Ilekroć zbliża się wspomnienie świętego Maksymiliana, zaczynam sobie zadawać pytania o rzeczy najważniejsze. A mianowicie o śmierć, życie i miłość.
Ilekroć zbliża się wspomnienie świętego Maksymiliana, zaczynam sobie zadawać pytania o rzeczy najważniejsze. A mianowicie o śmierć, życie i miłość.
Pytam sam siebie, jak bym się zachował, gdyby to na mnie padło. Gdybym stał przed tym samym gremium decydującym, kogo zabić. Gdybym usłyszał, że inny więzień, mąż i ojciec, ma zostać zamordowany. Czy stać by mnie było na taki gest miłości, który wykonał założyciel Niepokalanowa? Czy wystraszyłbym się śmierci? Czy zacząłbym kalkulować, który z nas jest światu bardziej potrzebny? A może zacząłbym racjonalizować... Przypuśćmy, że byłyby to myśli w rodzaju: „Nie, to nie ma sensu, to ryzyko, przecież jak wyjdę przed szereg, to się Niemiec może zdenerwować i posłać na śmierć nas obu, co więcej, może dołożyć dziesięciu innych”. Wydawałoby się to całkiem rozumne i rozsądne. Tylko czy byłoby właściwe? Na boku pozostawiam kwestię, że tego typu myślenie zazwyczaj bardzo nam przeszkadza w czynieniu dobra. Owszem, pomagać należy rozumnie, ale czy nie jest tak, że za każdym razem, gdy żebrak wyciąga rękę (nawet pijany żebrak), usprawiedliwia nas rozsądek (biednym wędkę, a nie rybę!) i poczucie, że pomagając, komplikujemy?
Oddanie życia za ideały, w które się wierzy, jest szlachetne. Pierwsi chrześcijanie ginęli przecież masowo. Przyszło mi niedawno do głowy pytanie, czy dożyję czasu, kiedy będąc księdzem, trzeba będzie „oddawać życie” (pójść do więzienia, płacić grzywny) za tajemnicę spowiedzi. Myśl ta odżyła w trakcie rozmowy z kolegą z Australii, który tłumaczył mi, że powoli wprowadzane jest tam prawo nakazujące denuncjować penitenta. Myślę, że zagadnieniu tajemnicy spowiedzi poświęcimy jeden z numerów „Gościa Niedzielnego”, bo nie da się zrozumieć jej absolutnego charakteru, jeśli nie wierzy się w misterium, które w konfesjonale się dokonuje. A że byli tacy, którzy oddawali za nią życie, wiadomo na pewno. I są wśród nich tacy, których Kościół kanonizował (św. Jan Sarkander, św. Jan Nepomucen).
O kanonizacji świętego Maksymiliana w numerze, który bierzesz, Czytelniku, do rąk, rozmawia Barbara Jaworska z ojcem Zdzisławem Kijasem, franciszkaninem konwentualnym z Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Padają w tej rozmowie słowa o tym, że posłuszeństwo Maksymiliana było przede wszystkim posłuszeństwem ideałom, tym, z którymi rósł. „Kiedy on oddaje życie za współwięźnia Gajowniczka, nie jest nikomu posłuszny, on jest posłuszny sobie. I to jest szczyt posłuszeństwa Maksymiliana. Nikt go nie zmusza, żeby szedł na śmierć. To jest jego posłuszeństwo własnemu sercu, sumieniu, własnym wyborom, w których centrum jest zawsze jakiś rodzaj miłości Boga i bliźniego” – stwierdził ojciec Kijas. I mnie te słowa inspirują do odpowiedzi na pytanie, czy byłbym w stanie zdecydować się na heroiczny gest. Bo żeby autentycznie żyć wiarą, trzeba być posłusznym wybranym ideałom, trzymać się raz wytyczonej drogi. Bez domniemań, racjonalizacji i kluczenia. Jak w słynnym wierszu: „Uczyniwszy na wieki wybór/ W każdej chwili wybierać muszę”.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac