Nauka jest pochodną stanu duszy; wizja poznawania rzeczywistości zależy od obrazu Boga, jaki wyznaje naukowiec
RIAN archive 440215
Kurchatov city.jpg,
źródło: Wikimedia Commons
Nauka jest pochodną stanu duszy; wizja poznawania rzeczywistości zależy od obrazu Boga, jaki wyznaje naukowiec.
Nie trzeba się ekscytować najnowszymi osiągnięciami naukowymi, podobnie jak nie ma sensu podziwiać już za chwilę niestylowych rękawiczek, które zostaną zaraz ściągnięte dla tych, które właśnie wchodzą w modę. Lepiej byłoby zachwycić się tymi wnioskami, do jakich nauka dojdzie jutro; ale jutro to przecież dzisiaj, tyle że jutro. Nie warto również pokładać nadmiernej wiary w tym, co jest nie tyle pewne, ile raczej hipotetyczne, przy czym, co warto zauważyć, hipotezy naukowe często wzajemnie sobie przeczą, co nie przeszkadza niektórym na tych ruchomych piaskach opierać całego światopoglądu. Nie bez ironii zauważał Lech Jęczmyk: „Stawianie na różne możliwości zapewnia nauce status nieomylności — post factum wycisza się w podręcznikach głosy opcji przeciwnej i uzyskujemy ciąg słusznych poglądów”. To jakby ubrać rękawiczki nie od pary i czekać, które się sprawdzą, a potem powiedzieć: „a nie mówiłem, że te są najlepsze?”.
Ze względu na scjentystyczną modę, która dociera z opóźnieniem — całkiem możliwe, że byli pozytywiści noszą już inne rękawiczki — warto przyglądać się szczególnie naukom ścisłym. Ciekawe wydaje mi się zwłaszcza to poszukiwanie arché, na podobieństwo mitycznego atomu Demokryta, jakiemu oddają się umysły naukowe. Odkrywanie kolejno coraz mniejszych cząstek, które okażą się — jeśli tylko znaleźć odpowiednio precyzyjne narzędzie — dzielić na kolejne. Wszak atom, którego nazwa miała oznaczać coś, czego nie da się już przeciąć, okazał się jednak dzielić dalej; jądro atomu również; a potem cząstki elementarne, które, a jakże, okazały się nieelementarne... Można dzielić włos na czworo, a można świat kawałkować w nieskończoność, szkoda tylko robić z siebie głupca nadając swoim odkryciom ostateczne jakoby nazwy. Kto wie, czy nieskończony Bóg nie odbija swojej chwały właśnie w tej „nieskończoności skończoności”, podobnie jak wieczność udaje mu się „wcielić” w historię?
Naukowcy badają oczywiście szerokość, długość i wysokość, ale już nie docierają do głębi. Nie mamy dziś zielonego pojęcia o tym, o czym, jeśli naukowa moda nie przeminie, równie blade pojęcie będziemy mieli i jutro, bowiem naukowe poznanie nie odkryje przed nami całej prawdy=tajemnicy rzeczywistości, a jedynie nazwie co nieco; oswajanie tajemnicy świata polega wszak w dobie takiego a nie innego podejścia do rzeczywistości, które zwiemy naukowym, na nadawaniu nazw, co ma oczywiście swoją wartość, ale ma też tę wadę, że staje się sposobem na ukrycie faktu, iż wciąż nie dotarliśmy do najgłębszej a zatem najistotniejszej prawdy=tajemnicy rzeczywistości. Nauka sprawia wrażenie panowania nad prawdą o świecie, ale przecież prawdę, która jest tajemnicą przyjmuje się nie przez panowanie, owszem należy właśnie pozwolić jej, by to ona panowała nad nami.
Słowa Grzegorza Turnaua można by zadedykować naukowcom właśnie: „czy zdanie okrągłe wypowiesz, czy księgę mądrą napiszesz, będziesz zawsze mieć w głowie tę samą pustkę i ciszę”. „Lecz pamiętaj, naprawdę nie dzieje się nic” jedynie w nauce, bo w świecie jak najbardziej, podobnie jak w Trójcy Świętej, która ten świat stworzyła, wszystko pulsuje czy raczej: wszyscy Trzej (liczba mnoga) pulsuje (liczba pojedyncza). Mowa o jednym Bogu w trzech Osobach, o której to Trójcy Richard Dawkins wypowiadał się lekceważąco, „no bo w końcu czy mamy jednego Boga w trzech częściach, czy trzech Bogów w jednym?” — nie stanowi różnicy na tyle istotnej, by się tym zainteresował byle profesor. „Dzielenie włosa na czworo jako geneza podziałów w chrześcijaństwie — to dla teologii rzecz całkiem normalna”, taki werdykt wydał autor Boga urojonego, zapominając chyba że rolą poznania jest właśnie dzielić włos na czworo w dochodzeniu do prawdy (ortodoksja), które w dużej mierze odbywa się na drodze odrzucania tego, co prawdą nie jest (herezja). Z kolei prawda odsłania się przed ludźmi wieloaspektowo, o czym świadczy fragmentaryzacja nauki wyrosła właśnie z korzenia poćwiartowanego włosa.
Na jakim poziom można zejść czy wznieść się w poszukiwaniu naukowego arché? Gdy czwarta część włosa dzieli się znów na ćwiartki, a jedna odpowiedź rozgałęzia się kolejnymi pytaniami? I jak daleko, szeroko i wysoko szukać wolno „mechanizmu” w świecie, skoro Bóg nie jest Zegarmistrzem, lecz, mówiąc za Michaelem Novakiem, raczej Bogiem Artystą? Możliwe zresztą, że już same wyniki poszukiwania arché stawiają naukowca przed dziełem sztuki, tyle że naukowiec nie poznał się na sztuce. Za dużo zegarmistrzowskiego spojrzenia w oku naukowca, za bardzo przesiąknął on obrazem Boga Projektanta, by teraz kontemplować godną podziwu głębię stworzonej rzeczywistości, w której odbija się, choć niewyraźne, bo jak w lustrze („Ostrożnie szkło”), jej Stwórca.
Elementarną cząstką rzeczywistości jest oczywiście humor, bo u podstawy świata leży Boska radość, nieodłączna od miłości. Nie dotrzemy jednak do tej Boskiej zasady dopóty, dopóki poznawaniem świata zajmować się będą naukowcy poważni do rozpuku. Czy nie wydaje się śmieszne poświęcić całe życie nauce, która nie wyjaśnia tajemnicy, a służy jedynie panowaniu nad cząstkami prawdy?; która dociera do tego, co doczesne, podczas gdy arché wieczności pozostaje niezdobyte? Dzisiejsi naukowcy to pożyteczni idioci w służbie utylitaryzmu, poszukiwacze nie samej i nie całej rzeczywistości, ale jedynie tych jej aspektów, które pozwalają zaprojektować lepsze ponoć, bo bardziej komfortowe, jutro; matką wynalazków nie jest potrzeba, ale pożądanie wygody. Nauka jest pochodną stanu duszy; wizja poznawania rzeczywistości zależy od obrazu Boga, jaki zakłada (czytaj: wyznaje) naukowiec. Ostatecznie wyznawca Boga Projektanta traci odporność na pokusę projektowania życia bliźnim.
Sami naukowcy zresztą to również nie panowie, ale niewolnicy — całkiem nienaukowych założeń. Trudno zresztą widzieć panów w tych, którzy nie panują nawet nad rozmnażaniem się nauk. Z tej układanki „kwarków” jedynie wiara mogłaby ułożyć mozaikę, ale cóż robić, jeśli wiara jawi się po pierwsze jako nienaukowa, a więc nietrendy, przynajmniej póki poddani zostaliśmy takim a nie innym modom na uprawianie nauki, a po drugie żąda wiara posłuchu, co jest nie do przyjęcia przez naukę roszczącą sobie prawo do bycia ostatecznym autorytetem. Czy na salonach uniwersyteckich teologia, zdetronizowana królowa nauk, może jeszcze odegrać jakąś znaczącą rolę? A może bilet wstępu, jakim jest naukowość teologii rozumiana w duchu dzisiejszej mody na uprawianie nauki, byłaby dla samej teologii zbyt wysoką ceną, by warto za nią płacić?
Może lepiej przeczekać modę dzisiejszą, która — to już wiemy — w końcu przecież przeminie; jutro nastąpi na pewno, jeśli nie jutro, to pojutrze. Kto wie, może znów przyjdzie stare, i zapanuje nowa moda na styl retro, a wtedy naukę porzucimy na rzecz mądrości? Pod warunkiem, że wcześniej się nawrócimy, bo zdaje się, że to właśnie skaza woli powoduje, iż łatwiej uprawiać dziś naukę niż poszukiwać mądrości. Jeśli można mówić o nauce bez wiary, to już o rzeczywiście interesującym, bo najgłębszym poznaniu prawdy rzeczywistości, bez wiary nie ma mowy. Bez wiary nie ma mądrości, powiedzmy na przekór trendowi utożsamiającemu to, co naukowe z mądrością.
opr. mg/mg