Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (42/2002)
Obrodziło kandydatami na wójtów, burmistrzów, prezydentów! Wystawiają ich partie polityczne, choć po doświadczeniu z „siłą przewodnią” oraz z partyjniactwem ostatnich lat trzynastu nie cieszą się one szczególną estymą Polaków. A partie mają w każdym demokratycznym państwie do spełnienia bardzo ważną rolę, bo to one organizują obywateli do działań politycznych. Swoistego rodzaju awersja do partii spowodowała popularność tzw. kandydatów niezależnych. Od kogo, czy od czego są oni niezależni? Manifestują zazwyczaj swoją niezależność od partii politycznych, ale czy to oznacza, że są naprawdę ludźmi, którzy zależą wyłącznie od swego sumienia? Gdy pomyślę, ile dziennie kosztuje wynajęcie miejsca na billboardzie, na barierkach mostu, ile kosztuje minuta reklamy w telewizji, zastanawiam się, czy owi „niezależni” nie są aby zależni od czyichś pieniędzy. I czy biznes wspiera finansowo kandydata, tylko z obywatelskiej życzliwości, czy też w nadziei uzyskania, gdy kandydat zwycięży, określonych korzyści z pieniędzy moich — podatnika. To prawda, że kandydaci rekomendowani przez partie też mogą być uzależnieni od cudzych pieniędzy, ale gdyby tak było, wiadomo, kto poniesie odpowiedzialność, kto zapłaci za nieuczciwość lub nieudolność burmistrza porażką w następnych wyborach. Rachunek za zawiedzione nadzieje wystawię rekomendującej kandydata partii, oddając głos na inną listę.
Jako człowiek od zawsze bezpartyjny obawiam się kandydatów niezależnych, za których nikt oprócz niego samego nie bierze odpowiedzialności. Gdy nie znam osobiście kandydata, w szczególności „niezależnego” i nie mogę powiedzieć o nim, że to przyzwoity i sprawny człowiek, muszę być ostrożny.
Przyglądajmy się uważnie kandydatom — wszystkim, nie dajmy się zwieść ładnym plakatom, łudzącym obietnicom, mitowi niezależności. Czasu zostało niewiele!
Autor był szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w rządzie prof. Jerzego Buzka
opr. mg/mg