Chcę odnaleźć Jezusa

Co to w ogóle jest? Co ja zrobiłem? Po co oddałem Mu córkę? To ma być cena za bliskość z Bogiem? Rozpacz... Gdzie jesteś, mój Jezu?

Chcę odnaleźć Jezusa

Chcę odnaleźć Jezusa

świadectwo

Grzech rodzi ból, chorobę, cierpienie, śmierć. Ula umarła, kto zawinił? Kto zgrzeszył? Ja? Małgosia? Kto?!... W styczniu 2013 roku moje serce, po rozbiciu muru odgradzającego mnie od Pana, zapragnęło być bliżej Niego.

21 stycznia w godzinach porannych odbyłem spowiedź z całego swojego życia. W końcu poczułem się tak blisko Boga... W modlitwie oddałem Mu całego siebie i wszystko, czym mnie obdarzył w moim życiu: rodzinę, bliskich, uczucia, rzeczy… Ksiądz powiedział mi wtedy, że muszę uważać, bo szatan będzie walczył. Tego dnia wieczorem Ula miała tak dużą gorączkę, że dostała drgawek. Razem z żoną modliliśmy się nad nią – gorączka ustała, ale odwieźliśmy Ulę na pogotowie. Skierowanie, szpital, rano diagnoza – białaczka!!! Nie bałem się… Pani doktor, która stwierdziła prawdopodobieństwo choroby, pokazałem krzyż i powiedziałem: „My mamy Obrońcę, nic nas nie ruszy”. W środku jednak kłębiły się we mnie myśli: „Co jest? Jak to możliwe? Pewnie się pomylili ci nasi lekarze! Czekamy na punkcję. To badanie wyjaśni sprawę. Oddam należną chwałę Bogu i załatwione. Ulka wróci do domu!

”…
Tymczasem badanie potwierdziło wstępną diagnozę – ostra białaczka limfoblastyczna. „Co to w ogóle jest? Co ja zrobiłem? Po co oddałem Mu córkę? To ma 
być cena za bliskość z Bogiem? Rozpacz… Gdzie jesteś, mój Jezu? Krzywda mi się dzieje, ratuj mnie, ratuj moją córkę! To po to obdarzyłeś mnie tym darem, żeby mi go teraz zabrać? Po to dałeś mi serce pełne miłości do moich dzieci, żebym teraz cierpiał? Wątpił? Maryjo, Matko moja, ratuj!” – krzyczałem.

Gorączka Uli spadła od razu, gdy przywieźliśmy ją do szpitala. Jak zwykle uśmiechała się do wszystkich… Modliliśmy się. Kaplica, sala, dom, różaniec w ręku. Bóg jest! On nas nie zostawi, ale jak Go prosić? Mateńko, Matko Boża, Twój Syn zostawił nam Ciebie. Jak Cię przygarniemy, to Ty uprosisz wszystko. Nie ma innej możliwości.

Wysłaliśmy do wszystkich znajomych wiadomość z prośbą o modlitwę za Ulę; oni przesyłali ją do swoich. Młodzież gimnazjalna i licealna, oazowa – wszyscy przekazywali wiadomość, by modlono się za Ulę. Zaczęła się lawina modlitwy. Nawet ludzie, którzy nigdy nie odmawiali różańca, zaczęli go używać. Ja sam nie znałem tajemnic, różańcem modliłem się okazjonalnie. Teraz nie musiałem mieć książeczki ani podpowiedzi. Modliłem się. Nigdy nie robiłem tego tak otwarcie, ale było mi z tym dobrze. Odmawiałem różaniec ze szwagrem, z teściową, z innymi, ale najważniejsze, że odmawiałem go z żoną i córkami – nigdy dotąd tak się nie modliliśmy. Owszem, chodziliśmy razem na Msze, rano wspólnie modliliśmy się przed posiłkiem (Ula nas nauczyła, Madzia poprawiła), ale różaniec? W tym czasie codziennie uczestniczyłem też we Mszy św. W modlitwie cały czas nasłuchiwałem Głosu, który miał mi powiedzieć: „załatwione”. Ale go nie słyszałem…

Kiedyś odwoziliśmy Ulę do szpitala po krótkiej przepustce. Odprowadziłem dziewczyny na izbę przyjęć, a sam wróciłem do samochodu po torby. Niedziela, wokół nikogutko. Zanurkowałem w bagażniku, wyciągam klamoty, odwracam się, a przede mną stoi kobieta i pyta, czy może mi jakoś pomóc. Taka normalna, ani zaniedbana, ani zadbana.

Podziękowałem jej i powiedziałem, że nie, że dam sobie radę. „Pan kogoś tu przywiózł?” – zapytała. „Tak, córkę… Jest chora na białaczkę”. „To ja się za nią pomodlę. Jak ma na imię?”. „Urszula” – mówię. „To ja się za Ulę pomodlę” – odpowiedziała. Z wrażenia nawet jej nie podziękowałem, a gdy podniosłem głowę, to już jej po prostu nie było. A ja dalej nasłuchuję!

Ula napisała świadectwo, którego nie chciała mi pokazać. „Napiszę inne, to przeczytasz. To jest pierwsze, nie za dobre” – tłumaczyła. Ale któregoś dnia zabierałem rzeczy ze szpitala i wpadł mi w ręce jej notatnik, więc go przeczytałem. Płakałem chyba z godzinę. Potem zrobiłem prezentację-film i zamieściłem go na You tube. Nadal nasłuchiwałem… Docierały do nas wiadomości o modlitwie za Ulę. Modlili się księża, siostry zakonne i osoby świeckie z całej Polski, z zagranicy, z misji. Zastanawiałem się, skąd bierze się tyle tej modlitwy… Na ulicy widzimy tak mało ludzi, którzy się do nas uśmiechają, dookoła przygnębienie i marazm, zabieganie codziennością i troska o przyziemność, a tu taki odzew, tyle modlitwy i zapewnienia o niej… Byliśmy zachwyceni. Ja byłem. Myślałem: „Bóg jest, bo dopuszcza łaskę modlenia się za Ulę, bo chce ją uzdrowić. No to chyba załatwione?! Teraz tylko przetrwać chorobę, nie zniechęcać się, ufać, wychwalać, wielbić, błogosławić”. Nasłuchiwałem – nadal cisza…

Tymczasem przychodzi nawrót choroby. Modlimy się, szukamy dawcy. Bóg jest, znowu odzew tylu ludzi. Potem kolejny nawrót, lekarze odmawiają leczenia… Bóg jest, nie słyszę Go, ale jest. Nasłuchuję w ciszy – nic… Ale On jest, wiem to. Wracamy ze szpitala uśmiechnięci, bo nie wracamy do domu umierać. Ula mówi do mnie, żebym się nie martwił, bo przecież Jezus jest z nami. Powiedział jej w Sokółce (gdzie w 2008 r. miał miejsce cud eucharystyczny), że jeszcze troszkę musi pocierpieć, ale już niedługo. „Nie może jej zabrać, nie pozwoli jej umrzeć, ufamy Mu. Tylu ludzi się za nią modli… Nie zawiedzie nas, nie narazi siebie na stratę tylu wiernych, nie da satysfakcji złu, które się z nas nabija” – myślałem. „Ula się czuje bardzo źle, jest umierająca, na co czekasz, mój Jezu?” – pytałem… Cisza, znów żadnej odpowiedzi.

Otwieram oczy: widzę łóżko, a przy nim Małgosię i Madzię, które trzymają Urszulkę za rączki. Ja nie mogę, więc głaszczę ją po policzku i główce, łzy zalewają mi twarz… „Nie oddam Ci jej, chcę by ze mną tu była, nie możesz mi jej zabrać. Boże mój, gdzie jesteś? Przyjdź teraz, proszę Cię, uratuj moją Ulę, ona cierpi” – wołałem.

W pokoju jest z nami czterech księży. Wokół wielu ludzi, rodzina, lekarz i pielęgniarki z hospicjum – wszyscy się modlą. I moja modlitwa: „Jeśli jesteś, mój Boże, to przyjdź i skończ cierpienie mojej Uli, oddaję ją Tobie, bo to Ty jesteś jej prawdziwym i jedynym Ojcem. Ja jestem tylko Twoim cieniem i nic już nie mogę zrobić, oprócz tego, że mogę ją Ci oddać”. „Ula, nie bój się, moja żabciu, Jezus Cię kocha, z Nim będzie ci lepiej, niż gdziekolwiek, z kimkolwiek na świecie. Podaj Mu rękę i idź” – ostatnie słowa… „Boże, przyjdź i uwolnij ją od tej choroby, przytul do siebie, niech poczuje Twą ojcowską miłość”…

Ksiądz Jerzy z hospicjum odczytuje litanię do wszystkich świętych. Ula oddycha spokojnie, ale coraz słabiej. Na ostatnie słowa litanii przestaje oddychać, odchodzi... Nasłuchuję w ciszy – nic, dalej nic… Spokój, dziwny spokój. Przebiegające myśli: „Tak kocham moją córkę, a tu… ulga? Spokój?… Może Ula zaraz wstanie? Tak, na pewno Bóg ją wskrzesi – stąd ten spokój”. Modlę się.

Pan daje nam wiele łask, daje nam wszystko. Czy biorę od Niego to, co mi daje? Wiarę? Nadzieję? Radość? Miłość? Czy wierzę w Boga, gdy tracę córkę? Tak, wierzę. Nie widzę Go, nie czuję fizycznie, ale wiem, że Jest… Wiem, że Jezus pokonał śmierć nie czym innym, jak tylko miłością, że zmartwychwstał, że żyje…

Ostatnie słowa, które usłyszałem od Uli brzmiały: „Ja też, tatku”. Były odpowiedzią na moje: „kocham cię, Uleńko, mój robaczku”. Było w nich tyle miłości, tej samej miłości, która pokonuje wszelkie zło, która pokonuje wszelkie przeszkody, która pokonuje śmierć… Ale… Przecież ona nie umarła!!!

Jest z Jezusem! Z moim Bogiem, moim Panem, moim Ojcem, moim Królem, moim Zbawcą. Nie jestem wariatem, choć wielu tak myśli; wielu, którzy nie widzą i nie słyszą; którzy nie wierzą. Moja córka żyje, jest ze mną, zawsze. Modli się ze mną, oręduje za mną. Teraz wszystko jest proste.

Urszula zostawiła piękne świadectwo napisane w lutym. W tej chwili dociera do mnie to, że całe jej życie – za które my teraz bardzo dziękujemy Bogu – miało sens w ofiarowanej nam przez Niego łasce radości, miłości, bycia z nią. To świadectwo, to największy dar, jaki nam Ula zostawiła: cud zauważania miłości Bożej we wszystkim, co się dzieje na świecie, w każdym dniu, w każdym wypiciu gorzkiej czy słodkiej herbaty, w krzyku czy w odbiorze krzyku, czy w czymkolwiek, co się dzieje niekoniecznie dla nas dobrego, czasem związanego z cierpieniem, żalem, złością – w tym wszystkim jest miłość, wystarczy ją dostrzec. W tym, że żona mnie czasami denerwuje – jest miłość; że ja ją czasami denerwuję – też jest miłość. Sam wiem, jak ciężko jest mi powiedzieć do mojego taty: „kocham Cię”. Ula mnie tego nauczyła. Pokazała wzór, który we wszystkim ma działać. Masz stanąć przed Bogiem i powiedzieć Mu, że Go kochasz, i masz już wszystko załatwione…

Kiedy dziś czytam to świadectwo córki, ten fragment, w którym Ula porównuje ludzi do aniołów i pisze, że one nam zazdroszczą tego, że możemy cierpieć dla Jezusa, że możemy przyjąć Komunię Świętą – to wszystko mocniej do mnie dociera i tym bardziej wierzę w to, że Pan Bóg jest. Teraz już wiem, skąd się we mnie bierze spokój, skąd się bierze takie opanowanie. Ta choroba, a szczególnie to świadectwo, otworzyło mi oczy na to, czego wcześniej w niej nie widziałem. A nie widziałem w Uli aż takiej wiary w Boga, nie widziałem w niej aż takiego obcowania z Jezusem. Odbieram to świadectwo nie tylko jako spuściznę pozostawioną nam przez Ulę, ale również jako formę modlitwy. Ani przez chwilę nie chcę być sztuczny. Po prostu żyję i modlę się do Pana, żeby dał mi siłę i żeby On mnie prowadził. Modlę się o siłę miłości i wiary.

K. J. – ziemski tata Urszulki

Czy widziałeś dzisiaj miłość? – świadectwo Uli

Naprawdę można ją zauważyć! Tylko się trzeba dokładnie przyjrzeć. Jestem chora na białaczkę limfoblastyczną. To dopiero początek choroby i leczenia, więc można by pomyśleć: „Po co pisać świadectwo, skoro zaczyna się dopiero czegoś doświadczać?”. Okazało się, że można. Sama choroba nie daje się we znaki, ale konieczne leczenie tego schorzenia jest niesamowicie uciążliwe. Niezbędna jest chemioterapia i masa innych środków (w tabletkach i zastrzykach). Teraz jest początek lutego, moja odporność spadła i podlegam tak zwanej „izolatce ochronnej”. Leżę w swojej sali sama i nie mogę wychodzić poza jej próg. Jeśli ktoś do mnie wchodzi, musi być po pierwsze w 100 % zdrowy, a po drugie być z najbliższej rodziny (mama i tata), poza tym wstęp mają tylko lekarze i pielęgniarki. Oczywiście wszyscy muszą być w maskach i fartuchach. Mam tu duże okno. Widzę przez nie teren szpitala, jego mały fragmencik. Jest tarasik, ale teraz jest zimno i ta odporność... Więc przez najbliższy czas siedzę w zamknięciu. To było takie wprowadzenie.

Pewnego wieczoru leżałam na łóżku i myślałam. Patrzyłam na zdjęcie swojego psa, który czeka na mnie w domu. Pomyślałam, jak wiele radości wnosi w codzienność mojego życia. Pomyślałam tylko o psie, który po prostu cieszy się na mój widok. Tylko pies… a ja zauważyłam, jak wielkie to dla mnie ma znaczenie. Wtedy pomyślałam też o innych rzeczach, o osobach… Jeżeli dotąd nie doceniałam zwykłego zwierzaka, to jak wiele w życiu pominęłam? Moi rodzice… Wracałam co dzień ze szkoły, rozmawiałam chwilę i szłam do swojego pokoju. Wieczorem zazwyczaj siedzieliśmy przed telewizorem. Czego brakowało? Miłości! Powinniśmy razem usiąść, pomodlić się, porozmawiać o sobie, wyznać to, jak siebie nawzajem kochamy. Teraz leżę tu i oddałabym wszystko, żeby spędzić z nimi wieczór, dzień. Musimy doceniać!!!

Moja starsza siostra. Tak naprawdę nigdy nie podziękowałam jej za to, że śpiewa i gra ze mną, rozmawia, śmieje się. Nie dziękujemy za codzienne sprawy, ani Bogu, ani ludziom, a tak naprawdę dzięki Nim nasze życie ma sens.

Przyjaciele, znajomi. Spędzasz z nimi czas, a czy doceniasz te chwile? Czy dziękujesz za nie Panu? To zabrzmi staroświecko i prosto: „Dopiero gdy coś tracisz, to doceniasz to”. Owszem, twoja babcia zapewne tak mówi, ale ja nikomu nie życzę, by się o tym przekonał. Ja się przekonałam, cały czas podczas tej choroby się o tym przekonuję…

Gdy pomyślę̨, że mogłabym teraz spacerować́ i dziękować́ Bogu za niebo, za powietrze, którym oddycham. Teraz mogę̨ Mu dziękować́ za szpitalną duchotę̨, ale i za nią̨ dziękuję, bo to naprawdę̨ dużo.

Czy dziś, wychodząc z domu, zauważyłeś́ ile darów i łask już̇ zesłał ci Bóg? Założę̨ się̨, że nie! Tak, zmierzam do tego, że to drzewo, które możesz dotknąć́ w drodze do domu, szkoły czy pracy, to niesamowity dar. To, że możesz przełykać́ i jeść, to dar. Nie zawsze tak jednak jest i kiedyś́ może być́ za późno na to, żeby żałować́, że wcześniej nie zdążyłeś́ się tym wszystkim nacieszyć́.

Szukaj miłości!!! Ona jest wszędzie! Na 100 %! Wystarczy, że spojrzysz w oczy własnej mamusi i tam jest miłość! W biszkopcie babci jest miłość! W dziadku! W psie! Zastanów się, jak wiele musisz jeszcze docenić. Jak wiele Bóg już Ci dał, i jak wiele ma Ci jeszcze do ofiarowania! Ty to tylko w końcu doceń! A najważniejsze jest to, że każdy człowiek na Twojej drodze życiowej to łaska. Ten, który pomoże Tobie i ten, któremu pomożesz Ty. Ten, który się modli za Ciebie i ten, za którego Ty się modlisz. Szczególnie ci ludzie, którzy postępują niewłaściwie – Oni Cię uświęcają. Musisz im pomagać i musisz za nich dziękować, bo to oni kierują Cię do świętości. Nie napisałam świadectwa, jakiego się można było spodziewać: o niesamowitym cudzie uzdrowienia z białaczki. Ale Pan uzdrowił spojrzenie mojego serca i teraz potrafię dziękować za każdy, najdrobniejszy szczegół mojego życia. To, że mogę usiąść, mogę wstać i iść, bo to też często się teraz nie zdarza. Wierzę w to, że Bóg może mnie z tej choroby uzdrowić, szybciej niż przewidywane leczenie, ale jeżeli On zechce, to leczenie będzie przebiegało powoli albo wyzdrowienie nie nastąpi. Nie jest to choroba nieuleczalna, ale wiem, że cokolwiek Pan zrobi z moim życiem, będzie ono świadectwem wiary i miłości. Jestem przekonana, że czy wyzdrowieję, czy umrę, moje życie będzie dowodem na to, że musimy szybko nauczyć się patrzeć przed siebie z miłością do wszystkich i wszystkiego, czym Bóg nas obdarza i doceniać każdą chwilę prowadzącą nas do zbawienia.

Zrozumieć cierpienie

Czasem zastanawiamy się̨, dlaczego mamy cierpieć? Bo przecież Jezus już wycierpiał za nasze grzechy, On oddał za to życie, więc powinniśmy mieć spokój. Otóż nie.

Cierpienie uszlachetnia. Bardzo piękne słowa. Niestety, nie są prawdziwe jeżeli nie odda się swoich cierpień Jezusowi. Sam ból nie może powodować dobra. Kto to w ogóle wymyślił? Ból pochodzi od szatana, więc nie może sprawiać niczego dobrego. Tylko Bóg chce cały czas naszego dobra i dlatego wziął na siebie wszystkie nasze cierpienia. On cierpiał, umarł za nas i zmartwychwstał. Sprawił, że cierpienie razem z Nim uszlachetnia, prowadzi do zwycięstwa, do Nieba. Gdy to sobie uświadomimy, to możemy być dumni z tego, że możemy dla Jezusa pocierpieć́. Tylko Bóg jeden zna odpowiedzi na wszystkie pytania. My jednak możemy być z siebie dumni, że możemy się̨ przyłączyć w cierpieniu do Pana. Więc nie narzekajmy, gdy coś nas boli. Powierzmy to Bogu, a On nas wyzwoli w idealnym momencie. I nigdy nie myślmy, że gdy przyjdzie ból, a ja się̨ pomodlę̨, to ból zaraz minie i koniec. Czasem wystarczy jedna modlitwa, czasem trzeba ich znacznie więcej, a czasem nasze modlitwy nie zadziałają̨, tak jak oczekiwaliśmy. Lecz jeśli będziemy prosić́ Pana, żeby ten ból od nas przyjął, to On z tego cierpienia wyciągnie dużo dobra.

Teraz, gdy jestem chora na białaczkę̨, modlę się̨ i proszę̨ Boga o cud uzdrowienia, ale jednocześnie jestem otwarta na wypełnienie się woli Pana Boga, jeśli okaże się inna, niż pragnę. Zastanawiam się̨, jaka tym razem jest wola Boża… Wiem, że nie jestem w stanie tego zrozumieć, bo jestem tylko człowiekiem, ale wiem też, że Bóg jest mądry i zrozumie moje myśli, nawet gdy ja sama ich nie pojmuję. Mamy się̨ modlić o to, by być na gotowym na przyjęcie woli Bożej. Na modlitwie powinniśmy wyrażać nasze pragnienia i plany, ale z gotowością przyjęcia, że Pan Bóg ma już dla nas inny, lepszy plan. Nawet Jezus w Ogrójcu powiedział Bogu Ojcu, czego by chciał, a jednocześnie, że i tak zrobi to, co Ojciec dla niego zaplanował.

Cierpienia nie zrozumiemy, ale kiedyś usłyszałam, że Aniołowie zazdroszczą̨ nam jednego: tego właśnie, że możemy cierpieć w imię̨ Chrystusa. Od tej pory, gdy cierpię̨, przypominam sobie o tym. Jest mi wtedy znacznie lżej i jestem z tego dumna, bo to oznacza, ze nie ulegam szatanowi.

Jeśli cierpisz, to musisz sobie przypomnieć, że kochasz Boga, bo On pierwszy Cię tak ukochał, że cierpiał i umarł za Ciebie. Jeśli kochasz Boga, to życie ma sens i wszystko ma sens, nawet cierpienie.

Urszula Jeromin, lat 16


To świadectwo, to największy dar, jaki nam Ula zostawiła: cud zauważania miłości Bożej we wszystkim, co się dzieje na świecie, w każdym dniu.

Nie dziękujemy za codzienne sprawy, ani Bogu, ani ludziom, a tak naprawdę dzięki Nim nasze życie ma sens.

Czy dziś, wychodząc z domu, zauważyłeś, ile darów i łask już zesłał ci Bóg?

Każdy człowiek na Twojej drodze życiowej to łaska. Ten, który pomoże Tobie i ten, któremu pomożesz Ty.

Musimy szybko nauczyć się patrzeć przed siebie z miłością do wszystkich i wszystkiego, czym Bóg nas obdarza i doceniać każdą chwilę prowadzącą nas do zbawienia.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama