Z religijnością Polaków jest podobnie jak ze szklanką, która może być do połowy pełna lub pusta – w zależności od tego, czy patrzy na nią optymista, czy pesymista.
Z religijnością Polaków jest podobnie jak ze szklanką, która może być do połowy pełna lub pusta – w zależności od tego, czy patrzy na nią optymista, czy pesymista.
Ostatnie wyniki badań prowadzonych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego wykazały, że procent wiernych uczestniczących w niedzielnych Mszach Świętych zmniejszył się w ciągu roku o ponad trzy punkty. Równocześnie o jeden punkt zmniejszył się procent przystępujących do Komunii Świętej.
To dużo czy mało? Socjologowie, włącznie z tymi z ISSK, przekonują, że nie mamy jeszcze powodów do zmartwień. Pozostaje jednak spojrzenie duszpasterza, który musi konfrontować swoje oceny z ewangelicznym dobrym pasterzem. Jeśli on wyrusza na poszukiwanie jednej spośród stu owiec, która się zagubiła, to czy można wzruszać ramionami, kiedy nam zginęło trzykrotnie więcej?
Kościół w Polsce potrzebuje dzisiaj spojrzenia na siebie w prawdzie, a nie w usypiającym czujność porównywaniu się z krajami, w których z wiarą jest gorzej niż u nas. Ani w defetystycznym przekonaniu, że procesy laicyzacyjne są nie do zatrzymania. Bo „jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam”, a „dla Boga nie ma nic niemożliwego”.
Wraz ze zmianą władzy ustała antykatolicka nagonka w mediach narodowych, w wystąpieniach rządzących polityków i szeroko rozumianej sferze publicznej. Prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki, była pani premier Beata Szydło oraz większość ministrów i członków parlamentu bez zastrzeżeń utożsamiają się z nauczaniem Kościoła. Fakt, że Polacy w demokratycznych wyborach postawili na nich, odwracając się od tych, którzy ludzi prezentujących tradycyjny stosunek do wiary nazywali pogardliwie „moherami”, dobrze świadczy o naszym społeczeństwie i o miejscu, jakie sprawy wiary zajmują w sercach wyborców.
Życzliwy Kościołowi klimat ostatnich lat musimy wykorzystać dla dalszego pogłębienia wiary Polaków – a nie spocząć na laurach. Trzeba też pamiętać, że jeśli każdej ludzkiej władzy, zwłaszcza gdy ona „nie ma z kim przegrać”, grozi arogancja wobec społeczeństwa, to w jakimś sensie grozi ona również Kościołowi, jeśli z tą właśnie władzą za bardzo związałby swoje losy. Stąd oczekiwanie na bardziej zgodne z nauczaniem Kościoła rozwiązania prawne choćby w kwestii ochrony życia ludzkiego czy świętowania dni świętych musi się łączyć z solidną pracą duszpasterską, aby dokonywane zmiany miały zakorzenienie nie tylko w paragrafach, ale nade wszystko w sumieniach.
Nie wystarczy jednak mówić ludziom tylko, jak mają żyć. Trzeba im głosić wiarę w Boga. Iluzją jest przekonanie, że prawie wszyscy w Polsce są świadomie wierzący. Nawet wśród tych, którzy uczestniczą w niedzielnych Mszach, jest przecież wielu takich, którzy nie rozumieją bądź nie akceptują podstawowych prawd wiary. Stąd coraz pilniejsza potrzeba nowej ewangelizacji i katechizacji dorosłych, a nie tylko katechizacji szkolnej i niedzielnej homiletyki.
Coraz częściej zwraca się także uwagę na zjawisko pentekostalizacji Kościoła. Zwraca na to uwagę szczególnie bp Andrzej Czaja z Opola. Mówi w tym na łamach „Idziemy” ks. prof. Marek Tatar. Problemem nie jest działanie Ducha Świętego w Kościele, ale przypisywanie Mu innej roli niż ta, jaką znamy z Pisma Świętego i z nauczania Kościoła katolickiego. Chodzi o przenoszenie do Kościoła trendów powstałych w nowych wspólnotach niekatolickich. Oceniając konkretne inicjatywy religijne, nie wolno jednak wylewać dziecka z kąpielą i przekreślać, jak chcieliby niektórzy, takich choćby inicjatyw ludzi świeckich, jak „Wielka pokuta”, która w 2016 r. zgromadziła na Jasnej Górze ponad 100 tys. ludzi. Dopóki wśród zgromadzonych był abp Stanisław Gądecki, wszystko było w najlepszym porządku. Niekatolickie nawoływania zaczęły padać ze strony księdza prowadzącego nabożeństwo przebłagalne, kiedy już mądrego arcypasterza zabrakło. Za to nie można winić świeckich ani Ducha Świętego.
Dynamizm tkwiący w świeckich i ich głód Boga trzeba wykorzystać dla ich dobra, dając im zdrową naukę. To zadanie głównie dla pasterzy, którzy, pachnąc owcami, jak tego chce papież Franciszek, nie mogą zapomnieć o swoim hierarchicznym powołaniu w Kościele. Pasterz nie może być w stadzie baranem i poddawać się owczym pędom! Trzeba odpowiadać na rosnące i coraz wyraźniej artykułowane zapotrzebowanie świeckich na zdrową formację religijną, dopóki nasze kościoły są jeszcze prawie do połowy pełne.
"Idziemy" nr 2/2018
opr. ac/ac