Spotkanie z matką ks. Jerzego Piopiełuszko - Marianną Popiełuszko
A które dziecko nie będzie rade, Ujrzeć swą matkę jedyną, Wiec miłość Polski, na piersi twe kładę Jako talizman dziecino...
U Pani Marianny Popiełuszkowej zjawiam się jak natrętny gość zawsze, gdy jestem w Polsce. Po raz pierwszy jako wikary sąsiedniej parafii przyjechałem 15 km na rowerze w listopadowy dzień. Deszcz był tak przenikliwy i pora tak późna, że Popiełuszkowie mogli mi drzwi nie otworzyć. Przyjęli jednak nieproszonego gościa i nie tylko ugościli ciepłą herbatą, pokazali film nakręcony we Francji o odsłonięciu pomnika ks. Jerzego, ale nawet zaproponowali, że mnie odwiozą swoim starym busikiem.
Styl, w jakim był zbudowany ich dom, a także ich troska, o to bym się nie przeziębił i wiele innych szczegółów zapadło mi w pamięci na zawsze. Mam nadzieję, że nie kierowałem się tylko ciekawością czy snobizmem. Jak pokaże dalsza część tekstu, te spotkania były dla mnie zawsze natchnieniem.
Do Pani Marianny, zawiózł mnie z Białegostoku Stasiek Rojecki, świecki, którego „drugą naturą” jest wspieranie kapłanów i Kościoła wszelkimi możliwymi sposobami. Wiedziałem, że bez jego pomocy nie poradzę, więc zmienił grafik zajęć i odwiózł mnie do Okopów. Najpierw błąkaliśmy się po Suchowoli w poszukiwaniu kwiatów. W jednym sklepiku nieopodal kościoła były tylko sztuczne kwiaty, więc wchodząc do drugiego od samych drzwi prosiliśmy o żywe róże, najładniejsze, z komentarzem: „dla mamy ks. Jerzego!!!”
„A co, zmarła?” ze zdziwieniem na twarzy zapytała sprzedawczyni. I dopiero w tym momencie zrozumieliśmy, że to sklepik w którym zaopatrują się „pogrążeni w żałobie”, tym niemniej okazało się, że innych kwiaciarni nie ma i pani się bardzo starała, by bukiet był ładny. Pogoda była posępna, choć kalendarzowa jesień jeszcze nie nastąpiła. Taki właśnie był koniec lata 2008 roku.
Do Okopów wiedzie asfaltowana droga na wschód od Suchowoli, po niej idzie w czerwcu pielgrzymka Goniądz-Różanystok. Wieś jest niewidoczna z trasy, trzeba skręcić w lewo nie dojeżdżając do Czerwonki. Jedzie się w dół i dopiero w środku Okopów widnieje rodzinny dom ks. Jerzego.
W tej części Podlasia domostwa mają charakterystyczne wydłużone podwórka. Inną ciekawą cechą wielu z nich jest kamienna ziemianka, w której przetrzymuje się warzywa. Wzdłuż podwórka z jednej strony budynki gospodarcze i na końcu stodoła
Mniej więcej tak wyglądają też domostwa w Okopach. Większość domków podobnie jak w Suchowoli czy do niedawna w Białymstoku, jest nadal drewnianych, co kiedyś było oznaką biedy, a dziś wzrusza jak żywy skansen. Te domostwa zawsze mi się kojarzyły z opowieściami Mickiewicza o szlacheckich zaściankach. Atmosferę jego twórczości można odczuć też w silnym kresowym akcencie, z powodu którego miejscowi czasami się krępują, a przecież to ich bogactwo. Jest czym się chlubić, gdy się zachowało polskość pośród tak wielu pokus, by zmienić narodowość i „awansować” w Imperium Rosyjskim.
Dom Popiełuszków zbudowany jest z typowej dla zaboru rosyjskiego żółtej cegły i z podwójnym „góralskim dachem”, tutaj nikt takiego dachu nie ma. Ksiądz Jerzy lubił góry, więc może to był jego pomysł, by tak przerobić dom.
Podwórzec Popiełuszków nigdy nie robił wrażenia. Owszem ich domostwo położone na wzgórku ma w sobie coś tajemniczego, ale przy takiej pogodzie to była raczej mistyka z celtyckich filmów niż z polskiego Podlasia. Nawiasem mówiąc, tutejszych mieszkańców, sąsiedzi z parafii dolistowskiej i goniądzkiej nazywają „Szotami”, od słowa Szkot. Bowiem w czasach pierwszej Rzeczypospolitej szwędało się ich wielu po wsiach i miastach i kojarzono tę narodowość z podróżowaniem. Kto wie, może przodkowie ks. Jerzego rzeczywiście byli Celtami? Dodam, że suchowolcy nie pozostają im dłużni i sąsiadów też nazywają po swojemu „Mazurami”. Taki sobie miejscowy folklor. Tabliczka z napisem „Sołtys”, która wcześniej widniała na domostwie Popiełuszków, przewędrowała na wystawny domek sąsiadów. Na stromym podwórku wprawdzie stał jakiś samochód, ale drzwi domu były zamknięte na klucz.
Po kilku minutach, gdyśmy zamierzali odchodzić, a ja szukałem sposobu na pozostawienie kwiatów, wyszedł Stanisław. Powiadomił, że mama nocą wróciła z Częstochowy i czuje się źle, ale prosił, byśmy poczekali, obiecując zapytać, czy mama nas przyjmie.
Przyjęła. Zaproszono nas przez główne wejście, od strony ulicy.
Pani Marianna rzeczywiście wyglądała kiepsko. Leżała przykryta kocykiem, w tym samym historycznym kąciku i w tym samym pokoju, w którym urodził się nasz męczennik. Pomieszczenie mniej więcej 4 na 3 metry, wysokie i niedogrzane Przeszklone drzwi wejściowe i wysokie okna. Ściany koloru seledynowego. Po prawej stronie od wejścia pod oknem stół z dewocjonaliami, po lewej duży obraz olejny przedstawiający kapłana Jerzego w czerwonym ornacie. Naprzeciw drzwi wejściowych jeszcze jedne drzwi wiodące do kuchni i na podwórko, a obok piec kaflowy. Od 6 lat niewiele się tu zmieniło. Na lewo od drzwi wejściowych, jeszcze jedno przejście do pokoju gościnnego, który służy jako izba pamięci.
Na nasz widok okutana w wiejską chustkę staruszka wstała, uścisnęliśmy sobie ręce. Rozpoczęła się zwykła wiejska pogawędka. Zewnętrznie ostatnie 6 lat nie zmieniło Pani Marianny. Nawet sposób mówienia i tematy były podobne.
Dotknąłem dłonią jej ciepłych i rumianych policzków i nie powstrzymałem się od komentarza, że ładnie wygląda. Ona tylko machnęła ręką, „to od przeziębienia i od serca” te rumieńce.
To prosta kobiecina, której kłopoty nie złamały, a uczyniły jeszcze bardziej hardą. Na ten raz wspomniała o zmarłym tragicznie w czasach partyzantki pod władzą PRL-u bracie w sąsiednim Grodzisku. Tematy były wyraźnie nostalgiczne.
Napomknąłem o zbliżającej się beatyfikacji ks. Michała Sopoćki...
Z zakłopotaniem przyznała się, że nikt jej oficjalnie na uroczystości nie zapraszał.
„Jak nie, mama?!” — obruszył się Stanisław „Mówił ksiądz w ogłoszeniach, w zakrystii, są zaproszenia! Nie słyszeliście?”. Ja miałem jednak na myśli innego rodzaju zaproszenie i jak się później okazało mama ks. Jerzego była na uroczystości jako gość honorowy.
Dalej ciągnęliśmy wątek beatyfikacji rozważając możliwość wyniesienia na ołtarze jej syna. Powiedziałem, że warto, by dbała o zdrowie i cierpliwie czekała na beatyfikację ks. Jerzego.
Tutaj znowu sceptycznie machnęła ręką. Nie wiem czy z żalu, czy zniecierpliwienia. Dała jednak do zrozumienia, że nie ma się co spieszyć, bo to nie musi być za jej życia. Wciąż mi w uszach brzmią jej słowa: „Dożyję czy nie dożyję, nie ważne, bo i życie i śmierć to dar Boży. Za życie i za śmierć chwała Panu”.
Powiem jeszcze jedno, gdy wpatrywałem się w jej twarz, to znajdowałem w jej licznych zmarszczkach podobieństwo do Matki Teresy. Stosunek błogosławionej do śmierci też był podobny... Na propozycję przedłużenia życia poprzez bardzo drogą operację wszczepienia „by-passów”, co jest stosowane dla uniknięcia kolejnych zawałów, poprosiła, by pozwolono jej umrzeć spokojnie.
Tym niemniej w trakcie rozmowy na jej twarz wracał uśmiech i gdy zaproponowałem równo o 12.00 odmówienie modlitwy na Anioł Pański za dusze zmarłych, poderwała się jak dziewczynka i chętnie włączyła się w modlitwę. Na koniec spotkania poprosiła, bym się wpisał do księgi pamiątkowej, którą przyniósł z drugiego pokoju jej młodszy syn.
Że spotkanie miało sens, upewniłem się, gdy Pani Marianna wręczyła mi na pamiątkę wielki album i zgodziła się wykaligrafować autograf. Dedykacja była króciutka: „Dla ks. Jarka Marianna P.”. Poczułem się nagrodzony tak jakby mi ktoś przypiął medal Virtuti Militari. Nawiasem mówiąc, „naszej mamie” nie zaszkodziłby właśnie taki medal, jako znak wdzięczności za ten wzór patriotyzmu, który ona reprezentuje do dziś.
Choć jestem malutkim księżyną na misjach, ja chciałbym rozpocząć „akcję społeczną” w tej sprawie. I proszę o podjęcie tematu osoby, które mają więcej do powiedzenia w naszym kraju. Wnioskuję, by nie pomijano znaczenia, jakie dla odrodzenia kraju ma to właśnie „międzywojenne” pokolenie, które w malutkich wioskach przechowało miłość do Ojczyzny.
W naszym PRL-owskim pokoleniu to temat prawie nieznany. Przywrócił go nam jej syn, w sposób bardzo jaskrawy. Pani Marianna ma 89 lat i warto się pospieszyć, nie tylko z beatyfikacją. Ona o to nie prosi, jej to być może już niepotrzebne. Potrzebne jednak nam. Marianna Popiełuszko, to żywy dowód na to jak ważne było dla nas odzyskanie niepodległości, w takim a nie innym czasie. Powinniśmy być wdzięczni.
Uściskaliśmy się, a ja na pamiątkę zapisałem sobie trzy zwrotki długiego patriotycznego wiersza, który ona dyktowała mi z pamięci. To było coś niezwykłego. Ona recytowała z takim smakiem jak sam Papież Jan Paweł II fragmenty Antygony na wadowickim Rynku.
To trzeba zachować dla potomności, by było wiadomo, dlaczego ks. Jerzy tak bardzo kochał Ojczyznę! Dlaczego tak wiele odprawiał w całym naszym kraju nabożeństw „za Ojczyznę”.
Opowiedziała ten wiersz, od którego rozpocząłem swoją opowieść. Dyktowała szybko, więc nie zdążyłem wszystkiego zapisać.
Sławnych Polaków bez liku, takich Czarnieckich, Czackich, Rejtanów, Śniadeckich czy Koperników... Niech będzie ten promień świętej miłości, Który przyświeca tak wielu I twemu życiu drogę uprosi I niech cię wiedzie do celu.
ks. Jarosław Wiśniewski
www.orient.to.pl — Taszkient, 11.11.2008
opr. aw/aw