Miłość bliźniego nie oznacza przymykania oczu na wszystko, co robi
Moi znajomi przekonywali mnie niedawno, że nie wypada krytykować zachowań aktywistów gejowskich i ich postulatów czy też wypominać Rosjanom tego jak prowadzą śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, gdyż jest to niechrześcijańskie. Jezus miał uczyć kochać nieprzyjaciół, a wskazywanie zła w czyimś postępowaniu rodzi przecież tylko wrogość, zamiast miłości. Ten sposób myślenia jest bardzo popularny wśród polskich katolików i jest odnoszony do bardzo wielu sytuacji zarówno z życia publicznego jak i naszego prywatnego. Jest on jednak bardzo błędny.
Jezus uczył kochać bliźnich i nieprzyjaciół a nie akceptować zło i pozwalać się krzywdzić.
Miłość do bliźniego nie polega na tym, że akceptujemy wszystkie najgorsze rzeczy jakie on robi, ale na tym, że jeśli on czyni jakieś zło, to staramy się go uświadomić o tym, przekonać do zmiany postępowania i ewentualnie wesprzeć w próbach tej zmiany. Przymykając oczy albo co gorsza akceptując błędy naszych bliźnich utwierdzamy ich w niewłaściwych zachowaniach, a co za tym idzie umacniamy ich w grzechu, odbieramy im szanse na doświadczenie prawdziwego szczęścia.
Szczególnie nie można akceptować zła jeśli dany człowiek krzywdzi nie tylko samego siebie, ale jego ofiarami jesteśmy my sami oraz inne niewinne osoby.
Przykazanie miłości mówi o tym, że należy kochać bliźniego swego jak siebie samego. Jaką miłością moglibyśmy obdarzyć bliźniego, jeśli pozwalalibyśmy na poniewieranie samego siebie?
Przykładem krzywdzenia niewinnych osób, jest choćby ustępowanie i akceptacja postulatów lobby LGBT. Legalizacja adopcji dzieci przez homoseksualistów odbierałaby setkom dzieci szansę na normalną rodzinę i zmuszałaby je do posiadania rodziców, których mogłyby one nie akceptować. Nie można więc, nie tylko się na to zgadzać ale i milczeć wobec takiego zagrożenia. Tylko świadomość zagrożeń, możliwości wystąpienia zła pozwala mu się przeciwstawić i ochronić niewinnych. Publiczne odsłanianie zła nie służy więc podjudzaniu przeciwko bliźnim, rozbudzaniu wrogości między ludźmi, a wręcz odwrotnie — służy naszemu dobru, naszej ochronie!
Ktoś mógłby powiedzieć. Co Ty w ogóle wypisujesz? Jak to Jezus nie pozwalał się krzywdzić? Przecież Jezus dał się poniżyć, ubiczować i ukrzyżować. Owszem. Ale po pierwsze pozwolił na to, by bronić prawdy, a po drugie z tej krzywdy wyprowadził wielkie dobro.
Pisząc o pozwalaniu na krzywdzenie samego siebie nie mam na myśli sytuacji, w których ktoś poświęca siebie dla wyższego celu, dla prawdy i miłości. Bycie chrześcijaninem, dawanie świadectwa wiary bardzo często wymaga ofiary. Nawet dziś w Polsce, jest się narażonym na wyśmianie, zaszufladkowanie jako oszołom. Ale są to zupełnie inne sytuacje niż te w których najczęściej pojawia się jakaś krzywda - w pierwszej kolejności chronimy w nich dobro, a nie przyzwalamy na zło. Jakie dobro i prawdę chronimy choćby akceptując skandaliczny sposób prowadzenia przez Rosjan przy śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej?
Pozwalanie na krzywdzenie siebie i innych z reguły nie prowadzi do żadnego dobra, a jedynie umacnia drugą osobę w grzechu. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz powiedział kiedyś: "Jeśli to komuś pomoże, to nawet nadstaw mu drugi policzek (...) Ale jeśli to go rozbestwi, jeśli to go uczyni jeszcze bardziej dufnym i pysznym to nie pozwól mu się uderzyć”
Błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko uczył zwyciężać zło dobrem. Warto wziąć sobie tą niezwykłą naukę do serca. Musimy jednak pamiętać o tym, że żeby zwyciężyć zło trzeba wiedzieć najpierw czym ono jest oraz że dobro nie oznacza akceptacji zła.
opr. mg/mg