Pierwsze jest: słuchaj

Nawet po 40 latach chyba nie do końca zrozumieliśmy fenomen Jana Pawła II - może czas to zmienić i sięgnąć znów po jego nauczanie

Nawet po 40 latach chyba nie do końca zrozumieliśmy fenomen papieża Polaka, choć powstały tysiące, jeśli nie miliony książek i opracowań. Prawdopodobnie jeszcze bardziej powierzchowna jest nasza znajomość jego nauczania. Może czas to zmienić.

Na początku tego bardzo subiektywnego wyboru niektórych wątków z nauczania, jakie zostawił nam św. Jan Paweł II podczas swojej pierwszej, historycznej pielgrzymki do Polski 40 lat temu muszę się do czegoś przyznać. Oczywiście z tamtych czasów niewiele pamiętam, bo miałem zaledwie 10 lat. Ale również później, kiedy podrosłem, kiedy byłem klerykiem, a później księdzem, miałem z nauczaniem naszego świętego papieża olbrzymi problem, a właściwie nie tyle z nauczaniem, co z jego percepcją. Po prostu za każdym razem kiedy go słuchałem, ogarniało mnie takie wzruszenie, że z trudem hamowałem łzy, a gruda w gardle była tak wielka, że dziękowałem Bogu, iż nikt nie wymaga ode mnie, abym coś powiedział, bo nie byłbym w stanie tego uczynić. Nie wiem, czy ktoś z Czytelników ma podobne doświadczenia, ale pomimo bardzo przecież długiego pontyfikatu, ja się nigdy tego nie wyzbyłem. Było nawet coraz gorzej, bo przecież żyjąc poza krajem poznałem inne języki i mogłem rozumieć, jak w nich przemawia, więc wzruszenie dopadało mnie również wtedy.

Pamiętam, jak zachwycałem się pierwszymi homiliami Benedykta XVI, nawet przez jakiś czas myślałem, że on jest po prostu homiletycznie lepszy od Wojtyły, a dopiero później zrozumiałem, że chodziło tylko i wyłącznie o ten niesamowity ładunek uczuciowo — emocjonalny, który łączył mnie z Janem Pawłem II, a który zanikł przy kolejnych papieżach. I teraz kiedy sięgam do spuścizny Jana Pawła II wreszcie mogę w pełni docenić jego nauczanie. Nie. Przepraszam. Nie w pełni. Ja dopiero zaczynam je rozumieć. Dopiero zaczynają mnie przechodzić ciarki, nie z powodu tego, KTO to mówi, ale z powodu tego CO mówi. I wreszcie rozumiem, co miał na myśli śp. Jan Góra OP, kiedy mówił, że nauczanie Jana Pawła II dopiero wybuchnie. I zgadzam się z nim, choć jeśli się rozejrzeć dzisiaj uważnie dookoła, to coraz częściej słyszy się głosy, że trzeba to nauczanie gdzieś zakopać, chować... To są straszne głosy, głupie i krótkowzroczne. Tym bardziej trzeba to nauczanie przypominać. A teraz już ad rem.

Człowieka nie da się zrozumieć bez Chrystusa

Najpierw pamiętna homilia wygłoszona podczas Mszy Świętej na Placu Zwycięstwa 2 czerwca. Przypomnijmy te słowa: „Kościół przyniósł Polsce Chrystusa - to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski - przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia”. I tutaj się zatrzymajmy, choć warto byłoby kontynuować tę myśl, bo dalej mówi św. Jan Paweł II o narodzie, czyli o wspólnocie, która nie jest jedyną wspólnotą, ale „to wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka”. Ważne słowa zwłaszcza w kontekście dzisiejszego kosmopolityzmu, czy nacisku na rozpływanie się tożsamości narodowych w jakiejś niedookreślonej tożsamości europejskiej, w której można zaproponować coraz popularniejsze tzw. nowe wartości europejskie, ale nie chcę dzisiaj ciągnąć tego wątku.

Chcę zatrzymać się na tym wymiarze indywidualnym, że człowiek nie może sam siebie do końca zrozumieć bez Chrystusa. Kiedyś sam to zauważyłem, jak my Chrystusa „chowamy”. Jak wydaje nam się, że jeśli nie „podeprzemy” Go, jakimś Gandhim albo Rumi to będzie nieatrakcyjny, to się nie obroni... I sami się zapędzamy w jakiś ślepy zaułek. Zostawiamy Boga na boku. Wydaje mi się, że właśnie o tym napisał ostatnio emerytowany papież Benedykt XVI w kontekście problemu pedofilii. „Dlaczego pedofilia osiągnęła takie proporcje? Ostatecznym powodem jest brak Boga. My, chrześcijanie i księża, także wolimy nie rozmawiać o Bogu, ponieważ taka mowa nie wydaje się praktyczna (...). Nadrzędnym zadaniem, które musi być wynikiem moralnych wstrząsów naszych czasów, jest to, byśmy ponownie zaczęli żyć według Boga i ku Niemu. Nade wszystko my sami musimy nauczyć się ponownie uznawać Boga za fundament naszego życia, zamiast zostawiać Go na boku jako w jakiś sposób nieskuteczne wyrażenie. Nigdy nie zapomnę ostrzeżenia, jakie wielki teolog Hans Urs von Balthasar kiedyś napisał dla mnie na jednej ze stron swego listu. „Nie zakładaj z góry Boga w trzech osobach: Ojca, Syna i Ducha Świętego, ale uobecniaj Go!”. Istotnie w teologii Bóg jest często traktowany naturalnie jako oczywistość, ale konkretnie nikt się Nim nie zajmuje. Temat Boga wydaje się tak nierealny, tak daleki od rzeczy, które nas zajmują. A jednak wszystko staje się odmienne, jeśli ktoś nie zakłada z góry Boga, ale Go uobecnia; nie zostawiając Go w jakiś sposób w tle, ale uznając Go za centrum naszych myśli, słów i działań”.

Mieć swoją wewnętrzną prawdę

I ledwie zacząłem, a już powoli zaczyna brakować miejsca... Gorączkowo zastanawiam się, którą jeszcze myśl św. Jana Pawła II przypomnieć... Może na nasze czasy szczególnie przydatna będzie ta wypowiedziana podczas spotkania z profesorami i studentami KUL? Zanim jej wysłuchamy przypomnijmy sobie, że jesteśmy w państwie totalitarnym, marksistowskim i może tylko św. Jan Paweł II już miał nadzieję, że upadek tego systemu był bliski. Ale sytuacja była właśnie taka. I nasz papież powiedział m.in. takie słowa: „Można sprawę Chrystusa osłabić, można jej zaszkodzić niekoniecznie przez wybór światopoglądu, ideologii diametralnie przeciwnej. Każdy człowiek, który wybiera światopogląd uczciwie, według własnego przekonania, zasługuje na szacunek. Natomiast niebezpieczny, powiedziałbym, dla jednej i dla drugiej strony, i dla Kościoła: i dla tej drugiej strony - nazwijcie ją jak chcecie - jest człowiek, który nie wybiera ryzyka, nie wybiera wedle najgłębszych przekonań, wedle swojej wewnętrznej prawdy, tylko chce się zmieścić w jakiejś koniunkturze, chce płynąć, kierując się jakimś konformizmem, przesuwając się raz na lewo, raz na prawo, wedle tego, jak zawieje wiatr. Ja bym powiedział, że i dla sprawy chrześcijaństwa, i dla sprawy marksizmu w Polsce jest najlepiej wówczas, kiedy są ludzie zdolni przyjmować to ryzyko, ewangeliczne ryzyko życia, przyznawania się do swojej prawdy ze wszystkimi konsekwencjami”. Tyle może wystarczy.

Zauważmy, że marksizm przeminął, choć ciągle próbuje powrócić pod nowymi postaciami, a to genderyzmu, a to „wiosny”, ale w postaci dominującej w naszym kraju można powiedzieć przeszedł do historii, ale bynajmniej nie odeszła do lamusa postawa, którą św. Jan Paweł II uważa za bardzo szkodliwą, a mianowicie koniunkturalizm, płynięcie z prądem, brak ideowego zakorzenienia i ryzyka do przyznania się do prawdy bez względu na konsekwencje. Napływ informacji medialnych, a właściwie nawał tych informacji sprawia, że ludzie szybko zapominają o duchowych, ideowych i politycznych woltach swoich pupili, łatwo dają się nabrać na „nową twarz”, nie zadają sobie trudu, aby zapytać o wiarygodność, więc coraz mniej pośród nas ludzi, którzy mogą stracić wszystko, ale nie twarz, którzy będą mieć odwagę trwać przy swojej prawdzie. Wydaje się to być grą niewartą świeczki, bo przecież ludzie i tak „kupią” nowe wcielenie i nie zapytają o poprzednie. Ale może właśnie dlatego tak strasznie zużyły się wszelkie autorytety...

Zachęcam więc, aby powrócić do słów św. Jana Pawła II. Dzisiaj nie ma żadnych problemów, aby skorzystać z zasobów internetowych i spróbować odczytać na nowo słowa największego z Polaków. A może wcale nie na nowo, tylko po prostu po raz pierwszy pozwolić im wybrzmieć. I przyłączyć się do tej modlitwy: „I wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II, papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia, wołam w przeddzień święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama