Najwyższa pora przestać zakładać, że jeśli ktoś deklaruje się jako osoba wierząca, to na pewno właściwie rozumie wiarę. Potrzeba katechezy i formacji dorosłych jest bardzo pilna
W diecezji sandomierskiej rozpoczynają się spotkania dyskusyjne na temat Ewangelii, wiary i Kościoła. Inicjatorami są miejscowy biskup Krzysztof Nitkiewicz i wydział duszpasterski. Spotkania, które zaplanowano w każdym dekanacie, mają być odpowiedzią na rosnącą liczbę wiernych dokonujących apostazji, ale także okazją do dyskusji.
To dobra szansa na rozmowy nie tylko na temat tego, dlaczego ludzie z Kościoła odchodzą, ale także w jakim Kościele jesteśmy i w co wierzymy. I w jakim Kościele chcielibyśmy być. Pomysł ten kojarzy mi się z inicjatywą włoskiego kardynała Carla Martiniego, który w mediolańskiej katedrze zorganizował sympozja „Katedra dla niewierzących”. Co ciekawe, wśród uczestników mnóstwo było osób... wierzących. Dlaczego przyszli? Bo chcieli, aby o Bogu, wierze i Kościele ktoś powiedział im nie jak do studentów, ale jak do uczniów szkół podstawowych.
Najwyższa pora przestać zakładać, że jeśli ktoś deklaruje się jako osoba wierząca i regularnie praktykuje swoją wiarę, to na pewno dysponuje wystarczającą wiedzą na temat tego, w co wierzy i co mówi Kościół. Sądząc po wypowiedziach niektórych duchownych, problem ten nie dotyczy tylko osób świeckich. Nie przeszkadza to im (nam?) oczywiście wyrażać swoich opinii, rzekomo podpartych Pismem Świętym i nauczaniem Kościoła. Te opinie mogą być nieszkodliwe, gdy ktoś na przykład dosłownie czyta Biblię i uważa, że świat powstał 5 tysięcy lat temu i stało się to w sześć dni. Ale co wtedy, gdy ktoś wprost ze Starego Testamentu przeczyta fragment o karceniu dzieci i będzie go wykorzystywał jako uzasadnienie stosowania przemocy w domu? Temat wbrew pozorom nie jest abstrakcyjny z co najmniej dwóch powodów: raz, że przypadki bicia dzieci cały czas się zdarzają, a dwa — że temat ten żyje w debacie publicznej. Gdy piszę te słowa, w internecie trwa właśnie dyskusja na ten temat wywołana... kazaniem z Mszy komunijnej w jednej parafii, podczas którego rodzice mogli usłyszeć, że mają prawo bić dzieci, bo są jak psy, które gryzą, gdy owieczka nie reaguje na ich szczekanie. A co z rozumieniem miłosierdzia Bożego, otoczonego w Polsce szczególnym kultem za sprawą s. Faustyny Kowalskiej? Co z ekumenizmem? Albo z podejściem do ludzi wyznań niechrześcijańskich? To tylko kilka z brzegu kwestii, które ujawniłyby zapewne, że mimo deklarowanej wiary, praktyk religijnych, formacji w szkole, korzystania z mediów itd., z naszą wiedzą nie jest wcale tak dobrze, jakbyśmy chcieli. Albo inaczej: że nad tym, w co wierzymy, musimy cały czas pracować.
Punkt, w którym jako Kościół się znaleźliśmy, jest przełomowy. Po raz pierwszy po 1989 r. procent osób negatywnie oceniających rolę Kościoła przewyższył odsetek tych, widzących ją pozytywnie. Krytyka wyrażana jest coraz głośniej, często w sposób bezpardonowy. Stąd też m.in. coraz liczniejsze apostazje. Odpowiedź na ten proces — tu wracam do pomysłu biskupa sandomierskiego — jest ważna. Dodałbym jednak, że zanim będziemy zajmować się innymi, zajmijmy się sobą. Łatwo jest wezwać do zwarcia szeregów przed „złym światem”, ale czy tak naprawdę wiemy, co nas jednoczy, czego razem bronimy, z czym do tego świata — i czy w ogóle — chcemy iść? Takie spotkania, jak to zaproponowane przez bp. Nitkiewicza mogłyby pomóc w znalezieniu odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Dodatkowo pomogłyby skrócić dystans między hierarchią a wiernymi. Ich efektem byłaby pewnie także odpowiedź na pytanie, jak najlepiej reagować na coraz liczniejsze apostazje.
Piotr Jóźwik, zastępca redaktora naczelnego
opr. mg/mg