O zalewaniu bezwstydem
Owszem, mogę wyznać bez wstydu, że nieraz się wstydziłem. Jako dzieciak wstydziłem się, że polałem sąsiadkę i jej obrzydliwego psa wodą, że mówiłem brzydkie słowa, że... I później — jako chłopak czy mężczyzna — wiedziałem, że są rzeczy, których będę się wstydził. Wstydziłem się też przed Bogiem, gdy próbowałem żyć bez Niego, co potem rodziło kiepskie pomysły i dawało mizerne efekty. Gdy myślę dzisiaj o źródłach mego wstydu, dochodzę do wniosku, że chyba po prostu brał się z nauki, że czegoś nie wolno robić, bo jest to złe. Za moją przyczyną zostało naruszone jakieś dobro, choćby tak małe jak utapirowana fryzura rzeczonej sąsiadki czy prosta wdzięczność wobec Boga za to, że mnie chce i dał mi tak wiele dobrego. Któryś z filozofów napisze, że wstyd jest zasłoną, która zakrywa, chroni wartość — zasłania, ale jej nie zafałszowuje, nie niszczy.
Naturalnie, zasłona wstydu może być rozciągnięta na bardzo wiele sytuacji, problemów życiowych. Wstyd, budzenie jego poczucia może stać się sposobem na manipulację człowiekiem. Bywa i tak, że stanowi on wręcz naruszenie prawa do szczęścia, niezbywalnego dla każdego z nas. Wstydem można zasłaniać wiele problemów i wyzwań związanych z pewnymi obszarami życia (choćby życiem intymnym rodziny czy wspólnoty religijnej), kłopotów wynikających z rozwoju seksualnego bądź meandrów uczciwości życia publicznego. We wszystkich tych kręgach zagadnień nie tyle potrzebna, co wręcz konieczna jest rozmowa, ale uczciwa, nie zaś bezwstydna i nastawiona na deptanie wszelkich wartości.
Do takiej rozmowy o wstydliwych tematach potrzeba przede wszystkim partnera bądź partnerów. Trudno rozmawiać o problemach Kościoła z kimś, kto widzi w nim jedynie morze błota lub uznaje, że dostrzeżenie problemu jest atakiem na osobę, na instytucję bądź, ostatecznie, na samego Boga. Podobnie niemożliwa bywa rozmowa o relacji w małżeństwie i rodzinie, jeśli rozumie się ją jako wzajemne zasypywanie gradem oskarżeń. Dzisiaj, chyba, brakuje partnerów do trudnych rozmów, dlatego spotkania z Janem Pawłem II, Benedyktem XVI i innymi prorokami naszego czasu są takim przeżyciem. Zalewa nas przy tym medialny kicz bezwstydnych dialogów. Wypisz, wygadaj jak w piosence Andrzeja Sikorowskiego „Tokszoł”:
Wow! Talk show
Ktoś przed kamerą spodnie zdjął
Nie wstydzi żadnej się rozmowy
i jest niezwykle kontaktowy
Wow! Talk show
ktoś przed kamerą spodnie zdjął
powiedział ile razy może
i z kim od wczoraj dzieli łoże
Europejczyk a nie jakiś koł
Wow! talk show
Kolejną trudność rodzi język. Jak mówić o rzeczach wstydliwych? Zarówno infantylizm, jak i akademizm nie służą trudnym rozmowom. Konieczne natomiast wydaje się ustalenie jasnych pojęć, odwołanie się do uznawanych znaczeń, ponieważ bardzo łatwo zabłądzić wśród mgły rozmytych pojęć, zwłaszcza tych, które mają wyrażać moralną ocenę zachowań, postaw, słów.
We wstydliwe Polaków rozmowy wciskają się również językowe chwasty minionej epoki. Wypowiedzi w duchu odkrywania jedynego wroga — z którym walka prowadzi do rozwoju — to relikt dialektyki marksistowskiej w soft-publicystycznym wydaniu. Gdy jeden wróg się znudzi, szuka się kolejnego i przykładów można mnożyć tutaj bez liku. Pojawia się też tendencja do swoistego kaznodziejstwa — moralizowania bez uczciwego opisania sytuacji i faktów. Zabierający głos w tonie nachalnie pouczającym zwykle ocierają się o brak wstydu w produkowaniu argumentów na rzecz własnych moralnych tez.
W polskiej codzienności i świąteczności jest i inna, bardziej niepokojąca warstwa — szafowanie bezwstydem. Nie chodzi tylko i wyłącznie o epatowanie erotyką czy nawet wzorcami czerpanymi z pornografii — tzw. porno-chic. Z pewnością całkowite zerwanie zasłony wstydu z seksualnej relacji potwornie ją zubaża. Pojawia się zatem nachalne poszukiwanie nowych wrażeń, epatowanie łamaniem kolejnej warstwy wstydu. Od jakiegoś czasu można dostrzec falę eksponowania związków i zachowań erotycznych między kobietami. Nie trzeba wiele wyobraźni, aby przewidzieć do jakich kolejnych seksualnych doświadczeń można się odwoływać.
Zalewanie bezwstydem staje się coraz bardziej wyraziste także w życiu publicznym. Moralność zostaje zastąpiona zgodnością z prawem. Jeśli nie ma przestępstwa, wszystko jest OK. Jeśli nie udowodni się przewinienia w procesie sądowym, to nie ma mowy o złu. Ale czy jedynie prawo ma rozstrzygać o dobrym lub złym postępowaniu? Chrześcijanin — obojętnie kim jest: pasterzem, arcypasterzem, premierem, posłem, dyrektorem, generałem czy obywatelem, rodzicem, małżonkiem, dzieckiem — zaproszony jest przez Chrystusa do bycia solą tej ziemi. Do nadawania —przez przyjęte i bronione wartości — smaku ziemi, także tej polskiej.
„Głos Ojca Pio” (42, wrzesień/październik 2006)
opr. mg/mg