W podbiałostockiej Jasionówce tradycja miesza się z żywiołem. Tradycja XVI-wiecznej parafii pw. św. Trójcy z żywiołem młodych i gorliwych ministrantów, którymi od kilku miesięcy dowodzi kipiący pomysłami ks. Karol Cimoch
W podbiałostockiej Jasionówce tradycja miesza się z żywiołem. Tradycja XVI-wiecznej parafii pw. św. Trójcy z żywiołem młodych i gorliwych ministrantów, którymi od kilku miesięcy dowodzi kipiący pomysłami ks. Karol Cimoch.
Stoi po prawej stronie prezbiterium. Pod figurą św. Józefa. Tak już od dziesiątek lat. Drewniana ławka. Choć na pewno młodsza od postawionego tu po raz pierwszy w 1553 r. kościoła pw. Świętej Trójcy, też widziała niejedno. – To jest ławka tzw. ministranckiej starszyzny. Na niej nie miał prawa siadać nikt młodszy – mówi najstarszy w gronie jasionowskich ministrantów Mariusz Guziejko. On już na niej siada ponad 12 lat. Od tylu lat jest lektorem, bo przy ołtarzu służy już 26. – Z tej ławki mieliśmy oko na całe prezbiterium. Mogliśmy wszystko mieć pod kontrolą, każdy błąd ministranta gestem czy mrugnięciem był przez nas korygowany, a jak i to nic nie dało, naprawialiśmy błąd samodzielnie – wspomina. Dziś ławka wciąż pełni swoją dydaktyczną funkcję. – Prócz starszyzny obecnie siadają na niej lektorzy. Razem ze mną jest nas dziewięciu, tych po starych kursach – wyjaśnia. Jednym z nich jest Tomasz Skutnik, który połowę ze swoich 14 lat życia spędził, służąc przy ołtarzu. Nic dziwnego, że ks. Karol Cimoch – od niedawna opiekun służby liturgicznej w Jasionówce – wybrał go na ceremoniarza. – Przed ks. Karolem nie istniała asysta liturgiczna, to on na zbiórkach zaczął nam tłumaczyć, co jak się fachowo nazywa, rozdzielił też między chłopaków funkcje, które ostro ćwiczymy na sobotnich zbiórkach – wyjaśnia Tomek.
Taką chrzcielnicę jak ta w jasionowskim kościele widzę po raz pierwszy. Drewniana szafka, a z niej wysuwana szuflada. – Naczynia też są bardzo stare, aluminiowe posrebrzane – zwraca uwagę Mariusz Guziejko. Chrzcielnica ma kilkadziesiąt lat. Mariusz mówi, że w ciągu roku jest przy niej chrzczonych od stu do stu pięćdziesięciu dzieci. – Odkąd jestem ministrantem byłem obecny przy blisko dwóch tysiącach chrztów – przyznaje. Nigdy jednak przy nich nie asystował. To robota pana Darka Hryniewieckiego – zakrystiana. – On podgrzewa wodę, by dzieci nie doznały szoku, zajmuje się też krzyżmem świętym. My tylko odpowiadamy za mikrofon, czasem ewentualnie przytrzymujemy ręczniczek – tłumaczy ministrancki weteran. Wspomina dwa chrzty. Podczas jednego dziecko cały czas spało, w drugim przypadku krzyczało w niebogłosy. – Śmialiśmy się, że będzie organistą – mówi o głośnym chrzcie drugiego chłopca. Rafał Szkobudziński też płakał przy swoim chrzcie, choć mniej. – Rodzice ochrzcili mnie jako dziesięciodniowe dziecko, bardzo im za to dziękuję, bo przez to jestem bliżej Boga, no i jestem ministrantem – mówi rezolutnie. Być może ministrantami będą też synowie Mariusza. – Obaj, jak służę, stają na pierwszych ławkach, by tylko dostrzec tatę – śmieje się. Pięcioletni Mateusz był chrzczony w lutym. – Było wtedy -17 stopni, siarczysty mróz, ale był dzielny, dał radę – mówi z dumą o starszym synu. Młodszy o dwa lata Adam został ochrzczony w czerwcu. Mariusz w nagrodę, że chrzczony był już jego drugi syn, jako lektor mógł czytać aż dwa czytania.
Mariusz został ochrzczony kilka godzin po… weselu wujka. Do dziś czuje wdzięczność do śp. dziadka Sabina. – Na weselu biegało małe dziecko z widelcem, którym chciało mnie, leżącego niemowlaka, ukłuć. Dzięki dziadkowi, który w ostatniej chwili szturchnął je, widelec nie wylądował w moim oku – wspomina dramatyczną sytuację. Od niego przejął pałeczkę wzrastania w wierze, którą dziś przekazuje swoim synom. – Codziennie wieczorem klękamy, mówiąc „Aniele Boży”, którą to modlitwę umie nawet najmłodszy Adam – nie kryje dumy tata. Pałeczkę wiary, tyle że od rodziców, przejął równie skutecznie… ks. Karol. – Miesiąc i trzy dni po urodzeniu – odpowiada na pytanie, kiedy rodzice zanieśli go do kościoła, by ochrzcić. Dziś jako kapłan chrzest nazywa bramą, która stoi przed domem Boga. – Bez niej inne sakramenty nie mają swojej mocy – mówi wprost. Ks. Karol jeszcze nie podziękował rodzicom za to, że go ochrzcili i wychowali w katolickiej wierze, dając codzienne świadectwo swojej pobożności. Pytam go, czy jego kapłaństwo nie jest już dobitnym podziękowaniem. – Myślę, że tak. Sam chrzest byłby tylko rytuałem, gdyby nie moc Trójcy i świadectwo moich rodziców modlących się wspólnie na różańcu ze mną i moimi trzema braćmi czy robiących krzyżyk na czole przed snem – potwierdza. Do dziś pamięta pierwsze ochrzczone dziecko. – To było osiem lat temu, ja byłem diakonem w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Świętej Wodzie, a ten chłopczyk miał na imię Cyprian – wspomina. Może będzie kiedyś ministrantem, jak dwóch chłopaków ochrzczonych nieco później w parafii św. Anny w Kamienicy Kościelnej?
Kiedyś w oddalonym od Jasionówki o 35 km Białymstoku popularny był samozwańczy kandydat na prezydenta Krzysztof Kononowicz. Jego „nie będzie niczego” weszło już do kanonu kultowych tekstów. Z relacji chłopaków dziś służących przy ołtarzu w kościele św. Trójcy wynika, że podobna sytuacja miała miejsce przed pojawieniem się ks. Karola w formacji ministranckiej, choć ks. proboszcz Julian Siemieniak dbał o służbę, jak mógł. Brakowało mu jednak wsparcia wikariusza. W czasie dwóch miesiący obecności ks. Karol nadrabia to, co zostało zaniedbane. – Z nimi trzeba być nie raz w miesiącu, a stale, jak św. Filip Neri – tłumaczy. Usystematyzował więc zbiórki, zbudował od podstaw asystę liturgiczną. Dba o rozwój duchowy. Ale bycie dobrym człowiekiem, jak mówi, kształtuje się podczas wspólnych wyjazdów. – Z księdzem byliśmy już na basenie, na quadach w Fastach, na paintballu, w parku linowym i na lodowisku – wymienia Kamil Tałałaj, gimnazjalista ostatniego roku, od niedawna ministrant krzyża. Jeżdżą w grupie 12–15 osób. To marchewka za gorliwą służbę. – W zakrystii wisi lista obecności na Mszach i zbiórkach, jestem na niej na czwartym miejscu – mówi z dumą Tomek Skutnik, ceremoniarz. Przyznaje, że byłby wyżej, ale przez zawody w szkole, których jest reprezentantem, nie może być w kościele codziennie. Reprezentuje gimnazjum z sukcesami. W unihokeju wraz z kolegami zajął trzecie miejsce w całym województwie, a udział w zawodach z badmintona i tenisa stołowego ukończył na etapie grupy południowej województwa (odpowiednio na trzecim i piątym miejscu). – W tych chłopakach jest niesamowity potencjał – cieszy się ks. Karol. Ciekawe, jaki będzie w przypadku dwóch ostatnio złowionych przez ks. Karola ministrantów: służącego od szesnastu dni 8-letniego Patryka „Bursztyna” Bursztyniuka i rok starszego od niego Kuby Janowicza, przychodzącego na zbiórki ledwie od ośmiu tygodni?
Niedługo wybierają się na mecz białostockiej Jagiellonii. Na razie, co tydzień po sobotnich zbiórkach oraz w czwartki ćwiczą w hali pod okiem trenera Leszka Zawadzkiego, dziś wuefisty, kiedyś gracza Lecha Poznań. Kiedy tylko może, na salę wpada pograć z nimi piłkę także ks. Karol. – Nasza drużyna dwukrotnie zajęła pierwsze miejsce w archidiecezji – mówi z dumą Jacek Kamiński, rezerwowy mistrzów. Puchary pochodzą z ostatnich dwóch lat. – Wywalczyli je chłopacy z podstawówki, ja ich nie zdobyłem, bo byłem już w pierwszej gimnazjum – tłumaczy z lekkim żalem jeden z najlepszych piłkarzy, Tomek Skutnik. W trampkarzach Jasionu Jasionówka i w drużynie ministranckiej gra jako stoper, a zespół określa jako waleczny i zgrany. – Teraz chodzimy tylko na salę, ale jak było ciepło, graliśmy po lekcjach na tartanie praktycznie każdego dnia – mówi. W Jasionie gra też Kamil Tałałaj. Także on wspiera ministrancki zespół na obronie. Podczas ferii zimowych również będą grali. Ks. Karol szykuje im jednak inną niespodziankę. – Zabiorę ich na kulig na moje rodzinne ranczo – rzuca nieoczekiwanie. Rodzinne ranczo to gospodarstwo agroturystyczne rodziców kapłana, położone w Zawykach nad rzeką Narew, 70 km od Jasionówki.
Za kilogram złomu w skupie na terenie archidiecezji przemyskiej płacili 55 groszy. Ministrantom nawet 65 groszy. Zebrali 15 ton, za które wybrali się do Trójmiasta i pobyczyć się nad polskim morzem. Te informacje na Zebraniu Duszpasterzy Diecezjalnych LSO w Licheniu uzyskał od ks. Krystiana Kosia ks. Karol. Dlaczego by nie zrobić zbiórki złomu ze swoimi ministrantami – zapalił się do pomysłu duszpasterza z Przemyśla. Choć akcję szykuje dopiero na wiosnę, już ją dobrze rozplanował. – Wszyscy moi ministranci pochodzą z gospodarstw. Powiedziałem więc im, że już teraz mają szukać złomu u siebie i składować go w jednym miejscu – zaczyna. – To bardzo pracowici ludzie, podobnie jak ich rodzice, dlatego wierzę, że się uda – mówi pewnie. W ciągu dwóch tygodni chce zebrać minimum 10 ton żelastwa. –Wiosną wynajmiemy traktory z przyczepami i będziemy jeździć z chłopakami od gospodarstwa do gospodarstwa. Parafia liczy trzynaście wiosek, więc będzie co robić – przyznaje. A potem do skupu w Knyszynie. Za zarobione pieniądze chce z 40 ministrantami przejechać całą Litwę. Będzie czas dla ciała, ale i ducha. – Zaczniemy od Wilna, bo obraz Matki Bożej Miłosiernej w naszej białostockiej katedrze to wierna kopia tego w Ostrej Bramie. Potem cmentarz Na Rossie, Druskienniki, aquapark, następnie sztuczny stok narciarski, a później Pałanga i Kłajpeda – kreśli już plan. Chłopcy, gdy tylko to słyszą, szeroko się uśmiechają, bo wiedzą, że to od nich zależy jego realizacja.
opr. aś/aś