Znowu Belgrad

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (42/2000)

Kiedy piszę te słowa, na ulicach Belgradu trwają wielusettysięczne manifestacje przeciwników Slobodana Miloszevicia. W ich rękach jest parlament i rządowa telewizja. Wysłane przez reżim na ulice policja i wojsko w części przyłączają się do manifestantów. Swoje poparcie dla nich wyrazili już Bill Clinton i Tony Blaire. Francja jako pierwsza uznała zwycięstwo Kosztunicy. Władimir Putin wezwał do dialogu i — ponownie — zaoferował swe usługi jako mediator.

Czy to oznacza, że Miloszević właśnie stracił władzę i jedyną perspektywą jest dla niego miejsce na ławie oskarżonych przed międzynarodowym trybunałem? Czy zwycięstwo opozycji naprawdę zamknie okres izolacji i rozpocznie złotą erę stosunków Serbii z Zachodem, przede wszystkim z USA?

W moim przekonaniu nic jeszcze nie jest przesądzone. Poza jednym — końcem epoki, w której Serbowie bezwzględnie popierali Miloszevicia. Niezależnie od tego, czy uda mu się przetrwać jeszcze kilka miesięcy, „Slobo” należy już do przeszłości. Zdecydowanie niechlubnej zresztą.

Czy Miloszević stanie przed sądem za zbrodnie wojenne? Nie wydaje się, aby Kosztunica i jego zwolennicy byli przekonani o takiej konieczności. Sam Kosztunica twierdzi, że podstawowym problemem Serbii jest odbudowa gospodarki, a nie rozliczanie przeszłości. Nie chce dzielić i tak podzielonego społeczeństwa? A może nie uważa Miloszevicia za zbrodniarza wojennego? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. A od niej zależy przecież bardzo wiele, także przyszłe stosunki Belgradu z Unią Europejską i USA. Kosztunica mówi wprawdzie dużo o konieczności przełamania międzynarodowej izolacji swego kraju, ale bardzo niewiele o tym, jaką politykę zagraniczną zamierza prowadzić i jakie miejsce w dokonujących się na kontynencie europejskim procesach powinien zająć jego kraj. Wiemy jednak, że już raz odrzucił propozycję rosyjskiej mediacji i że kiedy ostatecznie wygra, szybko nie zapomni Moskwie braku poparcia. Rosyjscy analitycy coraz głośniej ostrzegają prezydenta Putina przed możliwością „utraty Serbii” na rzecz Zachodu. To byłby rzeczywiście dotkliwy cios dla Moskwy. Być może nagła rosyjska wolta — wysłanie do Belgradu ministra spraw zagranicznych, Iwanowa (w porozumieniu z administracją waszyngtońską!!!) — jest próbą przeciwdziałania gwałtownej reorientacji serbskiej polityki?

Ale czy rzeczywiście rosyjscy analitycy mają rację? Czy Serbia bez Miloszevicia rzeczywiście musi stać się państwem demokratycznym i jednoznacznie prozachodnim? Sądzę, że to wcale nie jest oczywiste. Jednoznaczna odpowiedź na postawione wyżej pytania nie jest dzisiaj możliwa przede wszystkim dlatego, że ciągle nie wiemy, co naprawdę Serbowie sądzą o Miloszeviciu, poza tym, że na pewno nie chcą go już jako prezydenta.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama