Kościoły są tam tak biedne, że nie są w stanie utrzymać misjonarza ani sfinansować inicjatyw, które będzie podejmował
"Idziemy" nr 10/2010
Z Biskupem Warszawsko-Praskim abp. Henrykiem Hoserem SAC rozmawia ks. Henryk Zieliński
Pod koniec lutego Ksiądz Arcybiskup wrócił z podróży do Afryki Zachodniej. Jaki był cel tej wyprawy?
Wyjechałem tam, aby kontynuować zaangażowanie misyjne Kościoła warszawsko–praskiego przez włączenie się w misje „ad gentes” w nowych krajach i środowiskach, w których jest to szczególnie potrzebne. Ta podróż odbywała się także w perspektywie nowego odczytania encykliki Piusa XII Fidei donum, której 50-lecie ogłoszenia niedawno obchodziliśmy. Mówi ona o świeckich i o księżach diecezjalnych, którzy wyjeżdżają na misje nie na całe życie, ale na jakiś czas. Jest to „lekka” i nowoczesna forma misji. W centrum zainteresowania misyjnego naszej diecezji jest Sierra Leone oraz sąsiadująca z tym krajem Gwinea Conakry. Jednak w tej chwili sytuacja polityczna w Gwinei jest dość niestabilna, dlatego uruchomienie naszych misji może się tam opóźnić.
Mój wyjazd do Sierra Leone miał na celu zorientowanie się w realnych potrzebach tamtejszego Kościoła w kontakcie z jego biskupem. Diecezja Makeni, (36.075 km2, 2 mln mieszkańców, 45.000 katolików, 20 parafii), z którą nawiązałem kontakt, obejmuje prawie połowę kraju. Prowadzona jest przez biskupa misyjnego Giorgio Biguzzi, ksawerianina z Włoch, który zaprosił mnie do siebie, gdy razem uczestniczyliśmy w II Synodzie Specjalnym dla Afryki w październiku ubiegłego roku. Nasze kontakty będą mieć dalszy ciąg, ponieważ 30 kwietnia, przy okazji wizyty w Rzymie „Ad Limina”, bp Biguzzi przyjedzie do Polski, by poznać naszą diecezję i rzeczywistość Kościoła w Polsce.
Co powinniśmy wiedzieć o kraju, do którego mają jechać nasi misjonarze? Bo najczęściej kojarzy się on chyba z wojną domową?
Faktycznie, Sierra Leone jest krajem zupełnie nieznanym naszej opinii publicznej. Jest to jeden z najbiedniejszych krajów w Afryce Zachodniej o bardzo swoistej zarówno historii, jak i aktualnej rzeczywistości. Kraj ten powstał miedzy innymi na bazie 40 000 wyzwolonych czarnych niewolników, których w końcu XIX wieku przywieziono do Sierra Leone i specjalnie dla nich utworzono miasto Freetown, które dzisiaj jest stolicą państwa. Ci wyzwoleńcy przywieźli ze sobą kulturę kreolską. Stąd językiem popularnie używanym w całym kraju jest kreolski. Zaś językiem oficjalnym jest język angielski, który znają jednak tylko osoby uczące się tego języka w szkołach.
Częścią bolesnej przeszłości tego kraju jest też dziesięcioletnia wojna, która skończyła się w 2002 roku. Pociągnęła ona za sobą wielkie zniszczenia w i tak niezwykle biednym kraju. Byłem zaskoczony jego biedą . Do dzisiaj nie ma tam stałej elektryczności. Niedawno powstała wprawdzie elektrownia wodna, która może produkować prąd w wystarczającej ilości, bo zasoby wodne tego kraju są duże. Ale co z tego, skoro brakuje linii przesyłowych i nie można z tego prądu korzystać? Sieci elektrycznej nie ma nawet w stolicy. Ulice są nieokablowne, nie ma odbiorników energii. To wszystko trzeba dopiero zbudować.
A jak prezentuje się Kościół w Sierra Leone?
Trudno tam mówić o dokładnych danych. Katolicy stanowią około 3% spośród 6 milionów ludności kraju. Kościół ma cztery diecezje, sieć parafii i bardzo rozwinięte szkolnictwo katolickie, z którego korzystają również dzieci innych wyznań i religii. Jest to Kościół dynamiczny, będący w pełnym rozwoju. Wielu ludzi przechodzi na chrześcijaństwo nie tylko z tradycyjnych wierzeń afrykańskich, ale również z islamu. Cechą islamu w krajach podsaharyjskich jest to, że nie jest on fundamentalistyczny i nie ogranicza ludzi ani ich nie kontroluje wobec wolnego wyboru religii. Przechodzenie z islamu na chrześcijaństwo jest tam codziennym zjawiskiem. Nikogo to nie szokuje i nie dziwi, Istnieją małżeństwa mieszane. Nawet wydaje się, że katolicy i muzułmanie w Sierra Leone łatwo znajdują wspólny mianownik, którym jest wiara w Boga.
Przez kilkanaście dni uczestniczyłem w bieżących wydarzeniach tego Kościoła. Pierwszym etapem był udział w wizycie kanonicznej biskupa w parafiach, filiach i instytucjach kościelnych w dystrykcie Fort Loko, gdzie niebawem powstanie zapewne nowa diecezja. Później uczestniczyłem w życiu diecezji już w samym Makeni, gdzie działa wiele instytucji katolickich, które razem z biskupem odwiedzałem. Ostatnim etapem wizyty był pobyt w stolicy kraju Freetown i spotkanie z tamtejszym arcybiskupem. Chciałem poznać miejsca i możliwości włączenia się naszych misjonarzy w pracę tamtejszego Kościoła. Możliwości pracy są wielkie, a potrzeby ogromne. Nie tylko dla księży, ale również dla sióstr zakonnych, które przyczynią się do rozbudzenia powołań żeńskich i zajmą się licznymi dziełami od szkolnictwa, przez działalność medyczną i sanitarną, aż po wydawniczą.
Kiedy ruszy pierwsza w Afryce parafia obsługiwana rotacyjnie przez księży z diecezji warszawsko-praskiej?
Jeśli wszystko przebiegnie według oczekiwań, wówczas rozpoczęcie samodzielnej pracy misyjnej byłoby możliwe gdzieś w roku 2012. Już teraz w Centrum Formacji Misyjnej dwóch księży z naszej diecezji przygotowuje się do wyjazdu. Po wakacjach odbędą staż językowy prawdopodobnie w Wielkiej Brytanii. Później w Sierra Leone pierwszym etapem ich pracy - aby poznali tamtejszy Kościół i weszli w jego praktykę duszpasterską. - będzie staż pastoralny w jakiejś parafii prowadzonej przez miejscowych księży, albo przez misjonarzy.
Kolejny kapłan jest od jesieni w Tunezji, gdzie przygotowuje się w cyklu trzyletnim. Za dwa i pół roku może będzie więc gotów jechać na misje również do Sierra Leone. Natomiast w Paryżu jest od jesieni ksiądz, który po trzech latach pobytu ewentualnie będzie mógł podjąć misje w Gwinei Conakry, która jest krajem języka francuskiego. Chciałbym, żeby te misje były niedaleko od siebie, przez granicę, aby księża z kraju anglojęzycznego i francuskojęzycznego mogli się widywać i mieć jakieś doświadczenie wspólnoty.
Czy diecezja będzie wspierać materialnie swoich misjonarzy i ich misyjne parafie?
Niewątpliwie musimy zapewnić im również zaplecze materialne. Jest rzeczą oczywistą, że Kościoły tak biedne, jak w niektórych krajach misyjnych, nie są w stanie utrzymać misjonarza ani sfinansować inicjatyw, które będzie podejmował na swojej misji. Jest zatem normalne, że taka pomoc ze strony naszej diecezji będzie potrzebna i przewidziana.
Wyjazd na rotacyjną placówkę misyjną traktuje Ksiądz Arcybiskup na zasadzie dobrowolności, czy jako etap formacji kapłańskiej, przez który każdy powinien przejść?
Tego nie mogę nakazywać. Uważam, że trzeba stwarzać możliwości i zachęcać. Ale każdy musi podejmować samodzielną decyzję udziału w takim doświadczeniu, do którego nie każdy się nadaje.
Czy na zasadzie wymiany również do nas będą przyjeżdżać księża z Sierra Leone?
Kapłani stamtąd mogą przyjeżdżać, aby przeprowadzać animację misyjną i wzbogacić nas o doświadczenie młodych, bardzo szybko wzrastających Kościołów. Nie przewiduję natomiast formacji kapłańskiej Afrykańczyków w Polsce ze względu trudności językowe. Będziemy w jakiejś mierze uczestniczyć w formacji tamtejszego kleru na miejscu, posyłając tam profesorów seminarium, którzy znając język angielski będą mogli podjąć choćby jeden semestr wykładów na misjach.
Na jak długo będą wyjeżdżać księża do parafii obsługiwanych rotacyjnie?
Minimalną jednostką czasową są trzy lata. Jednak nie chciałbym mechanicznie wyznaczać długości pobytu, będzie to zależeć od kondycji księdza. Musi być natomiast pewność, że ktoś, kto po jakimś czasie chce wrócić, będzie zastąpiony przez kolejnego misjonarza. Myślę bowiem, że wśród wyjeżdżających będą i świeccy, i siostry zakonne. Chciałbym znaleźć zgromadzenie chętne do pracy tam, gdzie dotąd nie było żadnego polskiego misjonarza. Aby zagwarantować ciągłość obsługi placówki misyjnej, idea misyjna musi zaistnieć również w seminarium duchownym.
Co w takim razie zmieni się w formacji seminaryjnej?
Chciałbym, aby w seminarium zainteresowanie misjami było większe i aby ta możliwość pracy na misjach była wpisana również w nasze duszpasterstwo powołań kapłańskich i zakonnych w diecezji.
Z tym duszpasterstwem nie jest chyba najlepiej, skoro w seminarium jest już mniej niż 60 kleryków…
Jest lekki spadek powołań uwarunkowany wieloma czynnikami. Nie wolno tego sprowadzać do jednej przyczyny. Jedną z przyczyn jest niewątpliwie spadek demograficzny wśród roczników, które wchodzą w dorosłe życie. Innym są wyjazdy z młodych roczników na emigrację. Niewątpliwy jest wpływ sekularyzacji docierającej do Polski głównie przez media i pewien etos, jaki się dzisiaj tworzy. Aczkolwiek nie jestem zaniepokojony tym zjawiskiem, ponieważ doświadczenie innych krajów udowodniło, że liczba powołań w danym kraju ma ścisły związek z liczbą praktykujących katolików. Jeśli utrzymamy praktyki religijne na dobrym poziomie, zwłaszcza praktyki sakramentalne, to przypuszczam że zawsze będą powołania. Powołanie jest w jakiejś mierze wyrazem dojrzałości chrześcijańskiej i jest punktem dojścia w formacji ogólnochrześcijańskiej wśród katolików świeckich. Przecież powołania rodzą się w rodzinach, w określonym środowisku wspólnotowym, kościelnym. A w związku z tym są wyrazem jakości Kościoła.
Podejmując inicjatywę misyjną w diecezji ma Ksiądz Arcybiskup tylko nadzieję na wymianę doświadczeń i bogactwa Kościoła, czy na coś jeszcze?
Lubię powtarzać, że Pan Bóg nie da się prześcignąć w hojności. Jeżeli my hojnie otworzymy się na potrzeby Kościoła powszechnego, o co zresztą prosił Ojciec Święty Benedykt XVI podczas spotkania z księżmi w archikatedrze św. Jana w Warszawie w roku 2006, to na pewno będzie to jakoś zauważone przez Opatrzność Bożą i zaowocuje nowymi powołaniami i większą dojrzałością naszego Kościoła.
Kościoły są tam tak biedne, że nie są w stanie utrzymać misjonarza ani sfinansować inicjatyw, które będzie podejmował
Idea misyjna musi zaistnieć również w seminarium duchownym.
opr. aś/aś