Raz na zawsze

Trzeba naprawdę pokornie stąpać po ziemi, żeby dotknąć nieba. To jest możliwe. Ale trzeba pokory. Również wobec miłości i jej zasadniczej cechy, którą nie są osławione motyle w brzuchu, a raczej konkretne działanie oraz wierność wyborowi.

Zosia z wioski w drugiej części „Dziadów”, pojawiając się przed Guślarzem, opisała swoje życie jako lekkie i frywolne. Chociaż piękna – nie chciała wyjść za mąż. Myśl miała nazbyt skrzydlatą. Stada goniła do tych pasterzy, co wielbili jej krasę, ale... żadnego nie kochała.

Efektem tej życiowej postawy był stan, w którym się po śmierci znalazła: „Tak pośród pierzchliwej fali/ Wieczną przelatując drogę,/ Ani wzbić się pod niebiosa,/ Ani ziemi dotknąć nie mogę”. Nauka płynąca z tej sytuacji jest jedna i wyartykułowała ją zarówno sama nieszczęsna duszyczka, jak i chór asystujący Guślarzowi w „Dziadach”: „Bo słuchajmy i zważmy u siebie,/ Że według Bożego rozkazu:/ Kto nie dotknął ziemi ni razu,/ Ten nigdy nie może być w niebie”. Jest w tym mruczeniu chóru lekka przesada, jest trochę niezgodności z prawdami naszej wiary, ale i jest mądrość, którą warto przypomnieć. Dotyczy miłości, tej, której kryzys, jak się wydaje, dzisiaj przeżywamy, a rozpadające się małżeństwa bezsprzecznie o tym świadczą. W Kościele skutkuje to wzrostem liczby spraw o nieważność małżeństwa, w świecie – rozwodami. Przechodzi się nad tym stanem rzeczy do porządku dziennego, traktując go jako konieczność kulturową, znak czasu, coś normalnego. Trzeba się tylko przyzwyczaić do myśli, że człowiek nie jest zdolny do podejmowania decyzji na całe życie i... gotowe! Szkoda, bo jest to ewidentny sygnał problemu, i to poważnego. Społeczność, w której trwały związek mężczyzny i kobiety, małżeństwo na całe życie, jest czymś ekskluzywnym, nie jest stabilna. I żadne romansidła obyczajowe, seriale spod różowej gwiazdy tego nie zmienią!

Dlaczego ową duszyczkę Zosi z „Dziadów” przywołuję w tym miejscu? Ano ze względu na te słowa o dotknięciu ziemi, które konieczne jest do tego, by dostać się do nieba. Na pewno tak powinno się podchodzić do spraw związanych z miłością. Nie o wieczne zakochanie tu chodzi ani o bilans ciepłych gestów. Nie o komfort, emocje, wrażenia. Raczej o wierność wyborowi. A ta jest kluczowa, dlatego wracamy w tym numerze „Gościa Niedzielnego” do tematu miłości i przysięgi małżeńskiej, a tort na okładce nawiązuje do smutnych zgliszcz poweselnych. Miłość czy zakochanie? Potocznie większość uzna zakochanie za wystarczające do tego, by się pobrać. Mało kto uświadomi sobie, że zakochanie mija, a pięćdziesięciolatkowie po dwudziestu pięciu latach spędzonych razem kochają siebie nawzajem w zupełnie inny sposób niż ćwierć wieku wcześniej. Po kryzysach, kłótniach, przelanych łzach – naturalnych dla każdego ludzkiego związku – kocha się inaczej. I co tu dużo mówić – historie takie jak Romea i Julii poruszają najwyższe emocje, choć nie pokazują prawdy o miłości. O tę warto byłoby zapytać małżonków po przeżytym razem ćwierćwieczu, z doświadczeniem dziecięcych pieluch, wyrzucanych śmieci i wiązania końca z końcem. I wielu innych jeszcze, często o wiele trudniejszych, doświadczeń. Tak. Trzeba naprawdę pokornie stąpać po ziemi, żeby dotknąć nieba. To jest możliwe. Ale trzeba pokory. Również wobec miłości i jej zasadniczej cechy, którą nie są osławione motyle w brzuchu, a raczej konkretne działanie oraz wierność wyborowi. Raz i na całe życie.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. nc/nc

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama