Fenomen Papieża Franciszka można zrozumieć tylko w kontekście Ameryki Łacińskiej, z której przybył. Tak, jak na Zachodzie nie rozumiano Wojtyły, tak i my mamy czasem problem ze zrozumieniem Bergoglia
Powiedzenie o papieżu Franciszku, że przybył „z dalekiego kraju”, to za mało. Takie określenie przylgnęło do papieża z Polski, która — mimo oddzielenia wówczas od reszty Europy żelazną kurtyną — mentalnie nie przestawała być częścią Zachodu, choć czasowo wydaną pod komunistyczne jarzmo. To ostatnie sprawiało, że doświadczenia egzystencjalne papieża Wojtyły były często obce i niezrozumiałe na Zachodzie. A co dopiero w Ameryce Łacińskiej, która przeżywała fascynację marksizmem, widząc w nim szansę na minimum sprawiedliwości.
Krzywda najuboższych w Ameryce Łacińskiej była tak wielka, że także niektórzy duchowni gotowi byli z nią walczyć, choćby i przemocą. Na ZSRR wielu patrzyło tam z nadzieją, trochę podobnie jak my do niedawna patrzyliśmy na USA. Wobec bezwzględności Waszyngtonu w realizacji swoich interesów przeciwwagą była tylko Moskwa. Stąd entuzjastycznie u nas przyjęte stanowisko Jana Pawła II w sprawie marksizującej teologii wyzwolenia zostało odebrane przez wielu latynoskich katolików z żalem. Moskwa zręcznie podsycała te nastroje. Sytuacja duchownych, którzy starali się być blisko ludzi, stała się nie do pozazdroszczenia.
Papież Franciszek nosi w sobie doświadczenie takiego właśnie świata. W jego DNA wpisała się z pokolenia na pokolenie gorzka świadomość bycia migrantem, dla którego zabrakło chleba na włoskiej ziemi. Jako biskup Buenos Aires spotykał biedaków śpiących na ulicach, których bezdomność nie wynikała z filozofii życia. Spowiadał kobiety sprzedające własne ciało nie dla przyjemności czy z zepsucia, ale po to, by móc nakarmić własne dzieci. Cierpiał z młodzieżą żyjącą w slumsach, bez szansy na edukację, wydaną na pastwę grup przestępczych. Znał takich duchownych, którzy zatracali się w służbie Ewangelii i godności człowieka, nierzadko ryzykując przy tym życiem, ale i takich, którzy sytuowali się po stronie oligarchów, żyjących w pałacach za murami z drutem kolczastym. To wszystko go kształtowało.
Wraz z wyborem na papieża 13 marca 2013 r. kard. Jorge Bergoglio przywiózł w swoim sercu ten świat i postawił go w centrum świadomości Kościoła. Podobnie zresztą jak św. Jan Paweł II po 1978 r. przywiózł ze sobą doświadczenie Kościoła w Polsce, zwracając przy okazji uwagę Europie, że ma ona dwa płuca. Teraz to właśnie niezrozumiałe dla wielu kulturowe i duchowe wiano papieża Franciszka jest wkładem w dobro Kościoła powszechnego, który w swoim europocentryzmie narażony jest na głęboki kryzys wraz z tym, jak w religijnym, tożsamościowym, kulturowym i demograficznym kryzysie pogrąża się Europa. Franciszek pokazuje, że Kościół ma większe niż tylko europejskie płuca.
Powodem szczególnego zainteresowania fenomenem papieża Franciszka jest w tych dniach nie tylko ósma rocznica jego pontyfikatu, ale również historyczna pielgrzymka do Iraku. Z pielgrzymką do Ur chaldejskiego, gdzie rozpoczynają się dzieje Abrahama, i do innych miejsc biblijnych w Iraku chciał udać się św. Jan Paweł II przed Wielkim Jubileuszem 2000. Nie pozwoliła na to sytuacja polityczna wokół Iraku, rządzonego przez Saddama Husajna. Jakimś nawiązaniem do tego pragnienia Jana Pawła II był jego pastorał w rękach papieża Franciszka. Ale ta pielgrzymka, z licznymi spotkaniami i ze wspólną modlitwą z wyznawcami islamu w mieście Abrahama, ma szerszy niż tylko chrześcijański i międzyreligijny charakter. Przyczyni się ona zapewne do obrony mniejszości chrześcijańskiej w tym kraju, o czym już świadczą wypowiedzi przywódcy irackich szyitów wielkiego ajatollaha Alego as-Sistaniego i decyzja premiera Iraku Mustafy al-Kasimiego o ustanowieniu Narodowego Dnia Tolerancji i Współistnienia na pamiątkę wizyty Franciszka 6 marca. Jest także sygnałem dla wyznawców obydwu religii, że chociaż inaczej czczą i pojmują Jedynego Boga, to nie są dla siebie nawzajem wrogami. Wyzwaniem, któremu wspólnie muszą się przeciwstawić chrześcijanie i muzułmanie, jest instrumentalizacja religii do celów politycznych oraz agresywny ateizm i dyktatura relatywizmu, wypierające religię z życia codziennego. Ci, którzy dzisiaj podburzają wyznawców islamu i chrześcijan przeciwko sobie, chcą świata i bez kościołów, i bez meczetów. Nie miał co do tego złudzeń św. Jan Paweł II i nie ma ich Franciszek.
Wśród irackich szyitów Franciszek zyskał ostatnio większy posłuch niż w Parlamencie Europejskim w Strasburgu w 2014 r. Z pewnością także więcej z tych spotkań w Iraku wynika w praktyce niż ze spotkania z elitami Europy. Dlatego nie dziwmy się, że Franciszek woli patrzeć dalej.
opr. mg/mg