Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (15/2003)
Po niedawnej zapowiedzi, że po referendum lewica będzie dążyła do liberalizacji ustawy zezwalającej na aborcje, dyżurny antyklerykał SLD znowu przemówił. Nie jest to szeregowy aparatczyk, lecz sam Sekretarz Generalny partii. 29 marca w gmachy bydgoskiej Akademii Medycznej, podczas kujawsko-pomorskiego zjazdu SLD, Marek Dyduch, z rozbrajającą szczerością, powiedział m.in.: „To, że jesteśmy krajem katolickim, nie znaczy, że nie możemy być państwem o standardzie demokratycznym, z rozdziałem od Kościoła. Inaczej zostaniemy stłamszeni przez Kościół, który coraz więcej chce, chce i chce, i będzie bronił swoich przywilejów”. Mówił, że państwo świeckie gwarantuje tolerancję dla wyznań, tolerancję seksualną i dodał: „Jak lewica rządzi, to Kościół najwięcej ciągnie. Kupują nas, terroryzują. Mówią: my was poprzemy w sprawie Unii Europejskiej, ale chcą zapisów w konstytucji europejskiej o wartościach religijnych”.
Cóż, podczas owego zjazdu zanosiło się na rozliczenie władz partyjnych w Bydgoszczy za klęskę w wyborach samorządowych i zmianę przewodniczącego, więc trzeba było towarzyszy jakoś scalić. I, doprawdy, nie trzeba być znawcą Makarenki aby wiedzieć, że nic tak dobrze nie jednoczy, jak wspólny wróg. Po co go było wymyślać, skoro ma się już swojego stałego przeciwnika ideowego? Jak to powiadał Pawlak w „Samych swoich”: wróg a wróg, ale własny, na własnej piersi wyhodowany!
Rozliczeń udało się uniknąć, a Krystian Łuczak przytłaczającą większością głosów został ponownie obrany przewodniczącym. Był zresztą jedynym kandydatem i nawet żartował, że kiedy dwukrotnie zostawał sekretarzem włocławskich struktur PZPR, to miewał konkurentów, a teraz nie. Cel więc osiągnięto, ale jakim kosztem?
Nie udawajmy, że była to jedynie kolejna niefortunna wypowiedź, jakby tow. Dyduch powiedział np., że zna ministranta, który mlaska podczas jedzenia. Wiedział, co mówi. A, poza tym, nie był to jedyny taki głos. Poseł Grzegorz Gruszka, który już kiedyś nazwał biskupów katolickich pierwszymi sekretarzami — cóż, człek posługuje się taką poetyką, na jaką pozwala mu własne doświadczenie — grzmiał, że polityczne decyzje nie powinny zapadać w zakrystiach. A to ciekawe, bo skąd tow. Gruszka może wiedzieć, o czym się mówi w zakrystii? Czyżby usłyszał, kręcąc się przypadkiem gdzieś w okolicach kruchty? Z kolei nauczycielka Elżbieta Michałek domagała się ograniczenia lekcji religii w szkołach, co uczestnicy zjazdu przyjęli owacją; uznała za skandal, że dzieci mają tylko jedną lekcje wf. a dwie lekcje religii. Ale akurat ten głos mnie specjalnie nie dziwi, bo dla materialisty, jak wiadomo, ciało jest ważniejsze, niż duch. Nieśmiało jednak przypominam, że wuefistów ci u nas dostatek, więc postulat w sprawie lekcji wf. należałoby skierować do minister Krystyny Łybackiej, nieudolnie zarządzającej oświatą z namaszczenia SLD.
Dyduchowi w kuluarach gratulowano odwagi: „Dobrze im daliście, towarzyszu sekretarzu!”. Widocznie urazy tych ludzi wobec Kościoła są na tyle głębokie, że stanowią lepiszcze pozwalające ocalić własną tożsamość; przy kryzysie ideowym wewnątrz SLD to chyba już jedyne spoiwo. A Dyduch mówił, zapewne, do starych, wypróbowanych towarzyszy, aby raz jeszcze odegrać rolę „wentyla bezpieczeństwa”, bo chwilę potem, dla złagodzenia wyskoku, pojawiły się koncyliacyjne wypowiedzi Józefa Oleksego i Leszka Millera. Czyżby to była przestroga: uważajcie, bo są gorsi?
opr. mg/mg