Nadzieja i kanapa

Stwierdzenie, że młodzież jest przyszłością świata i nadzieją Kościoła wydaje się dzisiaj oczywiste. Weszło do powszechnego użytku tak bardzo, że nikogo już nie dziwi i nie wzrusza.

Stwierdzenie, że młodzież jest przyszłością świata i nadzieją Kościoła wydaje się dzisiaj oczywiste. Weszło do powszechnego użytku tak bardzo, że nikogo już nie dziwi i nie wzrusza.

Inaczej było 22 października 1978 r., gdy św. Jan Paweł II w dniu inauguracji swojego pontyfikatu na placu św. Piotra w Rzymie wypowiadał te słowa przed modlitwą Anioł Pański. Było to równo dziesięć lat po tym, jak przez cały Zachód przetoczyła się młodzieżowa rewolta roku ‘68 odrzucająca wszystko, co stało na przeszkodzie nieposkromionego korzystania z wolności. – Niszczcie to, co was niszczy – nawoływali przywódcy studenckiej rewolucji. Celem ataków stały się nie tylko tradycyjne struktury społeczne, z państwem i rodziną na czele, ale także Kościół i chrześcijańska moralność. Znakiem całkowitego wyzwolenia miał być wolny seks, narkotyki i anarchizm.

Trzeba sobie z tego zdawać sprawę, aby zrozumieć sens i odwagę papieskiej deklaracji. Świat i Kościół tamtych czasów patrzył na młodzież z przerażeniem porównywalnym jedynie do tego, jakie towarzyszyło Kościołowi i światu pół wieku wcześniej – po wybuchu rewolucji bolszewickiej. Jedna i druga wyrastała zresztą z tego samego korzenia. Z tą jednak różnicą, że neomarksizm, w odróżnieniu od marksizmu, był jeszcze bardziej radykalny. Choć formalnie zamiast fizycznej przemocy lansował długi marsz przez instytucje, kulturę i prawo, to przecież nie brakowało studentów zaangażowanych w marksistowskie organizacje terrorystyczne. Matecznikami lewackich bojówek na Zachodzie były nie tyle środowiska robotnicze, co uniwersytety! Jeszcze wiele lat później, gdy św. Jan Paweł II rzucił myśl organizacji Światowych Dni Młodzieży, wielu watykańskich urzędników było przekonanych, że to się udać nie może. A jednak.

Nie zawsze było łatwo. W Polsce czy w Meksyku Kościół był wówczas postrzegany jako ostoja wolności, w kontrze do okrutnych reżimów. Podczas spotkania w Krakowie na Skałce papież zszedł z przygotowanego dla niego fotela, by być bliżej młodzieży, która wyczuła tę ojcowską bliskość. Anegdotyczne już przekomarzanie się papieża z młodzieżą pod oknem na Franciszkańskiej w Krakowie miało w sobie coś z familiarnej zażyłości. Papież Wojtyła czuł się tam wśród swoich, poznał ich jako duszpasterz akademicki, wykładowca i biskup. To spotkanie pod oknem papieskim stało się potem jakby matrycą dla wielu innych. Jan Paweł II nigdy nie obrażał się na młodzież. Nawet gdy ta, jak w Japonii czy w Maroku, stawiała mu mało grzeczne pytania o sens jego pielgrzymowania do niekatolickich krajów. Nie zrażał się, kiedy młodzież w USA na pytanie czy chce żyć w czystości, odpowiedziała gromkim: „Nie!”. Przekonywał z mądrością, pokorą i cierpliwością miłosiernego ojca, aż w końcu usłyszał: „Tak”.

Historia jakby zatoczyła koło. Ci, którzy wówczas jako młodzi słuchali słów Jana Pawła II o pokładanej w nich nadziei, dzisiaj zbliżają się już do emerytury. A Kościół znowu szuka dróg dotarcia do młodzieży, która jest nie tylko przyszłością, ale również teraźniejszością Kościoła i świata. Same Światowe Dni Młodzieży, choć genialne i wspaniałe, nie wystarczą. Nie wystarczy też sam papież Franciszek, chociaż nie tylko nawołuje młodzież by rozmawiała z dziadkami, ale i rozmawia z nimi jak dziadek. Nie wystarczą też synody poświęcone młodzieży ani na szczeblu centralnym w Rzymie, ani lokalne w wielu diecezjach w Polsce. Mogą być one jakąś okazją do refleksji nad sytuacją Kościoła i młodzieży, mogą być inspiracją, ale nie zastąpią codziennej obecności rodziców i duszpasterzy z młodzieżą.

Papież Franciszek przed trzema laty w Krakowie wezwał młodzież do symbolicznego „zejścia z kanapy”. Ale bardziej dosłownego zejścia do młodzieży, na wzór św. Jana Pawła II z choćby i przysługującego mu fotela, potrzeba również w przypadku wielu biskupów, księży i rodziców. Trzeba zejść, aby spojrzeć młodemu człowiekowi w oczy. Z pewnością nie jest to łatwe, ale nigdy nie było. Zorganizowanie wakacyjnego obozu dla młodzieży – ze względu na „pedofilię” – jest dzisiaj dla księdza podwójnie drogą przez mękę: i w kuratorium, i w kurii. Miesiące starań, oświadczeń, zaświadczeń – i ciągłe ryzyko. Rodzice też coraz mniej ufają księżom. Pokusa odpuszczenia sobie i rezygnacji z wakacyjnego duszpasterstwa wydaje się więc całkiem racjonalna. Szczególnie odkąd ksiądz ma etat w szkole i prawo do nauczycielskich wakacji. Oderwanie księży od młodzieży byłoby triumfem szatana i pogrzebaniem wszelkich nadziei. Na to nie możemy sobie pozwolić.

"Idziemy" nr 26/2019

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama