Prawda i zgiełk przekupniów

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (44/2004)

Członkowie komisji sejmowej badającej aferę Orlenu przekonani są, że biznesmen Jan Kulczyk powoływał się na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie wiedeńskich rozmów z byłym oficerem KGB Władimirem Ałganowem.

Im więcej ustala komisja - tym ostrzejsze stają się reakcje polityków obozu postkomunistów.

Niestety przoduje w tym eskalowaniu napięcia sam pan prezydent, który ogłosił niedawno, że prawica szykuje „pełzający przewrót".

Jak głosi Aleksander Kwaśniewski -w Polsce ścierają się dziś dwie Polski -jedna pragnąca spokoju i stabilizacji i ta druga, która pragnąć ma rzekomo destabilizacji, zagrażając tym samym polskiej demokracji. Pan prezydent woli dziś głosić

hasła zimnej wojny politycznej niż wyjaśnić, dlaczego wiedząc od roku o notatce ABW na temat spotkania w Wiedniu, nie zerwał relacji z Janem Kulczykiem, rzekomo nadużywającym jego dobrego imienia. Powtarzają się pytania sprzed roku, gdy wyszło na jaw, że pan prezydent wiedział wiele o aferze Rywina, a mimo to nie podjął żadnych kroków na rzecz ścigania jej negatywnych bohaterów.

Jak się okazuje, afera Orlenu odkrywa o wiele groźniejsze patologie niż w poprzedniej aferze nazwanej nazwiskiem filmowego magnata. O ile afera Rywina dotyczyła wewnątrzpolskiej biznesowej wojny o media - o tyle afera Orlenu odkrywa zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski. Jak mają się czuć Polacy, gdy dowiadują się o niejawnych targach o kontrolę nad polskimi terminalami naftowymi z człowiekiem związanym z rosyjskimi służbami specjalnymi?

Jak reagować na poważne podejrzenia, że w targi te wplątany był prezydent RP? W całej tej sprawie można już formułować bardzo niepokojące wnioski. Jak się okazuje, Moskwa odświeża kontakty z polskimi biznesmenami i politykami. Wykorzystuje do tego człowieka, który w Polsce bywał w latach 80. i 90., i zna osobiście elitę obozu postkomunistów.

Ałganow pracuje w firmach energetycznych, ale to właśnie takie firmy zdobywają dziś dla Kremla wpływy w krajach bałtyckich czy na Ukrainie.

Jeśli taki człowiek zaczyna na nowo interesować się polskimi źródłami zaopatrzenia w strategiczne surowce - to wypada bić na alarm.

Tymczasem lewica udaje, że sprawy nie ma. Naturalne zainteresowanie sprawą przez członków komisji sejmowej -uznaje się za przejaw brudnej gry o władzę i granie pod przedwyborczą publiczkę.

Warto zajrzeć do „Trybuny", która dmie już w trąby, ostrzegając przed rzekomym prawicowym zamachem stanu. Liderów opozycji przedstawia się jako ludzi, którzy chcą podpalić Polskę.

Tymczasem nie dzieje się nic dramatycznego. Po prostu powoli punkt po punkcie wychodzą na jaw niechlubne tajemnice obozu postkomunistów.

Lewica chce temu przeciwstawić hasło zagrożenia dla demokracji.

Histeryczność tych deklaracji budzi podejrzenie, że „grupa trzymająca władzę" powoli zaczyna bać się kompletnego krachu.

Nie mam żadnych złudzeń co do tego, że wielu graczy tej grupy nie będzie miało skrupułów przed rozhuśtaniem łodzią polskiej demokracji. Ci ludzie walczą o zachowanie milionowych fortun i gigantycznych wpływów.

Właśnie ta wiedza powinna nas uodpornić na fałszywe tezy o zagrożeniu Polski. Nie, nie Polska demokracja jest zagrożona. Zagrożone są niejasne interesy grupy macherów. Nie mylmy ich z dobrem Rzeczpospolitej.

Publicysta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama