Starszy brat

Ks. Sebastian Hübner wzorem bł. ks. Jerzego Popiełuszki jest otwarty na ludzi, miłuje prawdę i ma w sobie wiele pokory.

Odkąd się jego uczepił, traktuje go jak starszego brata w kapłaństwie. Brata, którego podziwia, którego stara się naśladować. Ks. Sebastian Hübner wzorem bł. ks. Jerzego Popiełuszki jest otwarty na ludzi, miłuje prawdę i ma w sobie wiele pokory.

Był rok 1995, może 1996, a on, jeszcze jako Sebastian — klerykiem pierwszego roku. Do pokoju wszedł młodszy kolega, by przy kawie opowiedzieć swój przedziwny sen, który wybudzał go w nocy z potem na czole.

Sen

— Śniło mu się, że dzwoni do niego ks. Jerzy, który umęczonym, ochrypłym głosem w słuchawce przestrzega go: „Idą ciężkie czasy, gdy będziecie kapłanami. Uważaj, ale z odwagą głoś słowo Boże”. Potem rozmowa się urwała, a on zerwał się na równe nogi. Przy brewiarzu leżało przewrócone krzesło — odtwarza w pamięci niezwykłą historię z gnieźnieńskiego seminarium dziś już ks. Sebastian Hübner. Zdarzenie miało miejsce 17 października, dwa dni przed kolejną rocznicą męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, którego funkcjonariusze SB dwanaście lat wcześniej uprowadzili, skatowali i przywiązując mu worek z kamieniami do szyi, wrzucili z tamy we Włocławku do Wisły. Kleryk Sebastian postanowił wczytać się w życiorys księdza z Żoliborza — już wtedy bohatera „Solidarności”, choć bez przedrostka „błogosławiony”. Życiorys poznał na tyle, że niedługo potem w swoim pierwszym kazaniu, które w ramach ćwiczeń miał wygłosić w seminaryjnej kaplicy, postanowił do postaci ks. Jerzego nawiązać. — Dostałem do analizy fragment Ewangelii, w którym podczas modlitwy Jezusa w Ogrójcu przychodzą do niego oprawcy, a On mówi do nich: Zawsze byłem z wami. Wiecie, że nauczałem publicznie w świątyni. Czemu nie pojmaliście mnie wtedy, czemu czekaliście aż dotąd?”. I od razu jak żywa stanęła mi przed oczami historia pojmania ks. Popiełuszki — wspomina. Dziś jako kapłan śmieje się, że od tamtego premierowego kazania błogosławiony uczepił się jego kapłaństwa. I tak wspólnie wciąż trwają.

Rok

Nie ma porannego pacierza, w którym ks. Sebastian nie wymieniłby obok imienia Matki Bożej imienia ks. Jerzego. Nie ma też Mszy św., którą odprawiałby, bez wspomnienia o błogosławionym w kanonie. Ten rok jest dla niego osobistym Rokiem Popiełuszki. — Bo to Rok Wiary, rok moich przenosin na inną parafię, wreszcie rok, w którym kończę 37 lat — czyli tyle co podczas męczeńskiej śmierci miał on — tłumaczy. Gdy pytam, czy gotowy byłby — jak jego wzór — oddać życie za Jezusa, wiarę i prawdę, przyznaje ze smutkiem, że... nie wie. — Chciałbym mieć tę jego pewność, którą wyraził kilka tygodni przed śmiercią, mówiąc do swoich rodziców: „Gdyby mi się coś stało, nie płaczcie po mnie. A ja jestem gotowy na wszystko”. Tak musiał powiedzieć człowiek zatopiony w kapłaństwie i bardzo głębokiej wiary. U mnie jest wciąż jakieś zalęknienie i słabości, pewnie więc dlatego wciąż potrzebuję jego wsparcia — przyznaje krytycznie, nazywając ks. Popiełuszkę swoim starszym bratem w kapłaństwie. Na pytanie o to, co go w nim zachwyca, odpowiada zwykle, że to, że „był księdzem, który był wśród ludzi, bo on tych ludzi kochał”. — Ta miłość epatuje ze zdjęć — mówi, by za chwilę rozłożyć kilkadziesiąt z nich. Czarno-białych. Na jednych ks. Jerzy jako ministrant, kleryk, na innych jako ksiądz, porywający tłumy w żoliborskim kościele św. Stanisława Kostki.

Przy matce

O rocznicy męczeńskiej śmierci kapelana „Solidarności” pamięta co roku. Najpierw organizował Msze św. w intencji jego beatyfikacji w Inowrocławiu. Później podobne w Mogilnie, wreszcie we Wrześni. Ta ostatnia, mała, ale na wskroś wielkopolska miejscowość, wciąż nosi ślady jego umiłowania do tego niezwykłego kapłana. Choć do Wrześni ks. Popiełuszko „przybył” jeszcze przed tym, zanim dekret wikariacki otrzymał ks. Sebastian. — Tu oparty był obrazek ks. Jerzego. Ktoś przyniósł go na krótko po jego śmierci — wskazuje prawą kolumnę ołtarza Chrystusa ukrzyżowanego w lewej nawie miejscowej fary. Dziś, by pomodlić się przed wizerunkiem błogosławionego, trzeba przejść na drugą stronę kościoła, do kapliczki Matki Bożej Królowej Polski. Tam po prawej stronie Czarnej Madonny wisi obraz polskiego męczennika, a pod nim na półce stoją jego relikwie i tekst modlitwy dziękczynienia. — Relikwie — skrawek płótna z prosektorium nasiąknięty krwią ks. Jerzego — udało mi się zdobyć z biura dokumentacji w kościele na Żoliborzu. To część większej całości, którą mama ks. Popiełuszki Marianna poleciła pokroić, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy ruszy proces jego beatyfikacji — wyjaśnia pochodzenie cennego skarbu. Vis a vis ks. Jerzego z portretu patrzy uśmiechnięty bł Jan Paweł II. Jego relikwie też spoczywają w świątynnej kaplicy. — Od początku chciałem, by obaj wielcy synowie polskiej ziemi po beatyfikacji znaleźli tu swoje miejsce. Matka w centrum, synowie po boku — mówi krótko.

Rondo

Do Wrześni naznaczonej przez historię męczeństwa dzieci, które przeszło 100 lat temu zastrajkowały w obronie polskiej mowy, za co zostały przez pruskiego zaborcę okrutnie pobite, podlaski męczennik pasuje jak ulał. Wychodząc z fary, ks. Sebastian wskazuje mi na głaz i maleńkie drzewko. Kamień z tabliczką upamiętnia parafialną pielgrzymkę drogą męczeńskiej śmierci ks. Jerzego. Do wielkopolskiego miasteczka trafił z tamy we Włocławku. Mały dąb to z kolei pamiątka z Górska — miejscowości, w której kapłan został uprowadzony. — Ten dąb jest odbiciem całej osobowości ks. Jerzego, który był wątłej budowy, ale potężnego ducha — przekonuje ks. Hübner. Drzewko rośnie pod czujną opieką pana Kazimierza, ogrodnika, który o przyrodę na terenie parafii dba jak nikt. — To człowiek wielkiego ducha, wychowany na licheńskiej ziemi — opisuje go ks. Sebastian spokojny o rozwój rośliny. Spokojny jest też o pamięć o swoim niebiańskim bracie w kapłaństwie wśród mieszkańców Wrześni. — Nie ma dnia, by ktoś nie modlił się przed relikwiami ks. Jerzego w kaplicy — zapewnia, śmiejąc się, że nawet jeśli ktoś do fary nie trafi, z błogosławionym spotkać się i tak musi. A wszystko to za sprawą ronda jego imienia na trasie tranzytowej w stronę Poznania, które „staraniem” władz nigdy nie miało powstać. Ks. Sebastian, mając oparcie w radnej Teresie Piskorż, i tym razem nie dał za wygraną. Po ciężkich bojach udało się na krótko przed beatyfikacją. — To cud ks. Jerzego, bo rondo jego imienia jest największym w mieście, jedynym nazwanym, a tabliczka z jego imieniem zawisła 28 maja — dokładnie w dniu kapłańskich święceń, które Popiełuszko otrzymał z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego — wylicza.

Skarb

Ks. Sebastian zbiera relikwie. Ma ich obecnie ponad sześćdziesiąt. Największym skarbem jest jednak dla niego ta z fragmentem kości palca ks. Jerzego. W jego mieszkaniu dumnie prezentuje się w przeszkolonym relikwiarzu w kształcie franciszkańskiej tałki, w sąsiedztwie portretów samego błogosławionego, oraz tego, z którego ks. Jerzy czerpał w swoich kazaniach — bł. Jana Pawła II. — Zdobyłem je dzięki ks. Feliksowi Folejewskiemu, temu samemu, który ogłosił tłumom zatopionym w modlitwie, że znaleziono zwłoki ks. Jerzego i który nakazał za oprawców trzykrotnie odmówić „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” — mówi, dodając, że przyjaciela ks. Popiełuszki udało mu się zaprosić na Mszę dziękczynną za beatyfikację, które organizował we wrzesińskiej farze. Msza św. prócz tłumu wiernych w pamięć ks. Sebastiana zapisała się też dzięki wspaniałej ministranckiej asyście. Ceremoniarz Mateusz Czupryniak do dziś pamięta tamto wydarzenie. Nie zapomina też, by przynajmniej raz w tygodniu pomodlić się za wstawiennictwem błogosławionego, którym zainteresował go, podobnie jak jego kolegów, oczywiście ks. Sebastian. — Był przede wszystkim liderem „Solidarności”, liderem ludzi wolnych. Umiał do nich wyjść, mówić im otwarcie o Bogu. Nie wstydził się dawać świadectwa prawdzie — mówi dziś o Popiełuszce. Czasem przychodzi i tak jak dziś klęka przed wizerunkiem błogosławionego kapłana. Czy jako służba liturgiczna modlą się wspólnie za jego wstawiennictwem? — Jak dotąd nie, ale myślimy o tym. Być może po wieczornej Mszy albo podczas zbiórki coś takiego wprowadzimy — zapewnia.

Buty

Poznając życie ks. Jerzego, zastanawiam się, czy mógłby być patronem ministrantów. Wątpliwości w tym względzie nie ma ks. Sebastian. — Jako mały chłopak codziennie rano w komży szedł pieszo 4 km, by służyć do Mszy św. i to nie tylko wtedy, kiedy było ładnie i ciepło, ale też w siarczysty mróz — wspomina ministrancką kartę błogosławionego. — To wzór świadectwa i gorliwości oraz tego, co znaczy na serio traktować służbę przy ołtarzu — dodaje. O tym ostatnim świadczy też fakt, że mały Alfons (takie imię na chrzcie otrzymał Popiełuszko) często po powrocie z kościoła przekładał to, co tam widział na... zabawę. — Narzucał na siebie ręcznik, spinał klamerką, brał kieliszek, do którego nalewał kompot, mamie przeznaczając funkcję parafianki lub kościelnej — opisuje domowe zabawy w kościół późniejszego błogosławionego. — Te zabawy pokazują, jak wcześnie dojrzewało w nim powołanie — kręci głową z niedowierzaniem. Ks. Jerzy zdaniem ks. Sebastiana to doskonały przykład nie tylko dla ministrantów, ale i dla opiekujących się nimi kapłanów. Nawiązuje przy tym do sceny z filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, w której w gwarnym mieszkaniu stojącemu w drzwiach człowiekowi ks. Jerzy oddaje własne buty. — Taki powinien być duszpasterz służby liturgicznej. On powinien być nie tylko otwarty, ale móc oddać za swoich chłopaków nawet buty — kończy dobitnie.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama