Niechciany Bóg?

Frazy o Chrystusie, dla którego nie było miejsca wśród ludzi, wracają w opisach ewangelicznych w każde Boże Narodzenie.

Frazy o Chrystusie, dla którego nie było miejsca wśród ludzi, wracają w opisach ewangelicznych w każde Boże Narodzenie.

Według św. Łukasza to, że Syn Boży narodził się w stajence, było spowodowane brakiem miejsca w betlejemskiej gospodzie, najprawdopodobniej z powodu spisu ludności i wielkiego napływu przybyszów. Niektórzy doszukują się w tym również sugestii o ubóstwie Świętej Rodziny. Święty Jan, pisząc z szerszej perspektywy historycznej i teologicznej, zaznacza, że odwieczne Słowo Boga „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Wskazuje przez to, że nieprzyjęcie Syna Bożego to nie wyłącznie brak miejsca w gospodzie, ale odrzucenie całego życia i posłannictwa Mesjasza przez elity Izraela. W jakiś sposób dotyczy to także całej ludzkości, bo przecież „własnością”, do której przyszedł Bóg w ludzkim ciele, jest cały stworzony przez Niego świat – również ten dzisiejszy.

Najczęstszym obecnie powodem odrzucenia Chrystusa nie jest fizyczny brak miejsca ani nasze materialne ubóstwo. Znacznie częściej Chrystus jest lekceważony przez ludzi opływających w dostatki, którym Bóg ani obietnica nieba nie są do niczego potrzebne. Również samo uniżenie się Boga w Chrystusie, które było powodem zgorszenia dla elit żydowskich, a potem dla wyznawców islamu, nie jest dzisiaj dla ludzi przeszkodą. Wielu współczesnych poszłoby dalej i chętnie widzieliby w Chrystusie nie swojego Boga, ale sługę, który dopasowuje się do ludzkich zachcianek. Niemało jest takich, którzy oczekują jeszcze większego uniżenia się Boga, aż do pozbawienia Go cech osoby, a w Jego Kościele chcieliby mieć instytucję czysto usługową.

Czasy, w których żyjemy, charakteryzują się ubóstwieniem wolności. Chodzi jednak o taką wolność, przed którą przestrzegał św. Jan Paweł II: „wolność posuniętą do obłędu”. W jej imię człowiek chce decydować o wszystkim i niczego nie przyjmuje jako daru od Boga, włącznie z darem stworzenia. Chce ulepić siebie na nowo, móc wybierać nie tylko, co robi i w co wierzy, ale nawet między tym, kim jest: mężczyzną, kobietą czy jeszcze kimś innym. I to nie raz na zawsze, ale każdego dnia od nowa. Na miano bohaterów współczesnej rewolucji cywilizacyjnej zasługują ci, którzy dokonują rozmaitych transgresji: brodaci mężczyźni przebrani za kobiety i każący się za takie uważać, duchowni łamiący prawo Boże i kościelne oraz małżonkowie depczący swoje śluby.

W imię źle pojętej wolności ludzie boją się wchodzić w trwałe relacje międzyosobowe. Preferują relacje wirtualne, w których można odgrywać kogoś innego, niż się jest naprawdę, a niechcianych znajomych na profilu można zablokować. Miłość to raczej seks bez zobowiązań, a nie coś, co rodzi odpowiedzialność za drugiego człowieka. Stąd choćby spadek liczby zawieranych małżeństw, o czym pisałem przed tygodniem, niechęć do składania ślubów zakonnych czy przyjmowania święceń kapłańskich. A z drugiej strony lawina niewierności w małżeństwie, w kapłaństwie i… w Kościele. Nie brakuje przecież teologów, biskupów i kapłanów, którzy w formułowaniu rewolucyjnych tez nie chcą być „ograniczani” dogmatami, tradycją Kościoła, a nawet Bożym objawieniem!

W tej sytuacji Bóg wchodzący w nasz świat w ludzkim ciele może być Bogiem niechcianym. Właśnie dlatego, że chce wejść w bardzo bliskie i bardzo zobowiązujące relacje z człowiekiem. Chce być za blisko. Nie daje się wypchnąć w zaświaty jako jedna z możliwych koncepcji filozoficznych, między którymi można dowolnie wybierać. W Chrystusie Bóg wszedł w nasz świat i w nasze życie, jak dziecko wchodzi w dom i w życie swoich rodziców i rodzeństwa. Nie pozwala o sobie zapomnieć. To nie jest „wielki architekt”, który już nie interesuje się swoim dziełem i dlatego można żyć tak, jakby Go nie było. To nie jest Bóg wyciągany jak talizman w razie potrzeby, jak dobry duszek wypuszczany z lampy Aladyna, ani jako teoria tłumacząca świat. W Boże Narodzenie nasz Bóg wyciąga do nas ręce ze żłóbka, chcąc, abyśmy wzięli Go do swojego serca i życia na zawsze. Czy to nie za wielkie zobowiązanie dla człowieka, który niczego w życiu nie chce traktować poważnie?

O tych, którzy przyjęli Syna Bożego, czytamy w Ewangelii, że otrzymali od Niego moc, aby się stali dziećmi Bożymi. Cóż to za cudowna wymiana, nad którą w Boże Narodzenie zachwyca się Kościół! Wszystkim naszym Czytelnikom życzę odwagi przyjęcia Boga wcielonego w Jezusie, aby On uczynił nas dziećmi Bożymi.

"Idziemy" nr 51-52/2019

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama