Tak jak rośliny potrzebują światła do życia, tak i ludzie - to światło prawdy. Walka między dobrem a złem to walka między siłami światła a siłami ciemności
Polskie siostry karmelitanki żyjące na Islandii opowiadały mi o swoim ogrodzie. Trudno w klimacie tak chłodnym sprawić, by ziemia przynosiła obfite plony. Korzystny jednak dla wzrostu roślin ze względu na ilość światła, które na nie pada, jest czas, gdy słońce praktycznie nie zachodzi. Dzień polarny.
Światła, którego potrzebują istoty żywe, nie da się zastąpić niczym. Dlatego starzejąc się i widząc coraz mniej, narzekamy, że życie stało się o wiele trudniejsze. Co więcej — metaforycznie o czasach trudnych, naznaczonych burzliwymi wydarzeniami, traumą wojny czy totalitaryzmu mówimy „czasy ciemności”. Walka między dobrem i złem zawsze będzie postrzegana jako wojna sił światła z siłami ciemności.
Paradoksalnie dwoje nowych polskich błogosławionych, kardynał Stefan Wyszyński i matka Elżbieta Róża Czacka, tak różnych i tak różnym dziełom oddanych, działało w tych samych warunkach — w ciemności. Trudno inaczej nazwać ten okres w historii państwa polskiego, w którym rzekomo wolny naród zależał w dużej mierze od decyzji podejmowanych na Kremlu. Propaganda musiała działać, kłamstwo zagęszczało atmosferę, a śmierć niewinnych nazywano wypadkami. To kłamstwo przychodzi mi na myśl zwłaszcza w kontekście szkalowania duchownych, fabrykowania dowodów, ba — również perfidnej manipulacji niektórymi z nich. Kardynał Stefan Wyszyński zła od tego systemu zaznał niemało, łącznie z uwięzieniem, doskonale znał diabelskie sztuczki komunistycznych aparatczyków i wiedział, jak wielka odpowiedzialność na nim ciążyła — za naród, za poszczególnych jego członków, za Kościół.
Z drugiej strony ta niby zwyczajna kobieta, która dokonała niezwykłych rzeczy. Mówili, że „ślepej babie zachciało się zakon zakładać”. Po wypadku, któremu uległa w młodości, straciła wzrok. Zamiast jednak poddać się losowi i popaść w rozpacz, najpierw podróżowała, aby poznać najnowsze metody opieki nad niewidomymi, a potem założyła dom, w którym niewidomym nie tyle pomagało się żyć, ile uczyło się ich żyć tak, jak żyje reszta społeczeństwa, ciesząca się posiadaniem zmysłu wzroku.
Motyw ciemności i światła przypomina mi się, ilekroć usiłuję znaleźć wspólny wątek pomiędzy tą dwójką zaprzyjaźnionych ludzi, znajdujących się jednak w różnych sytuacjach i zajmujących się odmiennymi sprawami. Tylko czy naprawdę odmiennymi? Czy prymas, prowadzący Kościół polski przez ciemne korytarze komunistycznego systemu, i siostra zakonna, ucząca żyć ludzi pozbawionych wzroku, nie zajmowali się w ostatecznym rozrachunku tym samym? I czy dzisiaj, w czasach paskudnego zamętu, zamieszania, pomieszania wartości i kwestionowania tego, co nienaruszalne, nie kierują naszych oczu w jedną stronę — tego, co prawdziwe i najważniejsze? Oboje preferowali bezkompromisowe działanie na rzecz dobra, prowadząc przy tym głębokie życie wewnętrzne. Dlatego zostają dzisiaj ogłoszeni przez Kościół błogosławionymi. Bo błogosławiony to ktoś, kto widzi więcej od innych. Pewnie dlatego, że nie skupia wzroku na sobie.
opr. mg/mg