Wywiad z autorkami książki „Zróbmy raban! Niezbędnik na Światowe Dni Młodzieży”
Byłam totalnym zaprzeczeniem uczestnika Światowych Dni Młodzieży. Po prostu nie znoszę imprez masowych. Zaproszono mnie, żebym została wolontariuszem na ŚDM w Rio de Janeiro. Nie widziałam się w tej roli i odmówiłam. Ale praca nad książką, poznanie historii uczestników ŚDM zmieniło mnie i do Krakowa się wybieram — mówi Karolina Sarniewicz, która wspólnie z Anną Salawą, napisała książkę „Zróbmy Raban! Niezbędnik na Światowe Dni Młodzieży”, wydaną przez krakowski Znak.
Małgorzata Muszańska: Skąd wziął się pomysł na książkę?
Anna Salawa: Wielu bohaterów, których historie składają się na tę książkę, to moi znajomi, z którymi wcześniej współpracowałam albo z którymi uczestniczyłam w ŚDM. Podczas tych spotkań w ich życiu wydarzyło się coś niesamowitego, dobrego. Od dłuższego czasu chodziłam z przeświadczeniem, że ich historie są warte tego, aby trafiły do szerszego grona odbiorców, ale niestety nie mam daru pisania. Poprzez wydawcę, czyli Znak, trafiłam na Karolinę, która potrafiła tak opowiedzieć te historie, że naprawdę chce się je czytać.
Zaczęły Panie pracę w tandemie. Jak to wyglądało?
Karolina Sarniewicz: Wspólnie umawiałyśmy się na wywiady. Ja je spisywałam, redagowałam, a Ania czuwała nad merytoryczną stroną zagadnienia, wyjaśniała mi trudne kościelne czy katechetyczne pojęcia, od których nadmiaru na początku chciało mi się płakać. Poza tym była pierwszym czytelnikiem tekstu, mówiła mi: „Tu przesadziłaś, tego nie rozumiem, itp.”
Słyszałam, że Pani Karolina ma alergię na hermeneutyczny i katechetyczny język?
KS: Tak, to prawda. Uważam, że jeżeli wiara ma być naprawdę
związana z naszym życiem, to musimy o niej mówić językiem, którym się porozumiewamy na co dzień, tak żeby przekaz miał szansę
dotrzeć do drugiej osoby. Ja sama jestem dość wymagającym czytelnikiem,
odrzucają mnie teksty napuszone, pełne patosu, dlatego sama staram się pisać w
sposób prosty i obrazowy. Na italianistyce pisałam
pracę licencjacką na temat języka kościelnego, w
której rozprawiałam się z podobnymi cechami tego języka.
Czasami ludzie, którzy działają w Kościele nie skupiają się na tym, jak zrobić
coś dobrze, tylko mówią sobie najważniejsze, żeby w ogóle coś zrobić, że
najważniejsza jest intencja. W związku z tym kiepsko śpiewają piosenki, piszą słabe teksty, itd. A
mnie to boli, bo jest to dla mnie ważna sfera życia i chciałabym, żeby była
dobrze odbierana.
AS: To prawda, w Kościele jest sporo chałtury, a przecież po to Pan Bóg dał nam talenty, żebyśmy je wykorzystywali i żeby przez nie Pan Bóg mógł trafić do drugiego człowieka. Dlatego starałyśmy, żeby tekst był na jak najlepszym poziomie, by mówił o rzeczach dużego kalibru, a jednocześnie napisany bardzo lekkim, przystępnym językiem. I jeśli się to udało, to jest zasługa Karoliny.
Słyszałam, że znajomi pani Karoliny mówią, że czytała pani dużo Szymona Hołownii.
KS: (Śmiech)Tak, ale nie znoszę tego, chociaż Szymona bardzo lubię i pozdrawiam. Zawsze wtedy odpowiadam, że Szymon czyta dużo mnie. Staram się mówić swoim własnym głosem.
Czy nie bała się Panie, że przeholuje z tym młodzieżowym językiem. Ks. Grzegorz Suchodolski powiedział, że ta książka spodobała mu się dopiero przy drugim czytaniu. Przy pierwszym miał wrażenie, że czyta o festiwalu rockowym z papieżem w roli gwiazdy.
AS: Oczywiście, że bałyśmy się tego, ale starałyśmy się zachować złoty środek i działać z wyczuciem. Przytoczę moją ulubioną historię z księdzem Jarkiem Grabką. Jego wypowiedzi w ogóle nie redagowałyśmy, tylko po prostu spisałyśmy. A wydawnictwo w pierwszej korekcie odpowiedziało nam, że jednak przesadziłyśmy i za bardzo spłyciłyśmy jego słowa, na co odpowiedziałyśmy, że tylko zacytowałyśmy i nie ma co go ugrzeczniać na siłę.
KS: Bałyśmy się też tego, że pozostaniemy w sferze anegdot, smaczków, których jest w tej książce sporo, a nie dotkniemy rzeczy ważnych. W sferze językowej również miałyśmy obawy, bo gdy próbuje się być luźnym, to może to wypaść sztucznie. Czasami jest mocno sztucznym, gdy zamiast słowa rozmawiać używa się słowa - gadać, zamiast kolega - kumpel, itd. Mam nadzieję, że udało się nam tego uniknąć i że nie jest Bravo Girl o ŚDM w wersji książkowej (śmiech).
Książka powstawała w bólach. Przez chwilę realizacja projektu wisiała na włosku.
AS: Podczas pracy nad książką obie trafiłyśmy do szpitala. Ja byłam w ciąży, która była mocno zagrożona i nikt nie dawał szans naszemu dziecku, że się urodzi. Ale nasz synek szczęśliwe urodził się 1 kwietnia i ma się całkiem dobrze.
KS: Ja, z kolei, miałam kamienie nerkowe i rodziłam je w bólach przez kilka miesięcy, dołączyły się też inne choroby. Moje prywatne życie również wywróciło się do góry nogami. Był taki moment, że książka była jedyną sferą mojego życia, która istniała, była stała. Ale motywacja do pisania malała z każdym dniem. Byłam na tyle osłabiona, że całymi dniami spałam i nie miałam siły pisać. De facto książka powstała w dwa tygodnie, przy wsparciu i pomocy wielu osób, które spisywały wywiady, pomagały mi wyłuskiwać najciekawsze historie.
AS: Śmiejemy się, że powinna powstać druga książka o powstawaniu tej książki. (śmiech).
KS: Uważam proces powstawania tej książki za coś bardzo osobistego i prywatnego. To nie była tylko praca, ale ... rekolekcje. Zastanawiałam się nad moim życiem: dlaczego dzieje się to wszystko, czy to tylko przypadek, czy podołam temu zadaniu. Cały czas jednak towarzyszyło mi i Ani poczucie, że tak książka ma powstać. Mimo wszystko.
Musiałyście chyba mocno zdać się na Pana Boga?
AS: Tak, doświadczyłam, że od Niego wszystko zależy, że Pan Bóg jest menadżerem mojego życia. Wiem, że to brzmi jak banał, ale tak jest. Wydarzyły się w moim życiu dwa cudy: pierwszy — nasz synek, żyje i ma się dobrze, drugi — mimo wszystko książka powstała, choć w pewnym momencie już przestałam w to wierzyć.
KS:
Ja też doświadczyłam, że Pan Bóg jest blisko, że się nami
interesuje, tak w detalach. Choć przez
jakiś czas wydawało mi się, że zniknął , to jednak
poczułam jego konkretne i czułe działanie.
Zaszła we mnie zmiana. Byłam totalnym zaprzeczeniem uczestnika ŚDM. Po prostu
nie znoszę imprez masowych.
Siostra Ani, Asia, zapraszała mnie
żebym została wolontariuszem na ŚDM w Rio de Janerio,
ale w ogóle się nie widziałam w tej roli i odmówiłam. Ale praca nad książką,
poznanie historii
uczestników ŚDM zmieniło mnie. Wiem, że Pan Bóg da radę zadziałać
wobec mnie nawet w tłumie i do Krakowa się wybieram.
AS: To jest mocna zachęta dla tych wszystkich, którzy nie lubią dużych masowych imprez, że jednak warto. Poza tym myślę, że to bardzo dobrze się stało, że Karolina do tej pory nie uczestniczyła w ŚDM, bo dzięki temu mogła to napisać na świeżości, z pozycji laika. To bardzo cenne.
O czym właściwe jest „Zróbmy raban”? Czy to są tylko niesamowite historie o tym, że ktoś znalazł brakujące na wyjazd pieniądze na ulicy, że ktoś wymodlił dziecko, że ktoś odnalazł swoją druga połówkę? Czy może coś więcej?
KS: Mam nadzieję, że ta książka jest o miłości. Nie jest harlequinem, ale jest o miłości w relacji Bóg- człowiek i relacjach międzyludzkich, czyli o tym, co robimy, jacy jesteśmy, gdy ktoś jest dla nas ważny. To może się przejawiać w drobiazgach - na przykład zostawimy chusteczki temu, kto ich potrzebuje i to znaczy więcej niż tuzin górnolotnych słów.
opr. ab/ab