Kolejny sąd wydał wyrok, który mnie wielce zdumiał
"Idziemy" nr 33/2011
Kolejny sąd wydał wyrok, który mnie wielce zdumiał. Chodzi o skazanie Jarosława Marka Rymkiewicza, poety i filozofa, za jego wypowiedzi na temat niektórych redaktorów „Gazety Wyborczej”. Cóż takiego, zasługującego na sądowe potępienie, powiedział 76-letni poeta? Otóż stwierdził m.in., że redaktorzy gazety Michnika są duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski i że pragną, aby Polacy wreszcie przestali być Polakami. Sąd zdecydował, że Rymkiewicz ma przeprosić wydawcę „Gazety Wyborczej” oraz wpłacić 5 tys. zł na cel społeczny. Dla mnie jest to wyrok haniebny. I cieszę się, że poeta nie zamierza za nic przepraszać.
Jarosław Marek Rymkiewicz wypowiedział swoją opinię. Można się z nią nie zgadzać, można uważać ją za niemądrą, ale w państwie, które pretenduje do bycia wolnym krajem, nie można zamykać człowiekowi ust i karać za głoszenie tego rodzaju opinii. Co innego, jeśli ktoś powie lub napisze coś, co nie zgadza się z możliwymi do ustalenia faktami, np. że ktoś ukradł jakieś pieniądze. Jeśli to nieprawda, to poszkodowany takim publicznym posądzeniem ma prawo żądać sprostowania. Jeśli ktoś powie, że minister ukradł jakieś pieniądze z budżetu, a nie ma na to żadnych dowodów, to zrozumiałe jest, że autor tych słów może ponieść za to sądowe konsekwencje. Ale już absurdem byłoby skazywanie kogoś za opinię, że dany minister działa wbrew interesom Polski. Nie jest rolą sądu rozstrzyganie takich kwestii. Tak jak nie jest rolą sądu rozstrzyganie, jaką mentalność mają redaktorzy „Wyborczej”.
W minionych czasach w Polsce skazywano ludzi za rozpowszechnianie „szkalujących informacji o ustroju i przywódcach PRL”. Można było też trafić do więzienia za godzenie w sojusz ze Związkiem Radzieckim. Dziś można być skazanym za niepochlebne opinie o Michniku i jego ludziach. Absurdalność tej sytuacji widać wyraźnie, kiedy uświadomimy sobie, co by było, gdyby Episkopat najął zręcznych prawników, którzy biegaliby do sądów z oskarżeniami tych, którzy wypowiedzieli jakąś negatywną opinię o księżach w Polsce. Przecież sama „Wyborcza” wszczęłaby medialny wrzask, że Kościół zamyka ludziom usta, powraca do czasów inkwizycji i chce państwa wyznaniowego.
Kościół jednak nie stosuje takich metod i jest dużo bardziej tolerancyjny niż redaktorzy z Czerskiej. Przypomina mi się tutaj sprawa ks. Piotra Natanka. Ktoś zapytał mnie, dlaczego Kościół nie uciszy niesfornego księdza, który głosi swe dziwaczne poglądy, obrażając przy tym biskupów, przede wszystkim kard. Dziwisza. Otóż hierarchia kościelna jest zobowiązana zająć stanowisko, kiedy ktoś w imieniu Kościoła naucza rzeczy fałszywych, godzących w jedność wspólnoty wiernych. Biskup może zakazać podlegającemu mu kapłanowi nauczania w imieniu Kościoła i sprawowania sakramentów. Tak też się stało w przypadku ks. Natanka. Biskupi mają wszak obowiązek określania, co jest nauczaniem i praktyką katolicką, a co nie jest. Nikogo jednak nie wypychają z przestrzeni publicznej i nie próbują zamykać ust poprzez wyroki sądów. Kardynał Dziwisz, o którym ks. Natanek wypowiada niestworzone rzeczy, nie pójdzie do sądu, by ten nałożył na ks. Natanka karę pieniężną. Ksiądz Natanek pozostaje wolnym człowiekiem i mówi, co chce, choć – niestety –mówi głupio.
Na temat księży katolickich sformułowano wiele opinii, które są po prostu krzywdzące. Takich opinii nie brakuje w „Gazecie Wyborczej”. Kapłani niekiedy odpowiadają na te ataki. Między innymi w katolickiej prasie. Ale nikomu nie przychodzi do głowy, żeby ciągać krytyków duchownych po sądach. Tymczasem Jarosław Marek Rymkiewicz został przez ludzi „Wyborczej” przed sąd postawiony. I przez sąd skazany. Nie zabrakło tych, którzy wyrazili swoje oburzenie całą sprawą. Ale było ich stanowczo za mało. Coś jest chyba nie tak z tą naszą wolnością słowa…
opr. aś/aś