Czy grozi nam głód? Taki powszechny, społeczny, taki jak po pierwszej albo drugiej wojnie światowej? – pisze ks. Adam Pawlaszczyk.
Jest w Księdze Sofoniasza fragment, w którym Pan mówi: „Ześlę karę na mężów zastygłych na swych drożdżach”. Bez pomocy specjalistów trudno zrozumieć, o co z tymi drożdżami chodzi, ci zaś tłumaczą, że chodzi o ludzi, którzy „zgnuśnieli w dobrobycie materialnym i złych nałogach”. W dobrobycie materialnym faktycznie można zgnuśnieć, dać się zepsuć bezczynności, apatii i zniechęceniu. A zgnuśniałe społeczności wydają dzisiaj na świat kwiat coraz bardziej zblazowany, zmęczony i znudzony. Co więcej, jest to kwiat ewidentnie skupiony na sobie samym, ograniczający widzenie do sobie tylko widocznego horyzontu. Przypomnę: jednym z dogmatów takiego zblazowanego społeczeństwa jest ten głoszący, że biedni (traktowani jako ofiary samych siebie) nie powinni istnieć.
Zastygli „na swoich drożdżach” zapominamy o tym, że wojna weryfikuje wszystko. Prawdopodobieństwo klęski głodowej dla obywateli krajów wysokorozwiniętych od lat było praktycznie żadne. Przepełnione markety, śmietniki pełne żywności… Owszem, każdy znał w swojej okolicy takich, którzy poszukiwali w nich czegoś nadającego się jeszcze do zjedzenia, każdy na ulicy swojego miasta spotykał co jakiś czas żebrzących „na coś do jedzenia”, ale… powszechność głodu? W żadnym wypadku. Gdzieś daleko, w Afryce, niektórych krajach Ameryki Południowej, może tak, ale w bogatej Europie? W demokratycznym kraju, w którym opieka społeczna stoi na nie najlepszym może poziomie, ale przysłowiową zupę biedakowi zawsze ugotuje? Tak się zastyga na drożdżach w XXI wieku, a przywołana już wojna może to wszystko zweryfikować. I już to robi. Coraz więcej nas zastyga ze zdziwienia na widok rachunku w sklepie, w którym kupiło dokładnie te same produkty żywnościowe co miesiąc wcześniej. Częściej boimy się o przyszłość i z rosnącym niepokojem obserwujemy, jak raz po raz pękają jak mydlane bańki złudzenia kredytobiorców, że może ich kredyt da się jednak w cywilizowany sposób spłacić. W cywilizowany – to znaczy taki, który ochroni przed głodem.
Czy grozi nam głód? Taki powszechny, społeczny, taki jak po pierwszej albo drugiej wojnie światowej? Wielu z nas pamięta opowieści osób, których babki zostawiały dzieci pod opieką najstarszego, a same szły szukać jakichś kartofli czy innego ubogiego jedzenia, żeby je nakarmić. Ale czy to się może znów stać, w czasach, w których lans „na bogato” nie przewiduje nawet mówienia o takich sprawach? Jak stwierdził w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” wicepremier Henryk Kowalczyk, minister rolnictwa i rozwoju wsi, choć wybuch wojny mocno zdestabilizował sytuację na rynku żywności, Ukraina eksportuje żywność głównie do krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. W związku z tym problem może pojawić się raczej globalnie, ale nie w Polsce. No cóż… z jednej strony jest to pocieszające i oby było prawdziwe. Z drugiej jednak – oby nie uśpiło nas „na drożdżach”. Bo o tych naprawdę zagrożonych też trzeba się zatroszczyć. A i pośród siebie – jak zapowiedział Jezus – „ubogich zawsze mieć będziemy”.