadkiem zmartwychwstania?
Najłatwiej jest zobaczyć na całunie świadectwo Wielkiego Piątku. Ale całun pozostał w pustym grobie, czyli był znakiem zmartwychwstanie. Jan ujrzał to płótno i uwierzył. Tak czytamy w Ewangelii.
Nie ma bezpośrednich świadków zmartwychwstania. Czy to możliwe, że na całunie pozostały fizyczne ślady tego wydarzenia?
— Sądzę, że tym śladem jest wizerunek ciała na całunie. On jakoś sugeruje to wydarzenie. Wizerunek ten ma tak zróżnicowane fizyczne cechy, że nie można znaleźć jednego wytłumaczenia ich wszystkich. Hipotezą, która tłumaczy wszystkie cechy obrazu na całunie, jest to, że ciało zaczęło promieniować światłem i jednocześnie stało się „transparentne” (przenikalne). Górna część całunu (ta, na której widoczne jest ciało z przodu) opadła w dół „przez” ciało emitujące promieniowanie. To promieniowanie spowodowało reakcję na płótnie i pozostawiło wizerunek ciała. Także na górnej części całunu, który nie miał kontaktu z martwym ciałem, widoczne jest lekkie odbicie. Zobaczyliśmy je dopiero na zdjęciach z 2002 roku. Moim zdaniem to się da wytłumaczyć moją hipotezą. Chcę być tutaj bardzo ostrożny. Nie mówię tego tylko jako naukowiec. Ja jestem wierzącym fizykiem. Nie widzę sprzeczności między wiedzą i wiarą, choć dla mnie wiara jest zawsze czymś pierwszym. Nie mam z tym problemu. Jako uczony mogę uprawiać solidną naukę, pozostając w ramach wyznaczonych przez wiarę Kościoła. Do tej pory wszystkie teorie, które tłumaczyły genezę całunu, wychodząc poza wiarę Kościoła, nie potwierdzają się na gruncie naukowym. Oczywiście naukowiec nie musi zważać na teologię, może tworzyć teorie, jakie chce. Ale moim zdaniem to strata czasu, bo te teorie nie będą dobre od strony naukowej. Nie chcę marnować czasu, bo nie mamy go za dużo.
Kiedy Pan mówi, że nie ma wątpliwości co do autentyczności całunu, to mówi to Pan jako naukowiec czy jako człowiek wierzący?
Mówię to jako naukowiec. Ludzie często domagają się na to dowodu. Tymczasem w nauce teorie są próbą wytłumaczenia danych empirycznych. Najlepszą teorią tłumaczącą to wszystko, co do tej pory wiemy o całunie, jest jego autentyczność — to jest grobowe płótno Jezusa z Nazaretu. Jeśli znajdziemy jednoznaczny dowód, który to obala, to wtedy musimy szukać innej teorii. Moim zadaniem nie jest przekonywać ludzi, by myśleli o całunie to, co ja. Kiedy św. Jan wszedł do grobu Jezusa, zobaczył leżące płótna. Napisane jest „zobaczył i uwierzył”. Jan zostawił nam swoje świadectwo. Ja pokazuję to, co widzę na całunie, mówię o swoim przekonaniu na ten temat. I podaję uzasadnienie. Całun nigdy nie jest celem samym w sobie. On nas kieruje ku Chrystusowi. Mam w pamięci obrazek z wizyty Jana Pawła II w Turynie, gdzie papież oddawał część całunowi. Wszedł do katedry, ale minął oświetloną gablotę z całunem, najpierw klęknął przed tabernakulum, a dopiero potem podszedł do całunu. Całą moją pracę wykonuję ze względu na Chrystusa. Jestem przekonany, że całun jest świadkiem całego Triduum Paschalnego: Wielkiego Czwartku, Piątku, Soboty i Niedzieli.
Wracając do Waszego centrum — czym ono właściwie jest?
To nie jest muzeum, ale centrum służące prezentacji. Pozwalamy mówić całunowi. Mamy sporo naukowego materiału, którym chcemy się dzielić. Chcemy wykształcić ludzi, którzy sami będą mogli przedstawiać w solidny sposób całun. To może być bardzo użyteczne w katechezie, w szkołach. Chcemy dać narzędzie, które może być używane w ewangelizacji. Chcemy też wprowadzać ludzi, którzy chcą podejmować dalsze studia nad całunem.
Zapytam na koniec jak wątpiący Tomasz. Gdy patrzymy na całun, może jednak rodzić się niedowierzanie: czy to naprawdę autentyczne płótno grobowe Jezusa?
Jeśli to nie jest płótno grobowe Jezusa, to co? Jak powstał całun, skąd się wziął? Ten obraz w negatywie, ta zagadkowa trójwymiarowość? To nas zmusza do jakiejś opinii. Dane naukowe skłaniają nas do uznania, że to jest autentyk. Ktoś może uważać, że nie. Ale wtedy nadal pozostaje pytanie, czym jest całun. Obrazem? Naukowe badania wykluczyły obecność barwników. Więc czym, jeśli nie obrazem?
opr. mg/mg