Kogo irytuje widok tysięcy mężczyzn z różańcami w dłoniach?
Kogo mógłby ucieszyć, a kogo poirytować widok tysięcy mężczyzn z różańcami w dłoniach?
Z pewnością ucieszyłby papieża Franciszka, który każdą podróż apostolską rozpoczyna i kończy w Bazylice Matki Bożej Większej przed Jej wizerunkiem. W Buenos Aires musiał zostawić po sobie żywą pobożność maryjną wśród mężczyzn, skoro kilka miesięcy po jego wyborze na papieża w listopadzie 2013 r. półtora tysiąca mężczyzn stworzyło różańcowy kordon wokół tamtejszej katedry, by z modlitwą na ustach, własnymi ciałami bronić świątyni przed jej sprofanowaniem przez agresywne feministki i środowiska LGBT. Nagrania ukazujące heroizm i pokorę tych mężczyzn w zderzeniu z rozwydrzeniem półnagich kobiet są wciąż dostępne w internecie i warto je zobaczyć. Choćby ku przestrodze. Może i u nas trzeba będzie wkrótce tak bronić świątyń? Męskie zastępy z różańcami uradowałyby św. Maksymiliana, który przed ponad stu laty utworzył Rycerstwo Niepokalanej. Taka była jego reakcja na bluźnierstwa włoskiej masonerii w Rzymie. Wobec rosnących wpływów tej organizacji czuł, że ratunku trzeba szukać u Matki Bożej, przedstawianej jako ta, która miażdży łeb biblijnego węża. Inicjatywa św. Maksymiliana okazała się trafną odpowiedzią na błędy wolnomularstwa, które, jeśli nawet w niektórych lożach nie odrzuca istnienia Boga jako Najwyższej Istoty, to nie uznaje wcielenia Syna Bożego i kultu Matki Bożej. Fakt wcielenia Chrystusa nie daje się bowiem pogodzić z masońskim relatywizmem, według którego wszystkie religie są równe, a zatem żadna nie jest ostatecznie prawdziwa. Obecność Maryi jest zaś potwierdzeniem wcielenia Chrystusa i wyjątkowości chrześcijaństwa. Każde „Zdrowaś Maryjo” odnosi się do faktu wcielenia.
Widok tysięcy mężczyzn z różańcami byłby szczęściem dla św. Jana Pawła II, który pobożności maryjnej sam uczył się od własnego ojca, a potem od prostego krawca Jana Tyranowskiego i od św. Ludwika Marii Grignion de Montforta z jego „Traktatu o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, z którym nie rozstawał się nawet w czasie pracy w kamieniołomach Solvayu. Potem jako papież rękopisy swoich dzieł „numerował” kolejnymi słowami modlitw maryjnych. Każdą z encyklik kończył wezwaniem do Matki Bożej, w swój papieski herb wpisał wielkie M pod krzyżem, a na szczycie Pałacu Apostolskiego w Rzymie polecił umieścić widoczną z placu św. Piotra mozaikę Matki Kościoła. Chyba najbardziej jednak tysiące mężczyzn z różańcami byłby radością Prymasa Tysiąclecia, który „wszystko postawił na Maryję”. W praktyce duszpasterskiej realizował zapowiedź swojego poprzednika kard. Augusta Hlonda, że zwycięstwo przyjdzie przez Maryję. Kiedy na Zachodzie podczas soboru debatowano nad dostosowaniem Kościoła do wyzwań współczesnego świata, Prymas dbał, aby w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele było miejsce dla Matki Chrystusowej. W kraju organizował nawiedzenie diecezji i parafii przez kopię obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry, troszczył się o rozwój nabożeństw majowych, kół różańcowych i innych form pobożności maryjnej. Pytany przez zachodnich biskupów o wkład Polski w dzieło soborowe, odpowiadał: „Polska się modli”. Był za to krytykowany przez afiliowane przy ówczesnej władzy środowiska „Kościoła postępowego” (teraz „Kościół otwarty”), które szkalowałyby Prymasa nawet w Rzymie podczas trwania soboru, że swoim stylem duszpasterstwa stawia Kościół w Polsce za burtą Kościoła. Na to Prymas odpowiadał godnie, że woli być z Matką Bożą za burtą, niż z nimi na pokładzie.
Już ten zestaw wielkich postaci Kościoła wskazuje, że mężczyźni z różańcami nie są zagrożeniem dla Kościoła. Przeciwnie, są oni jakimś znakiem czasu. Kogo mogą zatem niepokoić? Chyba tylko jawnych wrogów Kościoła i tych, którzy uznając się za chrześcijan, nie chcą zdobywać świata dla Chrystusa, ale otwierać Kościół, aby go dostosować do reguł świata. Dla nich mężczyźni pokazujący się na ulicach z różańcami to już „fundamentalizm”, „fanatyzm”, a może i „faszyzm”. To ich dyżurne epitety wobec tych, z którymi się nie dyskutuje, tylko się ich zohydza. Ale dla tych, którzy kochają Boga i Kościół, właśnie te tysiące mężczyzn chwytających za różańce są nadzieją na trudne czasy. Są zapowiedzią odrodzenia wiary, ale także poczucia męskiej tożsamości. Bo mężczyzna w pełni rozpoznaje swoją tożsamość, gdy w życiu odkrywa takie sprawy, wartości i osoby, dla których gotów jest się poświęcić. Musi jednak spotkać kobietę, która obudzi w nim rycerza. Warto, żeby wiedziały o tym również współczesne kobiety.
opr. mg/mg