Ku zbawieniu

Przyszło mi do głowy, że gdybym każdego ranka zadał sobie pytanie: „Dokąd zmierzam?” i odpowiedział na nie: „Ku zbawieniu”, większość problemów nie do przeskoczenia przeskoczyłbym sprawniej i szybciej.

Przyszło mi do głowy, że gdybym każdego ranka zadał sobie pytanie: „Dokąd zmierzam?” i odpowiedział na nie: „Ku zbawieniu”, większość problemów nie do przeskoczenia przeskoczyłbym sprawniej i szybciej.

Coś mi się jak przez mgłę przypomina, że w czasach słusznie minionych ludzie wielkim szacunkiem obdarzali towary nazywane „eksportowymi”. Oznaczało to, że jeśli coś idzie na eksport, to znaczy, że jest lepsze niż towar, który przeznaczony jest do sprzedaży w kraju. Ba – jak mi to wytłumaczył starszy redakcyjny kolega sekretarz (nomen omen) redakcji, podobno istniały nawet towary opatrzone nazwą „odrzut z eksportu”. Te również były obiektem pożądania, upragnionym przez wielu. W pewnym sensie to zrozumiałe – pomyślałem – w końcu na zewnątrz każdy chce się lepiej zaprezentować i pokazać to, co ma najlepszego.

Mam nadzieję, że mi państwo doktorowie Aleksandra i Piotr, którzy uśmiechają się do nas z okładki „Gościa Niedzielnego”, wybaczą, jeśli powiem o nich z dumą jak o takiej „eksportowej” wartości. Tak, tak, niech Cię nie zwiodą, drogi Czytelniku, te subtelne uśmiechy. To nie przelewki, ona bowiem jako doktor prawa kanonicznego broni węzła małżeńskiego w krakowskim sądzie, on zaś, jako biochemik fizyczny (pojęcia nie miałem, co to oznacza, przyznam się bez bicia, sprawdziłem zatem), jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego! Ona, po doktoracie u księdza profesora Remigiusza Sobańskiego, naszego niegdysiejszego felietonisty, analizuje setki przypadków małżeństw, które się rozpadły. On pracuje w laboratorium i przeprowadza eksperymenty.

A przy tym, jako małżonkowie, powołani zostali przez papieża Franciszka do pracy w watykańskiej Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia. Co ciekawe – zasiadają w niej jako… jedno (genialne, prawda?). W czasie wywiadu przeprowadzonego z nimi przez Barbarę Gruszkę-Zych (ss. 40–42) „o sensie życia, dzieciach i eksperymentach”, ona mówi tak: „Po 12 latach pracy [jako obrońca węzła małżeńskiego – A.P.] wiem, że we własnym życiu mam najlepszą tarczę obronną przed zwątpieniem. Jest nią moje szczęśliwe małżeństwo”. On dodaje (choć małomówny i – jak to ścisłowiec – do bólu konkretny): „Nic wspanialszego nie mogło mnie spotkać niż poznanie ciebie”. Ona konkluduje: „Dla mnie mąż jest ostoją. Bez niego nie dałabym sobie rady z dziećmi i z domem”.

Czytam te ich wypowiedzi, myśląc o wymagającej codzienności, pięciorgu dzieciach, dwóch uniwersytetach, eksperymentach, laboratorium, zajęciach dydaktyczno-naukowych, sądzie kościelnym i milionie innych spraw, w tym watykańskiej Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia. Skąd biorą na to siły? Jak twierdzą, stale odnoszą wszystko do Boga, a zapytani o to, dokąd zmierzają, odpowiadają, że ku zbawieniu. Bardzo mi się to spodobało. Prawniczka i biochemik fizyczny na drodze ku zbawieniu razem – oni i pięcioro ich dzieci. Przyszło mi też do głowy, że gdybym każdego ranka zadał sobie pytanie: „Dokąd zmierzam?” i odpowiedział na nie: „Ku zbawieniu”, większość problemów nie do przeskoczenia przeskoczyłbym sprawniej i szybciej. Wystarczyłoby trochę więcej determinacji i odwagi. Których i Tobie, drogi Czytelniku, życzę, bo przecież wakacje nie trwają wiecznie. A zbawienie… tak.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama