Nie słowem, a czynem

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (23/2004)

Są takie okresy w życiu państwa, gdy historia gwałtownie przyspiesza. Mamy właśnie taki moment. Poziom politycznego bałaganu przekroczył wszystko, co widzieliśmy od lat w chaotycznym polskim parlamencie. Sejm jest w stanie chorobliwej gorączki i trudno przypuścić, by mógł sklecić jakikolwiek sensowny rząd. Głupia polityka uprawiana w Polsce przez ostatnie kilkanaście lat musiała doprowadzić do takiego kryzysu.

Co robić w takiej sytuacji? Po pierwsze, wyraźnie powiedzieć sobie, że szkód nie da się szybko naprawić, że wyjście z kryzysu będzie bardzo trudne i wymagające od polityków i mediów umiejętności mówienia prawdy.

Póki co, mamy dwa apele: jeden opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej" przez grono zacnych osób spoza polityki, drugi to plan sanacji ogłoszony przez Jana Rokitę. Oba apele mają jedną wspólną cechę: w jakiejś mierze mają zastąpić realne polityczne działanie. „Apelujemy o jak najszybsze powołanie rządu fachowców, których uczciwość i kompetencje nie będą podlegały wątpliwości" - piszą autorzy apelu w „Rzeczpospolitej". Szlag mnie trafia, gdy to czytam. Chodzi o rząd jakich fachowców? Od czego? Od polityki? Od gospodarki? Od spraw wewnętrznych? Czy Marek Belka jest bezpartyjnym fachowcem? Szczerze wątpię, pamiętając, jak z żarem w oczach angażował się w spory wokół Big Banku i jak firmował pierwszy, katastrofalnie szkodliwy dla Polski rok rządów Leszka Millera. Belka jest politykiem głęboko uwikłanym w eseldowskie układy, również te na styku gospodarki i polityki. Może zresztą Belka stara się być porządny, ale główną siłą, która go popiera, jest SLD: partia krętaczy, geszefciarzy, która ma mentalność polityczno-biznesowego gangu. Kto nie wierzy, niech ogląda ich najświeższe występy od Kaczmarka, przez Janika, po Millera i Łapińskiego. Oto polityczne zaplecze rządu fachowców. Gdyby intelektualiści mieli odwagę i choćby trochę politycznej przezorności, napisaliby raczej o tym, że obecny układ polityczny należy zmieść z powierzchni ziemi, bo szkodzi Polsce. Mogliby też, przynajmniej niektórzy z nich, uderzyć się we własne piersi i przypomnieć, kogo to w poprzednich latach faworyzowali na politycznej scenie i jakie były tego efekty. A tak mamy tylko naiwne i nijakie pojękiwanie oraz propozycję rozwiązania, które nic nie rozwiązuje. I „Rzeczpospolita" to drukuje na pierwszej stronie jak manifest ocalenia narodowego!

Z Janem Rokitą jest trochę podobnie. Publikuje on „Program przyzwoitości życia publicznego". Postuluje ograniczenie immunitetu parlamentarzystów i sędziów, lustrację majątkową osób publicznych, zakaz startowania w wyborach dla przestępców. Rokita podkreśla, że wprowadzanie zasad przyzwoitości Platforma Obywatelska powinna zacząć od siebie, co jest dość rzadkie i zapewne godne pochwały. Dlaczego Rokita to robi? Sądzę, że robi to, bo nie może zrobić nic innego. Rokita zdaje sobie sprawę, że Platforma jest jak Piękna i Bestia w jednej osobie. Wie dobrze, że są w PO osoby i środowiska, które w powszechnej opinii za przyzwoite nie uchodzą. Rokita jest jednak za słaby, by zostać liderem swojej partii, który całe to nieprzyzwoite towarzystwo pogoni. Wiec apeluje.

Zamiast politycznych rozwiązań mamy skądinąd zacne apele. Intencje zapewne szlachetne, ale skutki żadne. A gdyby tak intelektualiści zamiast popierać rząd Belki, wskazali wyraźnie na konieczność szybkiego budowania porozumienia nieskompromitowanych działaczy opozycji, by odsunąć od władzy polityków o mentalności gangsterów? A gdyby tak Jan Rokita postawił w Platformie sprawę na ostrzu noża: albo oczyszczenie partii, albo tworzę własną nową formację na rzecz „przyzwoitości życia publicznego?" Ech, pomarzyć...

Publicysta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama