Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (22/2001)
Ilekroć przyjeżdżam do Izraela, olśniewa mnie piękno Ziemi Świętej. Przyjazna ludziom przyroda i niezapomniany widok wzgórz Jerozolimy uświadamiają, że jesteśmy rzeczywiście w Ziemi Obiecanej. A z drugiej strony, nie można nie dostrzec atmosfery napięcia. Na ulicy, na przystankach autobusowych dziesiątki i setki młodych dziewcząt i chłopców w wojskowych mundurach. Często z automatami. I z napięciem w oczach. Napięciem dowodzącym, że to nie są ćwiczenia.
Przyzwyczailiśmy się od dziesiątków lat do doniesień o kolejnych konfliktach, zamachach, bombardowaniach na Bliskim Wschodzie. Do wojny na śmierć i życie, jaką toczy maleńki Izrael z kilkusetmilionowym otoczeniem arabskim. To zresztą nic nowego. Wojny o Ziemię Obiecaną mają wiele tysięcy lat historii. Ale w ostatnich latach pojawiła się nadzieja. Żmudnie negocjowane w zimnej Norwegii porozumienie izraelsko-palestyńskie przyniosło twórcom pokojową Nagrodę Nobla, a światu przekonanie, iż ten konflikt będzie można rozwiązać.
Nic z tego. Znów na pierwszych stronach gazet czytamy o wybuchach samochodów pułapek, o bombardowaniach, strzelaninach, a przede wszystkim o ofiarach.
Konflikt na Bliskim Wschodzie ma charakter fundamentalny. Dla sporej części świata arabskiego samo istnienie Izraela jest trudne do zaakceptowania. Dla Izraela z kolei arabskie żądania zwrotu Jerozolimy, a w szczególności Starego Miasta, które obejmuje święte miejsca chrześcijaństwa, judaizmu i islamu jest nie do przyjęcia. Kompromis zakładający powstanie państwa palestyńskiego był dla obu stron dramatycznie trudny. A siły temu kompromisowi przeciwne zrobiły wiele, by go podważyć.
Nie dziwię się Izraelczykom, że powiedzieli „dość”, gdy terroryści z islamskiego Hamasu i Hezbollahu, zamiast zasady „pokój za ziemię”, stojącej u podstaw pokoju, zaproponowali, iż otrzymaną ziemię zamienią na cmentarze dla spokojnych mieszkańców Izraela. Nie dziwię się Palestyńczykom, którzy widzą oddalające się marzenie o własnym państwie, w którym będą mogli rządzić się sami, odłożywszy karabiny, bomby i pozbywając się opinii podpalaczy świata. Dodajmy, iż terroryści, kiedyś wspierani przez świat komunistyczny, cieszą się dzisiaj poparciem tzw. państw zbójeckich, że Bliski Wschód wciąż pozostaje terenem politycznej rywalizacji mocarstw, że w Afganistanie islam pokazuje oblicze okrutne i agresywne.
Wydaje się, że apele Ojca Świętego o zrozumienie u obu stron konfliktu podziałają tylko wtedy, gdy świat solidarnie stanie w obronie pokoju na Ziemi Świętej. Gdy kategorycznie zostaną wyplenione w tym obszarze wpływy państw zbójeckich, a mocarstwa zaprzestaną gry o partykularne interesy. Najstarszy konflikt współczesnego świata jest testem, czy świat po zimnej wojnie może być światem pokojowym.
opr. mg/mg