Wielu świętych, w tym siostra Faustyna, dla dobra swej duszy potrafiło "udręczyć" swe ciało. Czy dziś przypadkiem nie przestawiła nam się hierarchia wartości i dla dobra ciała chętnie nie poświęcamy duszy?
W krakowskich Łagiewnikach można zobaczyć celę św. siostry Faustyny. Wśród zebranych przedmiotów używanych przez mistyczkę znalazły się tam m.in. włosiennica oraz inne narzędzia pokutne. Coś na kształt bransoletki, tyle że drucianej, mocno raniącej ciało. Niektórzy z oglądających wyrażali nie tylko zdziwienie, ale wręcz zgorszenie praktykami stosowanymi przez Faustynę. Jak można w XX w. tak dręczyć swoje ciało? Jakby chcieli powiedzieć, że to niemądre, nieludzkie, przeciwne chrześcijańskiej duchowości.
Jedno jest pewne, zarówno św. Faustyna, jak i wiele szerzej nieznanych sióstr zakonnych przez długie dziesięciolecia XX w. używało włosiennicy i innych narzędzi pokutnych. I nie widziały w tym nic nadzwyczajnego czy niestosownego. Dlaczego więc ich używanie budzi dzisiaj zgorszenie, a w najlepszym wypadku niezrozumienie? Wydaje mi się, że wynika to z przesunięcia akcentów. Dla ratowania dusz ludzkich — ależ staromodnie to brzmi — pobożne siostry były w stanie ćwiczyć ciało. Dzisiaj uprawiający jogging ćwiczą ciało dla ratowania... swojego ciała. W zasadzie nic dziwnego, w przeszłości człowiek słyszał wezwanie: ratuj swoją duszę, dzisiaj słyszy: ratuj swoje ciało. No to ratuje, wylewając sporo potu.
Nie jestem zwolennikiem powrotu do włosiennicy, a uprawianie sportu jak najbardziej polecam. Myśl o włosiennicy przyszła mi do głowy w związku z krwawymi wydarzeniami, które dzieją się na Ukrainie, w Syrii, Iraku, czy w Strefie Gazy. Wszędzie tam gra — jeżeli można użyć takiego słowa — toczy się o życie i ciała, i duszy. Są ofiary i są mordercy. Giną nie tylko ciała, ale i dusze. Mam wrażenie, że używanie włosiennicy lepiej pozwalało to zrozumieć. Zobaczyć, kto traci ciało, a kto ciało i duszę. Jest rzeczą oczywistą, że wojna zawsze jest złem. Z obu stron padają strzały. Nie wolno jednak zamazywać etycznych granic. Trzeba pytać, kto jest agresorem, a kto ofiarą, po czyjej stronie jest sprawiedliwość.
Katechizm Kościoła Katolickiego opisuje warunki, jakie muszą być spełnione, by usprawiedliwione było użycie siły. Innymi słowy, czy wojna może być sprawiedliwa? (więcej GN 35/2014 na ss. 25 —27). Gdyby w lipcu 1995 roku żołnierze holenderscy stanęli w obronie mieszkańców Srebrenicy, Serbowie nie zamordowaliby 7 tysięcy cywilów. Najlepiej oczywiście, gdy narosłe konflikty można rozwiązać pokojowo. O takiej sytuacji opowiada biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej Jan Sobiło. Razem z biskupem prawosławnym i dwoma księżmi wyprowadził on w bezpieczne miejsce otoczonych przez tłum separatystów. „Na czele szła nasza czwórka: dwóch biskupów, jeden ksiądz unicki i jeden rzymskokatolicki. Każdy z nas wysoko trzymał swój krzyż. Tak szliśmy wśród żołnierzy i milicjantów”. Miało to miejsce w Zaporożu w Niedzielę Palmową. Od tego czasu w mieście panuje względny spokój. Gdyby wtedy padł choć jeden strzał i ktoś zginął, przemoc zapewne rozlałaby się na całą okolicę, jak stało się w Ługańsku czy Kramatorsku. Z drugiej strony Rosjanie zobaczyli, że większość mieszkańców miasta jest przeciwna separatystom (ss. 52—53).
opr. mg/mg