Lustracja duchownych... Kto i kogo?

O lustracji

Dnia 11 marca 2006 r. w Sali Kazimierzowskiej Seminarium Duchownego w Białymstoku miała miejsce promocja książki ks. prał. Tadeusza Krahela pt.: Doświadczeni zniewoleniem. Jej podtytuł: Duchowni archidiecezji wileńskiej represjonowani w latach okupacji sowieckiej (1939 - 1941) wiele wyjaśnia, gdy chodzi o treść wspomnianej pozycji. Autor przypomniał stosunkowo krótki epizod z naszej najnowszej historii, ograniczając się do jednej grupy społecznej, tzn. do księży katolickich. Jak udało się ustalić, w ówczesnej Archidiecezji Wileńskiej, od września 1939 r. do końca 1941 roku, różnego rodzaju represjom poddano 65 osób duchownych Kościoła katolickiego. Z tej liczby siedemnastu zginęło, czterdziestu wywieziono w głąb Związku Radzieckiego, ośmiu poddano lżejszym represjom.

Bogu dzięki, że powoli odsłaniają się wrogie działania komunistycznych służb wobec Kościoła katolickiego, czy w ogóle przeciwko religii. Pod tym względem totalitaryzm komunistyczny niewiele się różnił od totalitaryzmu hitlerowskiego. Ofiary okupacji niemieckiej są bardziej udokumentowane i opracowane. Aby jednak nie zapomnieć rozmiarów prześladowania duchowieństwa polskiego przypomnijmy, że w obozie koncentracyjnym w Dachau, na 2796 duchownych różnych narodowości (z których 94,7% było duchownymi rzymskokatolickimi), najliczniejszą grupę stanowili duchowni polscy: 1807 osób. Jeżeli do tej liczby dołączymy księży, którzy zostali rozstrzelani, zwłaszcza z diecezji pelplińskiej czy włocławskiej, to okaże się, że żadna grupa zawodowa w Polsce nie poniosła tak wielkich ofiar podczas drugiej wojny światowej, jak właśnie duchowieństwo katolickie.

Książka ks. prał. Tadeusza Krahela, obok innych tego rodzaju świadectw, uzupełnia ten straszny obraz, ale też daje wiele do myślenia. Historyczne już totalitaryzmy: hitlerowski i komunistyczny, głosząc hasła społeczne zajęły się przede wszystkim niszczeniem religii i eksterminacją duchowieństwa. W okresie wojny, a nawet jeszcze po jej zakończeniu, ta eksterminacja miała bardziej drastyczny charakter: śmierć, wywózka, obóz koncentracyjny lub sowiecki łagier. Rozumowanie było proste. Jeżeli władcy nowych systemów chcieli przejąć władzę nad ludźmi, trzeba było najpierw usunąć tych, którzy przez swoje powołanie kapłańskie cieszyli się ich zaufaniem i miłością.

Lata 1939-1941 to niewielki wycinek naszej historii. A przecież ta historia trwała o wiele dłużej. Więcej, historia doświadczania osób duchownych trwa nadal, chociaż w sposób bardzo wyrafinowany. Kapłan na zsyłce, kapłan stojący pod ścianą straceń, dobrze wiedział kto go atakuje i za jakie przekonania traci życie. Dzisiaj często jest inaczej. Jakaś dyskretna uwaga dziennikarska, artykuł z bogato przytoczonymi szczegółami, pobłażliwy uśmieszek... Nieustanne zachęty: powołajcie do istnienia komisję, bo inni już ją powołali... Dokonajcie lustracji... Wszyscy tak robią... Od czasu do czasu jakieś nazwisko, bo znaleziono "teczkę". I to tak zręcznie się przedstawia, że właściwie wszyscy zdają się być przekonani, że tak właśnie trzeba.

Pomieszano zupełnie porządki. Nie tylko ofiarę z oprawcą, ale także porządek cywilno-publiczny i porządek sumienia.

My, w Kościele, lustrację przeżywamy stale. Pomagają nam w tym nasi bliźni. Kapłan zdaje sobie sprawę, że jest osobą dość znaną. Wiele z tych obiegowych opinii o kapłanie może się mijać z prawdą, ale wszystkie one nakazują kapłanowi ostrożność i poprawne postępowanie. Nawet kłamstwa i represje, o których mówi promowana książka, też jest formą lustracji kapłanów. Ta lustracja rzuca światło na życiorysy wielu księży ukazując blask ich bohaterstwa i wierności prawdzie.

Wreszcie lustracją dla każdego człowieka wierzącego w Boga jest ten zwyczajny rachunek sumienia, który każe stawać przed Panem Bogiem w prawdzie. To jest sakrament pojednania, który pozwala wrócić do normalnego życia, także z obowiązkiem zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy. Taka jest nasza zasada życiowa. A jeżeli ta duchowa lustracja w sumieniu okazałaby się niepełna, to wiemy, że nikt nie uniknie tej definitywnej "lustracji" na Sądzie Ostatecznym.

Czy wśród duchownych byli współpracownicy Urzędu Bezpieczeństwa? Na pewno wśród tysięcy księży i zakonników znaleźli się również ci, którzy taką współpracę zadeklarowali. Trzeba jednak zapytać: dlaczego? W pierwszym okresie powojennym złamano najpierw tych księży, którym groziły wyroki śmierci za przynależność do podziemnych polskich sił zbrojnych w okresie okupacji. Były też wypadki przyłapania kogoś w sytuacji kompromitującej. Nie każdy miał wówczas odwagę pogodzić się z niebezpieczeństwem utraty dobrego imienia. Niektórzy duchowni zapisywali się do caritasowskiej organizacji księży patriotów po prostu dla poprawienia sytuacji materialnej: ubezpieczenie zdrowotne, sanatorium, pensja za nauczanie religii.

Trzeba jednak zwrócić uwagę na trzy fakty:

1) duchownych współpracujących z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa w Polsce było naprawdę niewielu. Gdyby było inaczej, Kościół nie stanowiłby takiej siły, z którą komuniści do końca musieli się poważnie liczyć. Największą liczbę księży należących do Zrzeszenia Katolików Caritas zanotowano w roku 1961. Było ich wówczas 485. W stosunku do ponad dwudziestotysięcznej liczby księży (nie licząc zakonników i zakonnic), ta liczba ewentualnych współpracowników była naprawdę znikoma. Zupełnie inaczej stało się przynajmniej w niektórych krajach sąsiednich, gdzie obok struktur oficjalnych Kościoła, uwikłanych w dużym stopniu we współpracę z ówczesnym reżymem, rozwinęły się podziemne struktury kościelne;

2) współpraca niektórych duchownych z Urzędem Bezpieczeństwa ograniczała się najczęściej do zakresu kościelnego. Urząd bezpieczeństwa chciał wiedzieć, co w Kościele się dzieje i jakoś wpływać na jego działanie;

3) biskupi na ogół nieźle orientowali się, kto jest współpracownikiem.

Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych biskupi otrzymali listę tzw. księży patriotów, a ściślej biorąc, należących do wspomnianego już Zrzeszenia Katolików Caritas. Przytoczone tam nazwiska nie wywołały większego zaskoczenia. Były one w przytłaczającej większości już od dawna znane. Zostały przeprowadzone odpowiednie rozmowy z zainteresowanymi, biskupi zastosowali środki, jakie uważali za stosowne, bez hałasu i rozgłosu.

Tak więc, to oczyszczanie szeregów duchowieństwa i katolików świeckich jako ludzi Kościoła, dokonało się i dokonuje się bez przerwy. Dlatego śmieszne są rewelacje w rodzaju: ten czy inny ksiądz donosił na Papieża czy na biskupa! To Papież czy biskup, jako pokrzywdzony miałby prawo do ewentualnej satysfakcji, a nikt inny. Odnosi się wrażenie, że ktoś koniecznie chciałby duchowieństwo leczyć zapominając o starożytnej zasadzie: medice, cura te ipsum - lekarzu, ulecz samego siebie!

Istnieje natomiast także porządek cywilno-prawny. Prawo świeckie stanowi pewne normy, które obywatele mają przestrzegać. Jeżeli ktoś naruszył czyjeś dobra osobiste, polską rację stanu, działał na szkodę dobra wspólnego, a pragnie dzisiaj brać udział w sprawowaniu jakiejkolwiek władzy cywilnej, to powinien być poddany lustracji przez zainteresowane instytucje. Także duchowny, jeżeli działałby na szkodę Polski czy konkretnych osób, powinien ponieść tego konsekwencje. Jak do tej pory nie słychać, aby ktoś z osób duchownych został o takie przestępstwa oskarżony.

Ludzie zorientowani we współczesnej sytuacji, publikowane rewelacje prasowe odnośnie ludzi Kościoła tłumaczą w następujący sposób. Jest pewna grupa ludzi, którzy mają uzasadnione prawo obawiać się procesu dekomunizacji i porządnej lustracji. Dlatego rozpoczęli kampanię prasową, aby uzasadnić tezę: wszyscy jesteśmy "umaczani" w kłamstwo, nawet ludzie Kościoła. A więc zrezygnujmy z lustracji i dekomunizacji dla świętego spokoju".

Tego rodzaju kampania, rozpoczęta właśnie rzucaniem oszczerstw na ludzi Kościoła, nie jest dla nas bynajmniej przyjemna. Chociaż w istocie stanowi niezamierzony, ale wielki komplement pod naszym adresem. Widocznie Kościół posiada tak wysoki autorytet, że okłamywanie naszej współczesnej historii rozpoczęto właśnie od niego. Bo najpierw usuwa się przeszkody najmocniejsze.

Tymczasem o tych, którzy wobec Kościoła i wielu innych, przygotowywali represje i je wykonywali, mało się wspomina. Młode pokolenie coraz mniej wie o słynnym czwartym departamencie powołanym wyłącznie do inwigilacji duchowieństwa. Nie wszyscy pamiętają, że nie zawsze kończyło się na śledzeniu i zbieraniu informacji, czego dowodem jest chociażby męczeńska śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Dawni funkcjonariusze ukrywają się gdzieś w cieniu niby zapomnienia, gotowi ugodzić kłamstwem, gdy tylko nadarzy się nowa okazja. Elity polityczne muszą sobie z tym problemem poradzić, bo zatruty organizm nie potrafi należycie funkcjonować bez oczyszczenia. My, ludzie wierzący, przypominamy tylko to, co było, jako przestrogę, aby o naszych czasach nie musiał w przyszłości ktoś pisać następnego tomu: Doświadczeni zniewoleniem na początku XXI wieku. Resztę pozostawiamy Panu Bogu, u Niego szukając sprawiedliwości słowami Psalmisty:

Niech Pan da siłę swojemu ludowi,

niech Pan błogosławi swój lud, darząc go pokojem (Ps 29, 11).

WZ

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama