Rezygnacja Benedykta XVI postawiła przed Kościołem wyzwanie do odczytania na nowo znaków czasu i sytuacji, w jakiej się znajduje na początku XXI wieku
"Idziemy" nr 10/2013
Rezygnacja Benedykta XVI z urzędu postawiła zarówno wiernych, jak i hierarchię Kościoła wobec konieczności przedyskutowania takich spraw, którymi przez ostatnie kilkaset lat nie musieliśmy się zajmować. Bo choć Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 roku przewidywał taką możliwość, to brakowało szczegółowych wytycznych, co należy robić z odchodzącym papieżem. Zwyczajnie nie były one potrzebne. Zakłopotania nową sytuacją nie ukrywał nawet rzecznik Stolicy Apostolskiej o. Federico Lombardi SJ. Jaki tytuł będzie przysługiwał ustępującemu papieżowi? Jaki będzie jego strój i jaka pozycja w Kościele? Większość prawników, z którymi na gorąco konsultowałem ten problem, skłaniała się ku zastosowaniu procedur analogicznych jak w przypadku śmierci papieża — z wyjątkiem stwierdzenia zgonu i pochówku oczywiście. Wszyscy jak ognia bali się nawet pozoru, że w Kościele mogłoby być dwóch papieży. Dlatego wcześniej pisałem, że 28 lutego po godzinie 20.00 nie tylko zniszczone zostaną papieska pieczęć i Pierścień Rybaka, ale nie będzie już Benedykta XVI, tylko emerytowany Biskup Rzymu Joseph Ratzinger. Rzeczywistość okazała się trochę inna. Pozostała biała sutanna, tytuł „emerytowanego papieża Benedykta XVI” i „Jego Świątobliwości”. Część zagadnień dotyczących terminu konklawe odbywającego się po ustąpieniu papieża uregulowało ostatnie Motu proprio Benedykta XVI. W innych sprawach jesteśmy właśnie świadkami tworzenia się nowego zwyczaju.
Mądrość Ludu Bożego wyraża się między innymi w umiejętności odczytywania znaków czasu, czyli patrzenia na bieżące wydarzenia z perspektywy Słowa Bożego. Takie podejście pozwala nam czerpać duchowy pożytek również z tego, czego po ludzku do końca nie wiemy czy nie rozumiemy. Próba zrozumienia Bożych, a nie ludzkich zamysłów jest przecież z perspektywy zbawienia najważniejsza. I tutaj teksty biblijne czytane na Mszach Świętych we wszystkich katolickich świątyniach akurat w dniu złożenia papieskiego urzędu przez Benedykta XVI okazały się zaskakująco aktualne. Najpierw prorok Jeremiasz (Jr 17,5-10) ostrzegał nas, ciągle jeszcze zmieszanych sytuacją, przed pokładaniem nadziei w człowieku. W jakimkolwiek człowieku! Błogosławił zaś tych, którzy całą swoją ufność pokładają w Panu Bogu. A potem w ewangelicznej przypowieści o Łazarzu i Bogaczu (Łk 16,19-32) Chrystus pouczał, abyśmy nie oczekiwali spektakularnych cudów, przez które Bóg objawiał nam będzie swoją wolę i nas prowadził. Mamy bowiem ludzi przez Niego posłanych, których trzeba słuchać: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają”. Nie trzeba ich ubóstwiać, ale słuchać! A rozmaicie u nas z jednym i z drugim bywało.
Tak się symbolicznie składa, że okres wakatu na Stolicy Piotrowej zahacza o dni, kiedy w kościołach zasłaniane są fioletowym materiałem krzyże i obrazy. Nie widać figur Chrystusa, a równocześnie nie ma Jego widzialnego namiestnika na ziemi. Jakby podwójna pustka, ale może jednak błogosławiona? Bo ten post, kiedy wszystko — od Watykanu aż po wiejskie kościółki — wydaje się pozbawione tradycyjnego splendoru, jest też okazją, aby wypłynąć na duchową głębię i parę spraw w swoim życiu religijnym przemyśleć na nowo. Zwłaszcza tych, które dotyczą odczytania relacji między Chrystusem, urzędem i sprawującym go człowiekiem. Komu należy się boska cześć i uwielbienie, a komu szacunek i posłuszeństwo? Kto naprawdę jest święty, a dla kogo świętość sprawowanego urzędu jest jedynie dodatkowym zobowiązaniem do osobistego uświęcenia? W Kim ostatecznie pokładamy nadzieję? Te dni są sprawdzianem jakości naszej wiary.
opr. aś/aś