Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (19/2001)
Minister Bartoszewski po rozmowie z wysokim urzędnikiem Unii Europejskiej, komisarzem ds. rozszerzenia Guenterem Verheugenem przyznał, że prawdopodobnie datą przyjęcia Polski do Unii Europejskiej będzie nie rok 2003, jak planował rząd polski, lecz najwcześniej 2005 rok. Verheugen miał zaproponować, aby Polska uczestniczyła w przygotowaniu unijnego budżetu po 2006 r. Informacje te wywołały niemal żałobne komentarze w niektórych polskich mediach. Nie podzielam tego żalu. Niewątpliwie decyzja o ewentualnym polskim członkostwie w Unii będzie należała do najważniejszych decyzji od czasu rozpadu systemu komunistycznego. Określi naszą pozycję na dziesięciolecia. Pomiędzy jednoczącą się Europą a odbudowującą swą mocarstwową pozycję Rosją nie mamy zbyt wielkiego pola manewru. Integracja będzie procesem skomplikowanym, który poza zyskami, części społeczeństwa może przynieść straty.
Niestety, debata o polskim członkostwie w Unii zdominowana jest przez magię dat, a nie merytoryczne argumenty. Tymczasem od terminów, moim zdaniem, ważniejsze jest, w jaki sposób zostaną zabezpieczone polskie narodowe interesy, przede wszystkim w dwóch dziedzinach: ochrony ziemi przed wykupem przez obcokrajowców oraz dostępu naszych pracowników oraz firm do zachodnich rynków pracy. Przedstawiciele Unii w trakcie negocjacji nie kryją, że priorytetem dla nich jest interes krajów już stowarzyszonych. Unia boryka się z szeregiem problemów wynikających z konieczności pogłębienia współpracy, a także z negatywnych konsekwencji recesji gospodarczej oraz bezrobocia. Ta ostatnia kwestia to przede wszystkim problem RFN. W czasie pierwszomajowej demonstracji w Rostocku kanclerz Schreoder zapewniał swych rodaków, że głównym zadaniem niemieckiego rządu będzie likwidacja wysokiego bezrobocia we wschodnich landach. To oznacza, że rząd RFN nie dopuści, aby na tamtejszym rynku pracy szybko pojawiła się konkurencyjna polska siła robocza. Podobne obawy prezentuje Austria, także ważny partner w toczących się negocjacjach. Próbkę wyjątkowo bezczelnego dyktatu przeżyło niedawno społeczeństwo Czech, kiedy pod naciskiem rządu Austrii zaczęto grozić Czechom różnymi sankcjami w związku z otwarciem przez nich elektrowni jądrowej w Temelinie. Nic dziwnego, że najbardziej zagorzały niegdyś zwolennik wejścia Czech do Unii, były premier Vaclav Klaus, w najnowszym programie wyborczym swej partii ODS stawia pytanie, nie kiedy, lecz na jakich warunkach Czechy mają wejść do Unii.
opr. mg/mg